Pokazywanie postów oznaczonych etykietą W dobrym stylu. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą W dobrym stylu. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 1 października 2018

Marina Abramović „Pokonać mur”

 Marina Abramović „Pokonać mur”, Rebis, 2018 r.

To książka pod każdym względem wyjątkowa. Portret wybitnej artystki, studium fascynującej kobiety, historia tworzenia sztuki performance’u bez żadnych ograniczeń. Sztuki, która przekracza granice wstydu, bólu, czasu, ludzkiej wytrzymałości. Sztuki, która sięga do najgłębszych emocji i najbardziej pierwotnych instynktów. Można ją pokochać, albo znienawidzić – nie ma trzeciej możliwości.

Marina Abramović podzieliła się z nami historią, której wystarczyłoby na kilka fascynujących książek. Wychowana w komunistycznej Jugosławii pod rządami Tito, kontrolowana przez despotyczną matkę, zapatrzona w ojca-partyzanta, bohatera wojennego, od najmłodszych lat poszukiwała w sobie odrębności, wewnętrznej siły, która pozwoli jej pójść swoją, niezależną drogą. Tą drogą okazała się sztuka, która stała się istotą życia Abramović i zdeterminowała je w całości.

Abramović nigdy nie poszła wydeptaną ścieżką. Zawsze poszukiwała swojego własnego głosu; ale takiego głosu, który musi wybrzmieć wyraźnie, zagrzmieć, dotrzeć do odbiorcy, poruszyć go, wstrząsnąć nim. Jej celem było doświadczanie wolności absolutnej, a tę mogła uzyskać tylko wtedy, gdy przekraczała absolutnie wszystkie granice. Materią jej sztuki, a tym samym doświadczeń i eksperymentów, stało się jej własne ciało. Ciało nagie, wystawione na osąd publiczności, trwające w bezruchu przez kilkanaście godzin, zderzające się bezwładnie z innym ciałem. Brudne, posiniaczone, śmierdzące. Bite, wyczerpane, głodne, spragnione.

Przez kilkanaście lat kanwą jej performance’ów był związek z niemieckim artystą Ulayem. Kochankowie w życiu, kochankowie w sztuce. Ich projekty kipiały od emocji, epatowały seksualnością, zachwycały oryginalnością, przerażały dosłownością. Były próbą dla publicznością, ale przede wszystkim dla nich samych; próbą fizycznej wytrzymałości, jak też jakości i trwałości ich relacji. Tej próby Ulay nie przetrwał; słabszy fizycznie, nie radzący sobie z popularnością Mariny, zostawił ją po 12 latach wspólnego życia i pracy. Rozstanie, jak cały ich związek, miało wymiar wybitnego dzieła artystycznego. Zwieńczeniem ich wspólnych projektów miało być równoczesne przejście Wielkiego Muru – każde z nich miało go obejść z innej strony. Marina szła tą trudniejszą trasą, w górach. Droga Ulaya była samą przyjemnością. Gdy spotkali się w umówionym miejscu – ona wyczerpana do granicy wytrzymałości, on zachwycony łatwością projektu – rozstali się.

Każde z nich poszło swoją drogą artystyczną. I o ile Ulay nieustannie odcinał kupony od tego, co stworzył razem z Mariną, to dla niej rozstanie z Ulayem było początkiem nowego, artystycznego rozdania. Abramović rozwinęła skrzydła, a jej kariera nabrała międzynarodowego rozpędu. Słowo sława w jej wypadku poprzedzało niejednokrotnie słowo skandal – niemniej jednak performance Mariny zawsze były ogromnym wydarzeniem.

Wychowała setki artystów na całym świecie. Warsztaty, które organizuje to nie lada wyzwania w sensie fizycznym i emocjonalnym dla młodych ludzi. Ale to właśnie znak firmowy Abramović  – nic co ważne, prawdziwe, osobiste, nie może być proste, bezbolesne. Stała się ikoną, marką samą w sobie, nie tracąc z wiekiem nic ze swojej świeżości, odwagi, bezkompromisowości. Ale też dystansu i poczucia humoru. Niezmiennie zachwyca, zdumiewa, szokuje, prowokuje, poszukuje. I przekracza granice, których nikt wcześniej nie próbował nawet przekroczyć.

 Marina Abramović „Pokonać mur”, Rebis, 2018 r.

piątek, 9 marca 2018

Ewa Rzechorzek "Moda Polska Warszawa"



To było kultowe miejsce. Tu spełniały się marzenia o wielkim świecie, o którym w zgrzebnym PRL-u można było tylko pomarzyć. Tu Polki rozkwitały, piękniały i mogły bez kompleksów konkurować z najmodniejszymi Paryżankami. Można powiedzieć, że „Moda Polska” była fenomenem  swoich czasów – na przekór szarości i bylejakości komuny.

Zacznę od tego, że sama, jako młoda dziewczyna, byłam stałą klientką Mody Polskiej. Ten sklep różnił się wszystkim od pozostałych obiektów handlowych z "konfekcją odzieżową". Był przestronny, urządzony z nowoczesną prostotą, a zarazem elegancją, ubrania były dobrze wyeksponowane, a za ladami stały zadbane, ładnie ubrane panie (które, swoją drogą, zawsze trochę "zadzierały głowę").

Wizyta w "Modzie Polskiej" była wydarzeniem. Prawdziwym świętem. Tu pachniało (dosłownie) wielkim światem, a ubrania dostępne na wyciągnięcie niczym nie przypominały tych znanych z polskich ulic. Były inne; kolorowe, oryginalne, zaprojektowane z rozmachem, dziś powiedzielibyśmy: "trendseterskie". Powiew luksusu dawała bielizna Tryumph i puder Yardley'a - absolutne rarytasy w tamtych czasach. 

Skąd w szarym, nieciekawym, równającym wszystkich do tego samego poziomu PRL-u taki kolorowy ptak?  Wszystko zaczęło się od niezwykłej, charyzmatycznej Jadwigi Grabowskiej, która  w 1946 roku obrała sobie misję "odbudowy polskiej kobiety". Hołdująca przedwojennej elegancji, dobrym manierom i tzw. klasie nie mogła znieść pospolitej, zaniedbanej Polki, która nie dość, że nie potrafiła się ubrać, to nie wiedziała nawet, jak się czesać, poruszać, malować. Nic dziwnego, biedny, zrujnowany po wojnie kraj, ogarnięty falą komunistycznej "odnowy", przybrał kierunek, w którym takie wartości, jak szyk, elegancja, klasa, kompletnie nie miały racji bytu. Zgrzebność i niewyróżnianie się z tłumu były bardzo dobrze widziane - świadczyły o doskonałej akomodacji w systemie.

Ale przecież kobiety zawsze chcą się wyróżniać! I tu Grabowska trafiła na podatny grunt. Polki potrzebowały piękna i świeżości, a kierowniczka artystyczna "Mody Polskiej" im to dawała. Silną ręką trzymała cały zespół ludzi; od projektantów, przez krawców, po modelki, którzy stworzyli nie tylko "dom mody", ale cały styl, na którym wyrosło kilka pokoleń Polek. "Moda Polska" nie tylko ubierała, ale też uczyła, kreowała, wychowywała. Nadawała ton. Ubrania z "Mody Polskiej" były przedmiotem pożądania, dawały poczucie wyjątkowości, przynależności do wyższej klasy. Przybliżały nas do świata. Dawały radość.

Jak to się udawało? To była przede wszystkim zasługa ludzi, których gromadziła wokół siebie "Moda Polska". Kreatywnych, zdolnych,  wychodzących poza PRL-owski schemat. Ludzi z wyobraźnią i pasją. Odważnych. O nich również jest ta książka. I oczywiście o ubraniach - niektóre z nich do dzisiaj są w mojej szafie. Zupełnie się nie zestarzały. 

Ewa Rzechorzek "Moda Polska Warszawa", PWN, 2018 r. 

czwartek, 7 grudnia 2017

Dobre książki pod choinkę: Agata Hącia "Co robi język za zębami?"

Dla młodszych i starszych. Dla miłośników ojczystego języka, ale też dla zwykłych ciekawskich. Jestem pod wielkim wrażeniem "Co robi język za zębami?", bo to książka która bawi i uczy. Mądra, dowcipna, ale przede wszystkim bardzo przyjazna dla czytelnika. 

To książka z serii "rodzinnych", gdyż sięgną po nią dzieci, ich rodzice i dziadkowie. I każdy znajdzie coś dla siebie. Najmłodsi czytelnicy zachwycą się pięknymi ilustracjami Macieja Szymanowicza, które są doskonałym uzupełnieniem językowego przekazu. Dla nich są też „Hopsasanki, wygibanki, powtarzanki” czyli propozycje zabawy z językiem. Starsi będą mogli poćwiczyć "łamańce" językowe, albo przypomnieć sobie znane powiedzenia i przysłowia.

Ale  - co istotne - Agata Hącia nie poucza, ale zaciekawia, rozbawia i, jakby przy okazji, uczy. Komu i kiedy mówić dzień dobry?Jak okazywać szacunek starszym, a jak szefom? Podkoszulek czy podkoszulka?

Autorka podpowiada, jak korzystać z języka i słów, które mają wielorakie znaczenia. Przybliża pojęcie związków frazeologicznych, czyli czegoś z czym na co dzień mamy do czynienia, ale niekoniecznie wiemy, skąd się wzięło i co tak naprawdę oznacza. Prostymi metodami pozwala "rozruszać" naszą mowę, tak by brzmieć wyraźnie i poprawnie.

To książka, którą można otworzyć na dowolnej stronie i utonąć w niej na długo. Zacząć od końca, by z niecierpliwością sięgnąć do początku. Bo wszędzie znajdziemy coś, co nas wciągnie, zaskoczy, zachwyci. Pojęcie "kultura języka" nabiera tu zupełnie nowego znaczenia. Bez nadęcia, ale  przystępnie, przyjaźnie i praktycznie.

Agata Hącia "Co robi język za zębami? Poprawna polszczyzna dla najmłodszych", ilustracje Maciej Szymanowicz, PWN, 2017 r.

środa, 6 grudnia 2017

Dobre książki pod choinkę: Suzanne Barbezat "Frida Kahlo prywatnie"

To była miłość od pierwszego wejrzenia. I pierwszego dotyku. To jedna z najpiękniej wydanych książek, z jakimi się zetknęłam. Wszystko jest w niej perfekcyjnie dobrane i dopracowane: faktura papieru, kolorystyka, grafika, fotografie... Brawo dla Wydawcy. Nieprzeciętna kobieta o wyjątkowym stylu zasługiwała na biografię w najlepszym stylu.

Malowała tak jak żyła. Z pasją, bez tabu, przekraczając granice. Kochała tak jak malowała. Do bólu prawdziwie, do zatracenia. Jej burzliwy związek z Diegiem Riverą przeszedł do historii. Jej choroba, która na lata przykuła ją do łóżka, otworzyła ją na nowe przestrzenie sztuki, w której nie ma tabu. Jest cierpienie, ból, śmierć.

To wszystko jest na obrazach Fridy Kahlo. I to wszystko znajdziemy w tej biografii. Pięknej, bogato ilustrowanej. Pełnej obrazów artystki, rodzinnych fotografii, ilustracji. Znakomitym uzupełnieniem pokazanej twórczości jest autoanaliza obrazów; Frida opowiada o tym, co wpłynęło na jej twórczość w danym momencie, dlaczego malowała tak, jak malowała, co ją inspirowało. Daje nam możliwość ścisłego powiązania życia artystki z jej twórczością w określonym czasie.

Życie przenika się w tej książce ze sztuką i jest jej nieodłącznym elementem. Historia Meksyku jest wyrazistym tłem opowieści. A wszystko w wyrafinowanej, graficznej oprawie. Jestem przekonana, że Frida - ze swoim zamiłowaniem do piękna - byłaby zadowolona z takiej biografii.

Suzanne Barbezat "Frida Kahlo prywatnie", tłumaczenie Anna Basara, Wydawnictwo Marginesy, 2017 r.

poniedziałek, 4 grudnia 2017

Dobre książki pod choinkę: Giovanni Boccaccio "Dekameron"

Tę książkę obowiązkowo trzeba mieć w swojej bibliotece. A osoba obdarowana takim prezentem będzie szczerze zachwycona. Bo i książka jest zachwycająca. Najnowsze wydanie "Dekamerona" kusi przepiękną okładką: barwną, zmysłową, obiecującą. Prawdziwy majstersztyk wydawniczy.

Ta książka od kilkuset lat uchodzi za klasykę erotycznych powiastek. Rozpala wyobraźnię i  wodzi na pokuszenie, zaś u innych budzi zgorszenie. A zaczyna się całkiem niewinnie. Florencja, 1348 r. Dziesięć osób zamkniętych w jednym domu przed zarazą, która pustoszy miasto, dla zabicia czasu snuje opowieść, która ma zainteresować zebranych. Na każdy dzień, a jest ich dziesięć, przypada inna historia.

Każda historia jest inna, ale wszystkie - w taki czy inny sposób - opowiadają o miłości. Mamy więc romantyczną miłość młodych kochanków, a na drugim biegunie spełnienie, które przybiera formę wyzwolenia najbardziej pierwotnych instynktów.

W opowieściach aż duszno od pożądania i namiętności. Miłość - jak przekonują bohaterowie opowieści - to nie tylko "duchowa łączność", ale też zwykły pociąg fizyczny, bez którego nie ma udanego małżeństwa. Ale czy zawsze mówimy o małżeństwa? Przecież namiętna noc bez zobowiązań to sama esencja zakazanej rozkoszy. Miłość spełniona i tragiczna. Romantyczna i cielesna. Niszcząca i życiodajna. Zakazana i niewskazana...


Boccaccio szokuje i zachwyca. Przyciąga i odpycha. Bawi i gorszy. I w tej kwestii nic nie zmienia się od lat. Ponadczasowe, genialne, a w najnowszym wydaniu - również piękne dzieło.

Giovanni Boccaccio "Dekameron", Wydawnictwo MG, 2017 r.

czwartek, 28 listopada 2013

Maja i Jan Łozińscy "Życie codzienne arystokracji"

Tę książkę nie tylko się czyta i ogląda, ale też chłonie klimat, który znakomicie oddaje. To klimat wielkiego świata polskiej arystokracji: obyczajów, powiązań, konwenansów. Zajrzymy tu i do salonu, i do alkowy. Dowiemy się, co naprawdę znaczy słowo elita, mezalians, czy etykieta. Ale poznamy też to życie od bardziej zwyczajnej strony.

Łozińscy zabierają nas w fantastyczną podróż w przeszłość. Razem z autorami zaglądamy do pałaców w Kozłówce, Łańcucie, czy Nieborowie.  Poznajemy najlepsze książęce rody, ale poznajemy je jakoby "od kuchni" - w dosłownym i przenośnym tego słowa znaczeniu. Mamy bowiem niepowtarzalną okazję, by zobaczyć, jak wyglądały wielkie bale, ale też zajrzeć do sypialni, pokoju dziecinnego i jadalni. Czyli podejrzeć prywatność, czy wręcz intymność tamtego życia.
 
I tak życie Radziwiłłów, Czartoryskich, Potockich, czy Branickich nie ma już dla nas tajemnic. Uczestniczymy w ślubach, rautach, polowaniach. Wiemy, jak wyglądało ich dzieciństwo, jakimi zabawkami się bawili, jak wyglądała ich domowa edukacja, jakie zasady i zwyczaje wpajali im rodzice. Śledzimy okres wchodzenia w dorosłość, pierwsze bale, miłości. A także skandale, romanse, małżeństwa, mezalianse.
 
Wielkie wrażenie robi niezwykle precyzyjny obraz arystokratycznych rezydencji. Łozińscy oprowadzają nas do kolejnych, mniej lub bardziej osobistych strefach pałaców. Pokazują, jak i gdzie spali najbogatsi, jak wyglądała ich codzienna toaleta ("W sypialni, garderobie"), kto, co i gdzie jadał ("W jadalni"), jak przyjmowano gości ("W pokojach gościnnych").
 
Poszczególne pomieszczenia pałacowe i zamkowe to równocześnie historia owych czasów, cały ceremoniał wygodnego życia. Stylowe meble, draperie, obrazy, bibeloty, klejnoty... To wszystko odnajdujemy w przedstawionych rezydencjach, czując nieco duszny, pełen przepychu i rodowej domy klimat wykwintnego salonu i balowej sali ("W salonie", "W sali balowej"). Tu muzykowano, tańczono, wystawiano przedstawiania. Plotkowano, intrygowano, romansowano... Rasowe konie i ekstrawaganckie auta były świetnym uzupełnieniem tego na pozór beztroskiego i wypełnionego rozrywkami życia ("W stajni, w garażu").
 
Autorzy znakomicie oddali klimat tamtych czasów; jest magia, klimat i ...mnóstwo przystępnie przekazanej wiedzy. Do tego piękne, stare zdjęcia, bogate źródła historyczne; po prostu majstersztyk.  
 
Maja i Jan Łozińscy "Życie codzienne arystokracji", PWN, 2013 r.

poniedziałek, 21 października 2013

Andrzej Klim "Seks, sztuka i alkohol. Życie towarzyskie lat 60."

Andrzej Klim udowadnia w swojej książce, że prawdziwe życie; pełne radości, zabawy do białego rana, szalonych romansów i wielkiej sztuki toczyło się w najgłębszym PRL-u. Wtedy się i piło, i rozmawiało, i czytało, i kochało tak, jak nigdy wcześniej i potem. I dlatego ten skazany na sukces tytuł ma w tym przypadku swoje głębokie uzasadnienie.

Nie da się w jednej książce zamknąć tysiąca barwnych opowieści o ludziach-legendach, anegdot, które przeszły do historii i plotek, które żyją do dziś. A jednak można. Andrzej Klim dokonał rzeczy niemożliwej, bo na 215 stronach zamknął najbardziej barwną i sugestywną opowieść o PRL-u, jaką znam. Zrobił to z dziennikarskim zacięciem, historyczną dbałością o detale, ale też literacką fantazją.

Ta opowieść mknie do przodu i nawet na moment nie pozwala czytelnikowi się zatrzymać. Czego tu nie mamy... Cały kalejdoskop postaci, znanych z filmu, teatru, polityki, telewizji. Klim świetnie to uporządkował tematycznie. Mamy więc studenckie kluby oraz ich wiernych i znanych bywalców; począwszy od warszawskich Hybryd, na krakowskiej Piwnicy pod Baranami skończywszy. Mamy festiwale w Opolu i Sopocie, które w owym czasie rzeczywiście kreowały gwiazdy. Mamy długie i bogate w niespodziewane zdarzenia rejsy "Batorym", w które chętnie wypływali polscy artyści i wyjazdy na Zachód (czasem na zawsze), o których wszyscy marzyli.

Mamy w końcu miłosne skandale i artystyczne pozakulisowe gry i gierki. Odrębny rozdział poświęca autor homoseksualnym artystom. Nie pisze nic, czego byśmy gdzieś tam kiedyś nie usłyszeli, ale nie epatuje też sensacją, a jedynie pokazuje, kto kim był, z kim żył i jak w tamtym okresie było to odbierane.

Znajdziecie w tej książce wszystkie najbardziej gorące nazwiska tamtych czasów;  Cybulskiego, Niemena, Głowackiego, Hłaskę, Osiecką, Komedę, Tyrmanda, Klenczona, Kisielewskiego. I wielu innych, którzy w znakomitej formie działają do dziś na polskiej scenie. Ale nie przeczytacie o nich niczego, czego mogliby się wstydzić. Choć sporo tu i seksu, i alkohol leje się strumieniami... Okazuje się, że można fajnie, ciekawie pisać o ludziach, nie robiąc im przy okazji medialnej krzywdy.

Andrzej Klim "Seks, sztuka i alkohol. Życie towarzyskie lat 60.", PWN, 2013 r.

sobota, 8 czerwca 2013

Maria Barbasiewicz "Ludzie interesu w przedwojennej Polsce"

Piękna pod względem edytorskim, znakomicie udokumentowana i ilustrowana tak, że zapiera dech w piersiach. Ta książka to kolejna perełka wydawnicza PWN. Przedstawia ona historię Drugiej Rzeczypospolitej przez pryzmat jej życia gospodarczego. Ale jest tu dużo, dużo więcej. Wysoka jakość merytoryczna łączy się w tej publikacji z estetyką najwyższej klasy. I wiedzą, której mogą pozazdrościć najlepsi historycy.

Autorka pokusiła się o przedstawienie portretów kilkunastu przedsiębiorców okresu międzywojnia. Nie było to zadanie łatwe, gdyż - jak sama zaznaczyła na wstępie - dokumentacja życia gospodarczego tamtych czasów jest niezwykle uboga. Swoją publikację Maria Barbasiewicz oparła więc na przekazach regionalistów, kontaktach z krewnymi przedwojennych przedsiębiorców, czy ustnych przekazach. Powstała z tego wyjątkowa, unikatowa  historia - a jej wyjątkowość autorka zawdzięcza swojej dociekliwości, detektywistycznemu wręcz zacięciu i konsekwencji w "składaniu pojedynczych puzli układanki" - jak sama określiła pracę nad książką.

Wybór przedwojennych przedsiębiorców, finansistów i filantropów pozwala na wszechstronne spojrzenie na gospodarczy i społeczny obraz Drugiej Rzeczypospolitej. Historie wielkich karier, wielkich pieniędzy, ale też wielkich biznesowych problemów pokazane są przez pryzmat ludzi i ich życia; nie tylko zawodowego, ale też rodzinnego, towarzyskiego. Twórcy potężnych firm i marek, które przetrwały dziesiątki lat przedstawieni są przez autorkę w możliwie szerokiej perspektywie. Poznajemy ich talenty, pasje, marzenia, ale też słabości i uwikłania. To niezwykle ciekawe portrety, zaskakujące, a równocześnie pokazujące "ludzki" wymiar potężnych gospodarczych przedsięwzięć.

Fascynująca jest historia Jana Albina Goetz-Okocimskiego, który stworzył potęgę browaru w Okocimiu i zbił na tym fortunę. Pieniądze inwestował w kolejne przedsięwzięcia, ale nie skąpił również na cele charytatywne. Historia dynastii Wedlów i ich rodzinnego, cukierniczego biznesu to, w gruncie rzeczy, kawał gospodarczej historii Polski i nowoczesnej myśli technologicznej, marketingowej, reklamowej. Brawurowa jest opowieść o Antonim Jaroszewiczu, bankowcu, milionerze, filantropie, który miał wyjątkowy talent do pomnażania pieniędzy, ale też ogromną fantazję w ich wydawaniu...

Polityczne, historyczne, prawne i społeczne tło ówczesnej Polski to kolejna perspektywa, która pozwala lepiej poznać i zrozumieć realia, w jakich rozkwitały bądź upadały przedwojenne biznesy. Przeczytamy także o technikach zarządzania, motywowania pracowników, strategiach reklamowych, czy roli mediów w życiu gospodarczym kraju.

Niezwykle cenne wydaje mi się to, że autorka towarzyszy swoim bohaterom do wybuchu wojny. Pokazuje, jak potoczyły się ich losy - a były to niejednokrotnie dramatyczne historie, co stało się z ich firmami i majątkami. W jakiś sposób zamyka więc temat, choć - jak pokazała historia - niektóre z przedwojennych biznesów okazały się niezniszczalne.

Świetny pomysł na publikację, doskonale zrealizowany. Stare fotografie i reprodukcje dopełniają ten wydawniczy majstersztyk.

Maria Barbasiewicz "Ludzie interesu w przedwojennej Polsce. Przedsiębiorcy / Filantropi / Kapitalisci", Dom Wydawniczy PWN, 2013 r.

poniedziałek, 29 kwietnia 2013

Iwona Luba "Berlin. Szalone lata dwudzieste, nocne życie i sztuka”

To prawdziwa perełka na rynku wydawniczym. Pod każdym względem; edytorskim, literackim, historycznym. Poznajemy w niej Berlin lat 20. ubiegłego wieku; barwny, tętniący życiem, skupiający elitę artystyczną z całej Europy.

To Berlin wielkiego rozkwitu; architektonicznego, kulturalnego, intelektualnego, technologicznego. To wreszcie Berlin odważny, niezależny, wyzwolony. Na miarę nowych czasów.

Miasto aż kipi od energii ludzi, którzy pragną jego odrodzenia po zakończonej wojnie. Przy okazji autorka przypomina nam historię Berlina i pokazuje skutki I wojny światowej. Mamy wiec szansę prześledzić drogę, jaką przeszło miasto i jego mieszkańcy; trudną i bolesną. Ale też dającą motywację do jego odbudowania.

Berlin dosłownie "rośnie” na oczach ludzi. Powstają nowoczesne budowle w centrum miasta, wielkie osiedla projektowane przez wybitnych architektów. Poprawia się komfort życia ludzi, którzy poszukują rozrywki, dobrej zabawy, pragną ciekawie spędzać czas. I wszystko to mają w Berlinie!

Nocne kluby przyciągają artystów i intelektualistów. Ale też tzw. zwykłych ludzi, którzy nie chcą siedzieć w domu. Tu panuje pełna demokracja: nie liczy się płeć, orientacja seksualna, wykształcenie. Bawi się całe miasto; bez zahamowań, uprzedzeń, podziałów. To efekt swego rodzaju rewolucji, którą przeżywa to miejsce; społecznej i kulturowej. Zmienia się spojrzenie na rolę kobiety w rodzinie i społeczeństwie, wzrasta tolerancja seksualna.

Widać to choćby w modzie, która także przeżywa swój rozkwit, ale też w kinie, teatrze, operze. To czas wielkich artystów, twórców i indywidualności, jak choćby Marleny Dietrich, Poli Negri, czy Bertolda Brechta. Właśnie wtedy powstał słynny "Błękitny anioł”, który jest swego rodzaju symbolem tamtych czasów. Berlinowi lat 20. zawdzięczamy także rozkwit dadaizmu i najlepsze obrazy ze słynnej wytwórni filmowej Universum Film AG, która rocznie produkowała…600 filmów

To wreszcie Berlin, w którym coraz więcej słychać o Hitlerze, a do głosu dochodzą nazistowskie idee. O tej dramatycznej przemianie również pisze Iwona Luba. Wolny, niezależny Berlin z całym swoim kulturowo-intelektualnym kolorytem staje się miastem wielkiej propagandy i niebezpiecznej polityki. Ale to już zupełnie inna historia…

Iwona Luba "Berlin. Szalone lata dwudzieste, nocne życie i sztuka”, Wydawnictwo Naukowe PWN, 2013 r.

poniedziałek, 22 kwietnia 2013

"Jak błądzić skutecznie. Prof. Zbigniew Mikołejko w rozmowie z Dorotą Kowalską"

Piętnaście rozmów o wierze, polityce, miłości, snach, kobietach, dzieciństwie, śmierci. Sporo się z nich dowiemy; nie tylko o profesorze Mikołejko, ale też o nas samych.

Wywiad-rzeka, który Dorota Kowalska przeprowadziła z prof. Zbigniewem Mikołejko z powodzeniem wystarczyłby na kilka książek. Jedna z nich dotyczyłaby osobistej sfery życia profesora, jego dzieciństwa; przemocy, której doświadczył, krzywd i traum, które zdeterminowały jego dorosłe życie.
"Upokorzenia moralne, krzywdy fizyczne – to się najmocniej w nas odciska. To w nas wypalony wzór. Wzór wypalony do kości” – mówi Mikołejko.
Byłaby to także książka o słabości, niedoskonałości człowieka, ale też o sile, którą może on czerpać ze swoich niedostatków, o ile ma ich świadomość. Ta bardzo osobista, intymna wręcz część wywiadu, która jest znakomitym wstępem do kolejnych rozmów. Buduje bowiem ich wiarygodność, szczerość i przede wszystkim skraca dystans z czytelnikiem. Dzięki temu Mikołejko nie jest już dla nas tylko etykiem, czy filozofem, ale po prostu człowiekiem; niedoskonałym, wątpiącym – jednym z nas.

"Każdy jest inny, każdy jest – jak mówi wyświechtana, ale trafna maksyma – osobną wyspą (…) – dowodzi profesor. – Niektórzy mówią, że Bóg nas zrozumie. Ale ponieważ jestem człowiekiem, któremu bliższa jest niewiara niż wiara, nie liczyłbym w tej materii za bardzo na Boga.”
Od spraw osobistych rozmowy przechodzą do tematów egzystencjalnych i światopoglądowych. Poznajemy stosunek Mikołejki do religii, sztuki, polityki, historii, tradycji. Ale tu również daleko od banału i ogólników. Profesor nie uchyla się przed osobistymi opiniami na temat konkretnych polityków i znanych osób z życia publicznego wyraźnie zaznaczając swoje sympatie oraz antypatie. Pięknie mówi też o kobietach, miłości, zdradzie, samotności. Przeznaczeniu i śmierci.

Szczerze, bezpretensjonalnie, mądrze.

 
"Jak błądzić skutecznie. Prof. Zbigniew Mikołejko w rozmowie z Dorotą Kowalską", Wyd. Agora, Iskry, 2013 r.

poniedziałek, 19 listopada 2012

Jerzy Bralczyk, Michał Ogórek "Kiełbasa i sznurek"

Ten, kto twierdzi, że sztuka rozmowy w narodzie wyginęła, jest w błędzie. Michał Ogórek i Jerzy Bralczyk każdym zdaniem w tej książce udowadniają, że można rozmawiać O CZYMŚ i można to robić JAKOŚ - nie tylko w najlepszym stylu, ale też po prostu interesująco. Nie tylko dla siebie, ale przede wszystkim dla innych. Warto posłuchać tej rozmowy, bo to fascynująca opowieść o ludziach, obyczajach, polityce, mediach, literaturze, popkulturze i zwyczajnie o życiu - własnym także. A wszystko - jakże by inaczej - w kontekście naszego języka.

To że prof. Bralczyk i Michał Ogórek są prawdziwymi erudytami i mówić potrafią pięknie, gładko i dowcipnie dla nikogo tajemnicą nie jest. Natomiast to, że tak fajnie potrafią rozmawiać ze sobą - i to na prawie 300 stronach książki - to już jest jakieś zaskoczenie. W dodatku to rozmowa, która nie ma tezy, nie jest "ustawiona" pod jakąś ideę. To rozmowa "mimochodem", ot, pogawędka dobrych znajomych, którzy lubią ze sobą porozmawiać i mają sobie coś do powiedzenia.

"Do czego służy ta rozmowa?" - pyta na wstępie Ogórek. A Bralczyk odpowiada: "Czy rozmowa nie może służyć rozmawianiu?". Jest w tych słowach kwintesencja tego spotkania i tak właśnie ta rozmowa się toczy; w sposób niewymuszony, lekki, spontaniczny. Choć pozornie do niczego nie prowadzi, to sama w sobie jest po po prostu wielką przyjemnością dla czytelnika. I jest to rodzaj przyjemności estetycznej, ale też poznawczej. Na każdej płaszczyźnie.

Bralczyk i Ogórek rozmawiają... właściwie o wszystkim. O swoich traumach z dzieciństwa (a wszystko przez ten piekielny język polski!), o "pokiełbaszonej" inteligencji i e-inteligencji, o grafomanii i grafologii, o Jaruzelskim, Maciarewiczu, Piłsudskim i Bierucie. O Ziemkiewiczu i Urbanie. O profesorskiej brodzie i o Jerzym Gruzie. O Lwowie i Krakowie. O Janie Pawle II i Gombrowiczu. 

Ale o kimkolwiek, czy czymkolwiek rozmawiają Bralczyk i Ogórek robią to w sposób życzliwy, przyjazny, ciepły. Jeśli jest w tym dowcip, to nigdy złośliwy - nawet jeśli ostry. Jeśli jest polemika, to błyskotliwa, ale nie kłótliwa. Po prostu najwyższa klasa.
"Rozmawiają jasno, mądrze i z humorem
i przykładów odnajdziecie tu bez liku,
jak przemiany obyczaju,
losy ludzi, losy kraju
przeglądają się w myśleniu i języku."

Tak o tej książce napisał niezrównany, jeśli chodzi o literackie pointy Wojciech Młynarski.

I nic dodać, nic ująć.

20 listopada o godz. 18  w Traffic Club w Warszawie spotkanie z autorami książki

Jerzy Bralczyk, Michał Ogórek "Kiełbasa i sznurek", rysunki Jacek Gawłowski, Wydawnictwo Agora SA, 2012 r.

sobota, 13 października 2012

Maria Poprzęcka "Uczta bogiń"

Do tej wykwintnej uczty zasiadło dwanaście wyjątkowych kobiet. Jej inspiracją, twórczynią i zarazem jedną z uczestniczek jest Judy Chicago, artystka, która kilkadziesiąt lat temu stworzyła "Dinner Party" - równoboczny trójkąt stołów przy których posadziła wyłącznie kobiety. I to nie byle jakie; królowe, poetki, muzy... Maria Poprzęcka poszła tym samym tropem, ale do swojej uczty zaprosiła wyłącznie kobiety sztuki IX i XX wieku: malarki, fotograficzki. Eksperymentatorki, nowatorki. Kobiety wielkiej pasji.

W tym niezwykłym, choć na pozór przypadkowym gronie spotkamy nazwiska mniej lub bardziej znane. Łączy je jedno: talent, pasja, pragnienie tworzenia, przekraczania granic. Często zresztą pod okiem albo w cieniu mężczyzny; wielkiego mężczyzny.

Tak było choćby w przypadku Dory Maar, kochanki i muzy Picassa, która uwiodła go swoją silną i nieprzewidywalną naturą. A także urodą i talentem. Robiła znakomite zdjęcia - a dla surrealistów, jak pisze Poprzęcka, fotografia była jednym z ulubionych środków artystycznej wypowiedzi. Była świetna w tzw. fotografii społecznej - dokumentowała życie ulicy, biedę, cierpienie. Ale znakomicie odnalazła się także w fotografii reklamowej i erotycznej. Była zdolna, wrażliwa, wszechstronna. Ale przede wszystkim była kobietą Picassa... W końcu porzuconą, samotną, sfrustrowaną.

Takich historii, w których pasja i artyzm nieodłącznie związane są z miłością do mężczyzny - często znanego, wybitnego artysty - znajdziemy w tej książce więcej. Bywało, że to właśnie miłość i obcowanie na co dzień ze sztuką ukochanego stawały się inspiracją dla kobiet, które w końcu odważały się same tworzyć. Uruchamiały wyobraźnię, uwalniały emocje i ... odkrywały talent. Tak było choćby z Elizabeth Siddal - muzą malarza i poety Dantego Gabriela Rossettiego. Pozowała do jego najlepszych obrazów; piękna, uduchowiona, eteryczna. A wreszcie sama zaczęła rysować i będąc samoukiem w ciągu zaledwie dziesięciu lat stworzyła ponad sto obrazów i rysunków.

Nie sposób napisać o wszystkich kobietach z "Uczty bogiń". Wspomnę więc jeszcze o Lee Miller, odważnej top modelki lat 20. XX wieku, która - jak się okazało - poza niezwykłą urodą i talentem do uwodzenia mężczyzn miała też świetne oko fotografika i fotoreportera.

Piękna jest też historia Marie Laurencin, kochanki Apolinnaire'a, która przeszła przez piekło depresji, samotności, odrzucenia, by odnaleźć swoje miejsce w sztuce. "Nazywano ją królową malarstwa, tak jak Colette - królową literatury, a Coco Chanel - mody. W powszechnej pamięci żyje tylko to ostatnie nazwisko. Garsonki i perfumy okazały się trwalsze niż sztuka."

Spotkacie tu także piekną, zmysłową, poszukującą Georgię O'Keeffe, czy nieokiełznaną i przekraczającą artystyczne granice Judy Chicago, której zresztą zawdzięczamy "Dinner Party"...

Dwanaście kobiet. Dwanaście fantastycznych opowieści. O miłości, pasji, sztuce. Naprawdę smakowita to uczta.

Maria Poprzęcka "Uczta bogiń. Kobiety, sztuka i życie", Wydawnictwo Agora, 2012 r.

środa, 10 października 2012

Juliusz Machulski "Hitman"

Ta książka jest tak samo inteligentna i dowcipna, jak inteligentne i dowcipne są filmy Juliusza Machulskiego. Poznajemy w niej autora od bardzo osobistej strony - sporo tu o rodzinie, dzieciństwie, dorastaniu, ukochanych miejscach, przyjaciołach. Ale przede wszystkim dostajemy znakomity autoportret człowieka, którego życiową pasją jest film. A ambicją robienie kina na najwyższym poziomie. Wbrew trendom, polityce, układom i wszelkim powiązaniom. I w szczególności - dla ludzi.

Machulski zbudował tę książkę w tak precyzyjny i przemyślany sposób, w jaki tworzy swoje filmy. Niezwykle ważne są w niej detale, które formują dowcipną, czytelną i po prostu fajną całość. Zaczyna swoją opowieść od dzieciństwa - niezwykłego dzieciństwa - bo spędzonego za kulisami teatrów, w których występował jego ojciec Jan Machulski. I właściwie nic dziwnego, że gen teatralno-filmowy ujawnił się w nim już w najmłodszych latach.

Wzruszająca i zarazem rozbrajająca jest historia zauroczenia małego Julka wielkim aktorem Bogumiłem Kobielą i relacja z ich spotkania w Kazimierzu Dolnym ("ja miałem 9 lat - on 33"). W tej przezabawnej historii widać wielki podziw dla idola, fascynację i... zapowiedź tego, czym Julek zajmie się w przyszłości. To musiało być kino - inaczej być nie mogło.

Takich perełek jest w tej książce więcej; na drodze Machulskiego stawali wielcy twórcy polskiego kina: Kieślowski, Holland, Kawalerowicz. Z czasem "guru" stawali się przyjaciółmi, partnerami, sprzymierzeńcami i najważniejszymi osobami - nie tylko w życiu zawodowym. I choć droga Juliusza Machulskiego do filmu była dość skomplikowana, gdyż wiodła od studiów polonistycznych przez "filmówkę" i epizody aktorskie w filmach, to sukces, jako reżyser, odniósł bardzo wcześnie - i nie ma wątpliwości, że zawdzięcza go nie tylko talentowi, ale też wielkiej determinacji i uporowi.

Tę historię także poznajemy z detalami. I przyznam, że fantastycznie czyta się o tym, jak powstawał Vabank, czy Seksmisja. Jest w tym sporo filmowej "kuchni", ale też niesamowite anegdoty, świetny dowcip i tzw. życie towarzyskie, które jest gdzieś w tle. Jest też w "Hitmanie" trochę wielkiego świata. Spotkanie z Czesławem Miłoszem, festiwale w Cannes, rozmowy z producentami w Hollywood...

Machulskiemu udała się duża rzecz. Z dystansem, humorem i wyczuciem pokazał swoją drogę zawodową, a jakby przy okazji przedstawił kawał historii polskiego kina i jego wielkich nazwisk. Zrobił to fajnie, inteligentnie, bez nadęcia i sztampy. Nie ma w tym plotkarstwa, ani sensacji.

Jest klasa. Najwyższa klasa.

Juliusz Machulski "Hitman", Wydawnictwo Agora, 2012 r.

czwartek, 23 sierpnia 2012

Mariola Pryzwan "Anna German o sobie"

Mija właśnie 30 lat od śmierci Anny German; znakomitej piosenkarki, pięknej kobiety, dobrego człowieka. Dobrze, że powstała książka, która po wielu latach przypomina życie tej niezwykłej artystki, która w jakiś sposób wyprzedzała czasy, w których żyła. W dodatku to książka wyjątkowa, gdyż utkana z listów, wywiadów, kartek pocztowych, artykułów prasowych, audycji radiowych. Anna German opowiada w niej sama o sobie, mamy więc wrażenie, że osobiście oprowadza nas przez swoje życie.  

Pochodziła ze starego holenderskiego rodu osiadłego w Rosji, a urodziła się w 1936 roku w Uzbekistanie. Do Polski przyjechała z matką w 1946 roku i została na dobre. Z wykształcenia była geologiem, ale to śpiew był od dziecka jej największą pasją.

O tym, jak to się stało, że w końcu staneła na estradzie dowiadujemy się z fragmentów wywiadów, których udzielała takim gazetom jak "Scena", "Gospodyni", czy "Zarzewie". Jest ich w tej książce zresztą dużo więcej; zarówno z polskiej, jak i zagranicznej prasy. Można powiedzieć, że budują one życiorys artystki - dużo w nich wspomnień z początków kariery, refleksji o festiwalach, życiu "w trasie", o piosenkach, które śpiewała.

Co istotne, czuć w tych rozmowach pasję, emocje i wielką miłość do muzyki. Pojawiąją się także wątki osobiste; miłość do Zbigniewa Tucholskiego, czy wielkie przywiązanie do Polski (ojciec Anny German był Polakiem). Czasem pojawiają się także niewygodne pytania, jak te w prasie włoskiej - o religię, komunizm, czy życie za żelazną kurtyną. Ze wszystkich artystka potrafiła wybrnąć z wielkim taktem i wyczuciem. We wszystkich czuło się, że German to profesjonalistka, artystka przez wielkie A. 

W listach, które otrzymujemy w tej książce, a także w późniejszych wywiadach (po wypadku we Włoszech) pojawia się coraz więcej osobistych wątków. Poznajemy dzieki nim inną Annę German: wyciszoną, skupioną na sobie i najbliższych, doceniającą każdą chwilę w życiu. I pragnącą każdą chwilę przeżywać uważnie i radośnie; także na scenie:

"Przez lata choroby i rehabilitacji zrozumiałam, co jest najważniejsze w życiu. Inaczej teraz widzę świat. Kompozytorzy przynoszą mi czasem bardzo dobre piosenki, ale nie mam ochoty ich śpiewać. Są smutne, a ja chcę śpiewać o radości życia, o miłości, chcę, żeby ludzie się uśmiechali." (z wywiadu dla prasy radzieckiej, 1972)

W życiu była taka, jak na scenie; radosna, otwarta na ludzi, niosąca pozytywną energię - taki obraz Anny German wyłania się z tej książki. Miała w sobie wielką wolę i radość życia, którymi zarażała innych. Jak na czasy, w których żyła zrobiła wielką karierę. A jednak pozostała sobą; naturalną, ciepłą, życzliwą ludziom. Miała dystans do siebie, własnej popularności i tzw. wielkiego świata. Im zresztą bardziej doświadczało ją życie, tym więcej pokory i empatii w niej było.

Warto było przeczytać tę książkę, by poznać taką Annę German; wyjątkową artystkę uwielbianą przez publiczność, ale przede wszystkim kochającą córkę, matkę, żonę. Mądrego, dobrego człowieka. Brzmi to może górnolotnie, ale książka jest przystępna i zdecydowanie przyjazna czytelnikowi. Forma zresztą temu sprzyja. Trudno oprzeć się wrażeniu, że czytamy tak naprawdę autobiografię; niezwykle szczerą, osobistą. 

A już w sobotę, 25 sierpnia, o godzinie 16 spotkanie z autorką książki Mariolą Pryzwan. Księgarnia Matras przy ul. Nowy Świat 41 w Warszawie.


Mariola Pryzwan "Anna German o sobie", Wydawnictwo MG, 2012 r.

niedziela, 29 lipca 2012

Maciej Sadowski "Janusz Korczak. Fotobiografia"

Takiej biografii jeszcze nie czytałam, a właściwie nie oglądałam. Historia życia Janusza Korczaka została w tej publikacji opowiedziana jego słowami. Ilustracją do nich są fotografie dokumentujące całe życie pisarza. Piękna, wzruszająca, ważna - tyle mogę powiedzieć o tej wyjątkowej książce. Resztę musicie zobaczyć sami.

"Życie moje było trudne, ale ciekawe. O takie właśnie prosiłem Boga w młodości." Tymi słowami z "Pamiętnika" Janusza Korczaka rozpoczyna się "Fotobiografia". Znakomicie oddają one klimat książki, która pokazuje całe życie Janusza Korczaka, wybitnego nauczyciela, pisarza, lekarza, który cokolwiek robił, robił to z myślą o dzieciach. "Dzieci nie będą dopiero, ale już są ludźmi, a nie lalkami" - pisał Korczak. I był w takim podejściu do dzieci i ich praw prekursorem, o czym również przekonamy się w "Fotobiografii".

A jakim sam był dzieckiem? O tym opowiada Korczak w swoim "Pamiętniku" wielokrotnie przywoływanym w tej książce. "Od siedmiu do czternastu lat wciąż byłem zakochany raz wraz w innej dziewczynce. Ciekawe, że wiele z nich pamiętam." W takie właśnie formie - autobiograficznej opowieści utrzymana jest cala publikacja. Janusz Korczak opowiada o swoim dzieciństwie, latach młodości, swojej pracy pedagogicznej, medycznej, literackiej. Cytaty pochodzą z publikacji pisarza i stwarzają wrażenie jego niezwykłej bliskości.

Poza unikatowymi zdjęciami, które niejednokrotnie przywrócono do życia, znajdziemy tu także listy, pocztówki, osobiste dokumenty Korczaka. To niezwykłe świadectwo jego życia i wielkiej pracy na rzecz sierot, chorych, potrzebujących. To również przejmujący obraz holokaustu i jego ofiar. Stary Doktor był jedną z nich.

Dawno już żadne wydawnictwo nie dostarczyło mi tak wielkiej estetycznej przyjemności i tak wielu wzruszeń. To wyjątkowy dokument, a zarazem prawdziwe dzieło sztuki edytorskiej. Pięknie za nie dziękuję jego twórcom w Roku Janusza Korczaka.


Po lewej dziesięcioletni Henryk Goldszmit, po prawej ilustracja do pierwszego powojennego wydania "Króla Maciusia Pierwszego"


v
"Prawo dziecka do szacunku", 1928 rok, okładka i strona tytułowa jedynego wydania za życia autora

Po lewej pocztówka pamiątkowa z Domu Sierot 1926 rok, po prawej Janusz Korczak 1927 rok

Warszawa, 20 września 1940 rok

Getto, 1941 rok

*Janusz Korczak, właśc. Henryk Goldszmit, znany też jako: Stary Doktor lub Pan doktor (czasami pisane razem) (ur. 22 lipca 1878 lub 1879 w Warszawie, zm. prawdopodobnie 6 sierpnia 1942 w Treblince) – polski lekarz pochodzenia żydowskiego, pedagog, pisarz, publicysta, działacz społeczny. Prekursor działań na rzecz praw dziecka i całkowitego równouprawnienia dziecka. Wprowadził samorządy wychowanków, które miały prawo stawiać przed dziecięcym sądem swoich wychowawców. W 1926 roku zainicjował pierwsze pismo redagowane w większości przez dzieci - "Mały Przegląd". Pionier działań w dziedzinie resocjalizacji nieletnich, diagnozowania wychowawczego, opieki nad dzieckiem trudnym (za wikipedią).

*wszystkie zdjęcia i podpisy pod nimi pochodzą z książki "Janusz Korczak. Fotobiografia"

Maciej Sadowski "Janusz Korczak. Fotobiografia", Wydawnictwo Iskry, 2012 r.

Moja ocena 5

Joanna Kuciel-Frydryszak "Słonimski. Heretyk na ambonie"

Bezkompromisowy, inteligentny, oryginalny - każdy z tych przymiotników należałoby poprzedzić słowem "nadzwyczaj". Bo i taki był Antoni Słonimski - wszystko co robił miało wyjątkowy wymiar. Byli tacy, którzy go nienawidzili, inni za nim przepadali. Nikt nie pozostawał obojętny na tę niezwyczajną postać. I taki portret kreśli w swojej książce autorka; ciekawego pisarza i nietuzinkowego człowieka.  

"Liberał, pacyfista, antyklerykał, Żyd, mason, wychowawca liberalnej inteligencji, ikona opozycji, guru różowego salonu... On sam lubił myśleć o sobie, że jest "heretykiem na ambonie", pieniaczem, ale w słusznych sprawach." - pisze o Słonimskim Joanna Kuciel-Frydryszak. I właściwie w tych dwóch zdaniach zawarta jest cała tajemnica poety, o którym nikt nie napisał dotą tak wiele i tak ciekawie, jak zrobiła to wspomniana autorka.

Ona sama zastrzega, że nie próbuje zdemaskować swojego bohatera, a jedynie "poznać jego życiowe decyzje i uwikłania". Ale przyznaje równocześnie, że nie było to łatwe. I konstatuje: "To szukający dla siebie miejsca w świecie poeta, pełen pasji i wiary w swoją misję felietonista, ale też zakochany nieszczęśliwie mlodzieniec, a nade wszystko fascynująca osobowość, jak nikt inny dowcipny, a czasem bardzo boleśnie złośliwy."

Tymczasem reporterska opowieść o losach Słonimskiego okazało się zadaniem niełatwym i niezwykle pracochłonnym. On sam całe życie budował własną legendę; i dziś trudno powiedzieć, co w niej jest prawdą, a co wytworem fantazji pisarza. Podobno rodzice zapomnieli go zapisać do szkoły i naukę zaczął dopiero w wieku dziesięciu lat. Podobno uczył się sam w domu. Podobno dzieciństwo spędził u dziadków... Tych podobno jest zresztą więcej, ale to między innymi na tym polegał urok Słonimskiego, który swoje życie zwykł przedstawiać jako "pasmo zdarzeń niezwykłych". 

I niewątpliwie nie było to życie zwyczajne. Począwszy od rodzinnego domu genialnej żydowskiej inteligencji, przez młodość spędzoną ze Skamandrytami w słynnej "Ziemiańskiej", po czasy komunizmu, będące próbą pogodzenia niezależności literackiej i politycznej z trudną dla inteligencji peerelowską rzeczywistością.

Jakby przy okazji dostajemy w tej książce znakomicie nakreslony obraz środowiska przedwojennej elity artystycznej. W czasie wojny i w czasach powojennych możemy zaś śledzić jej dalsze losy. To ogromna wartość tej publikacji, dzieki której obserwujemy społeczne i polityczne przemiany w Polsce, a na ich tle skomplikowane życiorysy wybitnych ludzi, ich trudne wybory, kompromisy, uwikłania.

Warto wspomnieć o unikalnej dokumentacji zdjęciowej, która czyni z tej książki swoistą kronikę - nie tylko życia Antoniego Słonimskiego - ale także polskiej inteligencji z przedwojennym rodowodem.

Joanna Kuciel-Frydryszak "Słonimski. Heretyk na ambonie", Wydawnictwo W.A.B., 2012 r.

Moja ocena 5

sobota, 14 lipca 2012

Bian O'Reilly "Kawalerowie Angeliny. Opowieść z włoskiej kuchni"

Ta książka znakomicie wpisuje się w gorący moment wakacji i tęsknoty za włoskimi klimatami. Ale zapewniam Was, że nie tylko z tego bierze się mój entuzjazm. To lektura ciepła, optymistyczna i pod każdym względem smakowita. Apetyt - i to również w sensie dosłownym - rośnie w miarę czytania. Bo i historia fajna, i przepisy na włoskie dania z pierwszej półki. Aż chce się pójść do kuchni - a to właśnie tu rozgrywa się większość fabuły tej pysznej książki - i po prostu gotować, gotować, gotować...

Zaczyna się, jak u Hitchcoka, od trzęsienia ziemi. Angelina traci w jednej chwili ukochanego męża i pracę. Zostaje sama; bez żadnych perspektyw na dalsze życie. Samotna, załamana, pewnej bezsennej nocy idzie  do kuchni i... zaczyna gotować. To jej antidotum na smutek, stres, czarne myśli. Robi to z wielką determinacją i pasją, wkłada w to całe swoje serce i temperament. Nad ranem jej kuchnia tonie w morzu pysznych potraw. A ona, po raz pierwszy od tragicznych wydarzeń, zasypia spokojnym i mocnym snem.

Wieści o kulinarnym talencie Angeliny szybko rozchodzą się po okolicy i wkrótce do jej drzwi puka... pierwszy amator jej kuchni. W zamian za miesięczną opłatę starszy pan z sąsiedztwa chce, by Angelina podejmowała go śniadaniami i obiadami. Niebawem dołączają do niego kolejni samotni mężczyźni, których Angelina karmi, jak potrafi najlepiej. Wymyślając i serwując coraz wymyślniejsze potrawy kobieta zapomina o smutku i samotności. Gdy gotuje, jest w swoim żywiole, a zadowolenie jej klientów jest dla niej najwyższą formą uznania i wielką radością.

Pasja i dobry smak to dwa najważniejsze motywy tej książki. Oba są zaraźliwe, gdyż mamy szansę poznać przepisy, na podstawie których Angelina przygotowuje swoje specjały. Są tu takie rarytasy, jak lazania prowansalska, cielęcina braciole z sosem piccata, czy miętowa zupa ze słodkich ziemniaków... Gdy czytamy, z jaką finezją i miłością gotuje swoje potrawy Angelina, i z jakim smakiem zajadają się nimi jej goście, nie sposób nie nabrać na nie apetytu. I całe szczęście, że mamy szansę sami spróbować je przyrządzić.

Ale "Kawalerowie Angeliny" to coś więcej niż książka o dobrej, włoskiej kuchni. To ciepła opowieść o poszukiwaniu swojego miejsca w życiu, pasji, która staje się sposobem na owo życie, o przyjaźni, która może być ważniejsza niż miłość, a wreszcie o miłości; spokojnej, niespiesznej, dojrzałej.

To smakowita, pełna uroku i optymizmu lektura. Doceniam również okładkę, która idealnie przenosi nas w klimat pysznej, barwnej, włoskiej kuchni.


Bian O'Reilly "Kawalerowie Angeliny. Opowieść z włoskiej kuchni", Wydawnictwo Replika, 2012 r.

Moja ocena 4,7

piątek, 6 lipca 2012

"Paryski szyk" Podręcznik stylu Ines de la Fressange oraz Sophie Gachet

To jest książka dla tych, którzy kochają Paryż, modę, nowoczesny design i piękne przedmioty. Po prostu dobry styl. Starannie wydana, dopracowana graficznie i znakomicie - bo oszczędnie i treściwie - napisana, dostarczy Wam wielu estetycznych wrażeń. Udzieli też kilku dobrych rad - gdzie przenocować w Paryżu, zrobić oryginalne zakupy, napić się dobrej kawy. W tej książce określenie "paryski szyk" naprawdę coś znaczy.

Ines de la Fressange, francuska modelka i ikona stylu, zaczyna od tego, jak ubiera się paryżanka. I tu miłe zaskoczenie. Paryżanka ubiera się skromnie, prosto i... to właśnie jest klasa. Dobre dżinsy, marynarka, top, skórzana torebka i buty. Klasyka. Żadnej pogoni za trendami, uwielbienia dla dyktatorów mody, szaleństa kupowania. "Paryski styl to podejście do życia, to stan umysłu. Balansując między rock'n'rollowym szaleństwem a mieszczańskim sztywniactwem, paryżanka jest zawsze pierwsza, nigdy druga. Co dzień z wdziękiem omija zasadzki mody." - pisze autorka.

I coś w tym jest. Prostota w ubiorze, klasa w życiu. A jeśli zakupy, to tylko w Paryżu! Na dowód tych słów Ines de la Fressange zabiera nas do kultowych paryskich butików, do których nigdy byśmy nie trafili na tradycyjnym, turystycznym wypadzie do Paryża. To miejsca znane tylko wtajemniczonym. Oryginalne, wyjątkowe, z gwarancją najwyższej jakości. Schowane w paryskich zaułkach, niedostępne dla przypadkowych turystów. Tu kupimy stara biżuterię, nawet z XIX wieku, która otrzymała nowe życie, tu zamówimy sandały na miarę i rękawiczki Causse'a - dokładnie takie, jakie nosiła Jackie Kennedy. Nie wspominając o sklepach vintage, w których można dogrzebać się do prawdziwych skarbów. Zaglądają tu zarówno hipsterzy, jak i i staruszki wracające z codziennych zakupów...

To nie koniec. "Paryski szyk" to także przewodnik po wyjątkowych księgarniach, które pełnią też inne role, choćby designerskie. To również wędrówka po malutkich sklepikach w których możemy znaleźć natchnienie urządzając wnętrze swojego mieszkania, czy - już bardziej szczegółowo - pokój dla dziecka. Autorka zdradza nam też swoje sekretne miejsca na szybki lunch i i dobrą kolację. Nie ma ich w żadnym przewodniku - tym bardziej są godne uwagi. No i te domowe hoteliki, do których nigdy byście nie trafili... Rewelacja.

Do tego, co kilka stron, była modelka serwuje nam pakiet uniwersalnych rad na temat pięlęgnacji urody, ubierania się, wystroju wnętrz itd. Wszystko pod hasłem "jak wygląda i żyje współczesna paryżanka". Zabawne to, przyjemne... przydatne. No i pięknie wydane. Ta ksiażka zdecydowanie ma styl.

"Paryski szyk" Podręcznik stylu Ines de la Fressange oraz Sophie Gachet, Dom Wydawniczy Rebis, 2012 r. 

niedziela, 15 kwietnia 2012

Robin Derrick i Robin Muir "Modelki Vogue"

Ten album nie tylko z przyjemnością się ogląda, ale również jest co poczytać. W pięknej formie przedstawiona została historia życia i kariery światowych topmodelek, które począwszy od lat 40. ubiegłego wieku aż po czasy współczesne były twarzami kultowego "Vogue'a".

Pomysłodawcy i autorzy tego albumu dali nam do ręki nie lada gratkę. Ponad 200 sylwetek niezwykłych kobiet z całego świata: pięknych, utalentowanych, sławnych. Kobiet, których nazwiska przeszły do historii mody, fotografii, sztuki.

Ich zdjęcia autorzy pozyskali z najsłynniejszych, światowych studiów fotograficznych. A do tego prawdziwy rarytas: okładki "Vogue'a", których twarzami były supermodelki. Również te sprzed... osiemdziesięciu lat.


Mamy więc niepowtarzalną szansę podziwiać niesamowitą okładkę "Vogue'a" z 1951 roku z Amerykanką Jean Patchett w roli głównej, czy z 1963 roku z "nową pięknością" Angielką Jean Shrimpton. Mamy też takie perełki, jak fotografia z 1937 roku, na której jest Iya Adby, rosyjska arystokratka. Na emigracji stała się twarzą "Vogue'a" i "Harper's Bazaar". Ubierała ją osobiście Coco Chanell.


Wrażenie robią też słynne modelki z lat 90. W tym gronie nie mogło zabraknąć Naomi Campbell, Cindy Crawford, Kate Moss, czy Claudii Schiffer. I  nie mogę oczywiście nie wspomnieć o pięknych Polkach: Anji Rubik i Małgosi Beli, których zdjęcia i okładki również znalazły się w tym albumie.


Poza dotarciem do fantastycznych zdjęć autorzy "Modelek Vogue" zadali sobie sporo trudu, żeby pokazać historię każdej z przedstawionych supermodelek. Mamy więc portrety niezwykłych dziewczyn z całego świata, które wspięły się na sam szczyt. Na swój sukces ciężko zapracowały; nie tylko urodą, ale też determinacją, konsekwencją, osobowością, talentem. O tym także warto pamiętać oglądając i czytając tę przepiękną publikację.

Robin Derrick i Robin Muir "Modelki Vogue. Twarze mody", Dom Wydawniczy Rebis, 2011 r., s.272

Komu polecam
Estetom i... nie tylko
Moja ocena 4,9

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...