Katarzyna Puzyńska zaintrygowała mnie debiutanckim "Motylkiem", a w "Więcej czerwieni" potwierdziła, że w kwestii dobrych kryminalnych historii ma coś do powiedzenia. O tej autorce i jej książkach jeszcze nie raz usłyszymy.
Akcja "Więcej czerwieni", podobnie jak "Motylka" rozgrywa się w Lipowie - niewielkiej wsi na Mazurach. Letnią, sielską atmosferę przerywają morderstwa dwóch młodych dziewczyn: Kózki i Śmieszki.
Oba morderstwa są wyjątkowo brutalne, wygląda na to, że to nieprzypadkowe zbrodnie. Śledztwo prowadzi młodszy aspirant Daniel Podgórski i komisarz Klementyna Kopp. Tej ostatniej autorka poświęca sporo miejsca i uwagi. Bazując na jej słabościach, czy wręcz dziwactwach, tworzy portret ciekawy, nietuzinkowy, buduje prawdziwą literacką osobowość. Jakby w opozycji mamy Podgórskiego - niby fajnego faceta, ale jakoś pogubionego w życiu.
Tych dwoje absolutnie różnych od siebie ludzi (a jednak coś tam ich łączy;)) musi rozwikłać trudną, kryminalną zagadkę. Trudną, bo uwikłaną w sieć lokalnych powiązań, interesów, intryg. Poznajemy drugie oblicze tego, na pozór, zwyczajnego świata. Śledztwo pokazuje, że ani sielskie Lipowo, ani ofiary zbrodni nie są takie, jak się nam na początku wydawało. Wchodzimy w kolejne, coraz bardziej mroczne klimaty - im bardziej prowincjonalne, tym bardziej niebezpieczne. I coraz bardziej oddalamy się od rozwikłania zagadki, która zatacza coraz szersze kręgi.
Dobrze zbudowana fabuła, mocni bohaterowie, którzy pociągną kolejne kryminały rodem z Lipowa, dystans, autoironia, logika. Tyle mogę powiedzieć o "Więcej czerwieni" Katarzyny Puzyńskiej - autorce, która wie co, dla kogo i dlaczego pisze. Zaskoczy nas jeszcze nie raz, tego jestem pewna.
Katarzyna Puzyńska "Więcej czerwieni", Prószyński i S-ka, 2014 r.
piątek, 31 października 2014
sobota, 25 października 2014
Zygmunt Miłoszewski "Gniew"
Nie wiem, czy o gniew w tej książce chodzi, czy bardziej o bezsilność w obliczu przemocy; każdej przemocy. Nie zmienia to faktu, że ważny temat społeczny Miłoszewski ubrał w świetny kryminał, w którym i porządny trup musi być, i nie można doczekać się zakończenia.
Po Sandomierzu (odsyłam do znakomitego "Ziarna prawdy") przyszła pora na Olsztyn. Zimny, jesienny, ponury. Nudny i prowincjonalny. W takich oto okolicznościach przyrody prokurator Teodor Szacki układa sobie życie zawodowe (prokuratura mieści się naprzeciwko jego domu) i prywatne - z nową partnerką i nastoletnią córką z pierwszego związku. Jakoś to wszystko miałkie, nieciekawe, przewidywalne... Do czasu. Z jesiennej apatii Szackiego wyrywa nietypowe śledztwo. Oto w starym poniemieckim bunkrze odnaleziono szkielet, który - jak się szybko okazuje - wcale nie pochodzi z czasów wojny, ale.... zaledwie sprzed kilku dni. A w dodatku jest sprytnie zestawiony z kości różnego pochodzenia.
Prokurator Szacki czuje, że w końcu dostał sprawę na swoją miarę. I angażuje się w nią na sto procent. Lekceważąc przy tym zgłoszenia "mniejszego kalibru", co zresztą srodze się na nim zemści. Tymczasem to, co miało być trudnym, ale ciekawym śledztwem szybko nabiera bardzo osobistego wymiaru. Szacki staje do nierównej walki - przede wszystkim z czasem, który decyduje o życiu lub śmierci. A czytelnik aż przebiera nogami, żeby ten wyścig wreszcie się skończył. Choć zakończenie - muszę was zmartwić - nie przyniesie oczekiwanej ulgi. Raczej gniew, że nie tak to miało być...
W Olsztynie na pisarza chyba nikt się nie pogniewa - niestety, ze stratą dla jego książki. Nikt też nie wyruszy tropem prokuratora Szackiego, tak jak to się dzieje w Sandomierzu (czekam na premierę filmu!), bo Olsztyn w "Gniewie" jest szary, smutny i nie zachęca do niczego, a już na pewno nie do tego, by go bliżej poznać. W końcu dzieją się tu za zamkniętymi drzwiami rzeczy, o których nikt nie chce wiedzieć, nikt nie chce słyszeć... O których robi się głośno dopiero wtedy, gdy dochodzi do tragedii. Albo nigdy. Za to jednak, że Miłoszewskiemu chciało się w tym niewygodnym temacie przemocy szeroko rozumianej zanurzyć - z korzyścią zresztą dla całej fabuły - wielki szacunek.
Zygmunt Miłoszewski "Gniew", W.A.B., 2014 r.
Po Sandomierzu (odsyłam do znakomitego "Ziarna prawdy") przyszła pora na Olsztyn. Zimny, jesienny, ponury. Nudny i prowincjonalny. W takich oto okolicznościach przyrody prokurator Teodor Szacki układa sobie życie zawodowe (prokuratura mieści się naprzeciwko jego domu) i prywatne - z nową partnerką i nastoletnią córką z pierwszego związku. Jakoś to wszystko miałkie, nieciekawe, przewidywalne... Do czasu. Z jesiennej apatii Szackiego wyrywa nietypowe śledztwo. Oto w starym poniemieckim bunkrze odnaleziono szkielet, który - jak się szybko okazuje - wcale nie pochodzi z czasów wojny, ale.... zaledwie sprzed kilku dni. A w dodatku jest sprytnie zestawiony z kości różnego pochodzenia.
Prokurator Szacki czuje, że w końcu dostał sprawę na swoją miarę. I angażuje się w nią na sto procent. Lekceważąc przy tym zgłoszenia "mniejszego kalibru", co zresztą srodze się na nim zemści. Tymczasem to, co miało być trudnym, ale ciekawym śledztwem szybko nabiera bardzo osobistego wymiaru. Szacki staje do nierównej walki - przede wszystkim z czasem, który decyduje o życiu lub śmierci. A czytelnik aż przebiera nogami, żeby ten wyścig wreszcie się skończył. Choć zakończenie - muszę was zmartwić - nie przyniesie oczekiwanej ulgi. Raczej gniew, że nie tak to miało być...
W Olsztynie na pisarza chyba nikt się nie pogniewa - niestety, ze stratą dla jego książki. Nikt też nie wyruszy tropem prokuratora Szackiego, tak jak to się dzieje w Sandomierzu (czekam na premierę filmu!), bo Olsztyn w "Gniewie" jest szary, smutny i nie zachęca do niczego, a już na pewno nie do tego, by go bliżej poznać. W końcu dzieją się tu za zamkniętymi drzwiami rzeczy, o których nikt nie chce wiedzieć, nikt nie chce słyszeć... O których robi się głośno dopiero wtedy, gdy dochodzi do tragedii. Albo nigdy. Za to jednak, że Miłoszewskiemu chciało się w tym niewygodnym temacie przemocy szeroko rozumianej zanurzyć - z korzyścią zresztą dla całej fabuły - wielki szacunek.
Zygmunt Miłoszewski "Gniew", W.A.B., 2014 r.
czwartek, 23 października 2014
Barbara Kosmowska "Gorzko"
"Gorzko" jest gorzkie. Dobitne, przejmujące do szpiku kości. Bezlitosne w swoim rozrachunku z życiem. Ta książka nie uznaje kompromisów; tak jak bezkompromisowe jest życie jej bohaterek. W każdej z nich można odnaleźć siebie - choć to nie jest miłe.
Teresa Koper jest ambitna, odważna, "nigdy nie ogląda się za siebie". Jej przepustką do marzeń mają być studia w wielkim mieście. Nowe życie, z daleka od tego wszystkiego, co ją przytłacza, dusi, tłamsi; z daleka od rodziny i przeszłości.
Razem z Teresą na szczęście w wielkim mieście liczą Lidka i Lucyna. To trochę takie współczesne "Dziewczęta z Nowolipek" (to pierwsze skojarzenie wciąż mnie nie opuszcza) . Pełne naiwnych nadziei, poszukujące miłości za wszelką cenę, będące łatwym łupem w swojej prostolinijności obleczonej skorupą twardości i hardości. W zderzeniu z tzw. prawdziwym życiem - bezradne, poturbowane, z otwartymi ranami.
Ta historia nie ma happy endu. Nie ma nagłych zwrotów akcji, które nagle odmieniają los bohaterek. Jest po prostu życie. Zwykłe życie; pokręcone, niejednoznaczne, trudne. Chwilami banalnie i boleśnie przewidywalne. Dlatego ta opowieść jest gorzka - bo tak bardzo prawdziwa.
Barbara Kosmowska pisze nie tylko pięknym językiem, ale przede wszystkim pisze mądrze. Pisze o kobietach, dla kobiet, ale - co istotne - nie idzie na kompromisy i wyrywa kobiety z ich strefy komfortu. Konfrontuje z życiem; z rodziną, przeszłością, marzeniami, złudzeniami.
Po świetnej i także gorzkiej "Ukraince" ta książka potwierdza, że Kosmowska ma styl, literacką klasę i - wbrew wszelkim modom - idzie swoją drogą. Dobrą drogą.
Barbara Kosmowska "Gorzko", W.A.B., 2014 r.
Teresa Koper jest ambitna, odważna, "nigdy nie ogląda się za siebie". Jej przepustką do marzeń mają być studia w wielkim mieście. Nowe życie, z daleka od tego wszystkiego, co ją przytłacza, dusi, tłamsi; z daleka od rodziny i przeszłości.
Razem z Teresą na szczęście w wielkim mieście liczą Lidka i Lucyna. To trochę takie współczesne "Dziewczęta z Nowolipek" (to pierwsze skojarzenie wciąż mnie nie opuszcza) . Pełne naiwnych nadziei, poszukujące miłości za wszelką cenę, będące łatwym łupem w swojej prostolinijności obleczonej skorupą twardości i hardości. W zderzeniu z tzw. prawdziwym życiem - bezradne, poturbowane, z otwartymi ranami.
Ta historia nie ma happy endu. Nie ma nagłych zwrotów akcji, które nagle odmieniają los bohaterek. Jest po prostu życie. Zwykłe życie; pokręcone, niejednoznaczne, trudne. Chwilami banalnie i boleśnie przewidywalne. Dlatego ta opowieść jest gorzka - bo tak bardzo prawdziwa.
Barbara Kosmowska pisze nie tylko pięknym językiem, ale przede wszystkim pisze mądrze. Pisze o kobietach, dla kobiet, ale - co istotne - nie idzie na kompromisy i wyrywa kobiety z ich strefy komfortu. Konfrontuje z życiem; z rodziną, przeszłością, marzeniami, złudzeniami.
Po świetnej i także gorzkiej "Ukraince" ta książka potwierdza, że Kosmowska ma styl, literacką klasę i - wbrew wszelkim modom - idzie swoją drogą. Dobrą drogą.
Barbara Kosmowska "Gorzko", W.A.B., 2014 r.
Subskrybuj:
Posty (Atom)