To że Małgorzata Warda pisze prosto, pięknie i dobitnie - wiem nie od dziś. To że potrafi zabrać czytelnika w swój świat; opresyjny, niejednoznaczny - też nie jest dla mnie tajemnicą. Ale znowu dałam się wciągnąć w tę grę emocji, która prowadzi w niezbadane i niebezpieczne rejony. I nigdy nie wiadomo, jak się to wszystko skończy.
"Miasto z lodu" to opowieść o matce i córce. Matka (Teresa) jest piękna, nieobliczalna, szalona. Córka (Agata) jest rozsądna, nad wiek dojrzała, zamknięta w sobie. Obie wyruszają w podróż, która ma być bramą do ich nowego życia. To nowe życie nie załatwia żadnych problemów z przeszłości, natomiast mnoży nowe. Na wierzch wychodzi prawda stara jak świat - nie uciekniemy od swoich traum, niedoskonałości, wreszcie - od siebie samych.
Teresa jest chora - ciężko chora. I tu Warda nieoczekiwanie, ale też mocno dotyka tematu chorób psychicznych - tematu, który w Polsce wciąż jest tabu. to mimochodem, ale jednak na tyle dobitnie, by to zapamiętać. I docenić; dziękuję i doceniam.
A teraz o samej fabule. Teresa bierze leki, albo ich nie bierze... Jeśli ich nie bierze, świat jej i jej córki Agaty wywraca się do góry nogami. Tak obie wędrują przez życie; piękne, inteligentne, ambitne, pokiereszowane przez świat... Szalona to podróż, nieprzewidywalna, chwilami niebezpieczna. W końcu trafiają do małego górskiego miasteczka, które ma dać im spokój, wytchnienie, a daje coś zupełnie innego. Cierpienie, niepokój, w końcu doprowadza do tragedii.
Autorka szuka odpowiedzialnych za dramat w najbliższym otoczeniu bohaterek. Ale "Miasto z lodu" to nie jest opowieść o złych, głupich ludziach z prowincji, którzy nie akceptują tego, czego nie rozumieją. To opowieść o nas; bezpiecznych w swoim wyobrażeniu świata, wygodnych w jego widzeniu. To trochę niewygodna książka, bo jakoś nas uwiera, coś tam porusza, nie daje zasnąć. Burzy nasz spokój, każe pomyśleć.
Przeczytajcie, bo warto. Bo nie zapomnicie o niej szybko. Dobra, polska proza.
Małgorzata Warda "Miasto z lodu", Prószyński S-ka, 2014 r.