poniedziałek, 1 października 2018

Marina Abramović „Pokonać mur”

 Marina Abramović „Pokonać mur”, Rebis, 2018 r.

To książka pod każdym względem wyjątkowa. Portret wybitnej artystki, studium fascynującej kobiety, historia tworzenia sztuki performance’u bez żadnych ograniczeń. Sztuki, która przekracza granice wstydu, bólu, czasu, ludzkiej wytrzymałości. Sztuki, która sięga do najgłębszych emocji i najbardziej pierwotnych instynktów. Można ją pokochać, albo znienawidzić – nie ma trzeciej możliwości.

Marina Abramović podzieliła się z nami historią, której wystarczyłoby na kilka fascynujących książek. Wychowana w komunistycznej Jugosławii pod rządami Tito, kontrolowana przez despotyczną matkę, zapatrzona w ojca-partyzanta, bohatera wojennego, od najmłodszych lat poszukiwała w sobie odrębności, wewnętrznej siły, która pozwoli jej pójść swoją, niezależną drogą. Tą drogą okazała się sztuka, która stała się istotą życia Abramović i zdeterminowała je w całości.

Abramović nigdy nie poszła wydeptaną ścieżką. Zawsze poszukiwała swojego własnego głosu; ale takiego głosu, który musi wybrzmieć wyraźnie, zagrzmieć, dotrzeć do odbiorcy, poruszyć go, wstrząsnąć nim. Jej celem było doświadczanie wolności absolutnej, a tę mogła uzyskać tylko wtedy, gdy przekraczała absolutnie wszystkie granice. Materią jej sztuki, a tym samym doświadczeń i eksperymentów, stało się jej własne ciało. Ciało nagie, wystawione na osąd publiczności, trwające w bezruchu przez kilkanaście godzin, zderzające się bezwładnie z innym ciałem. Brudne, posiniaczone, śmierdzące. Bite, wyczerpane, głodne, spragnione.

Przez kilkanaście lat kanwą jej performance’ów był związek z niemieckim artystą Ulayem. Kochankowie w życiu, kochankowie w sztuce. Ich projekty kipiały od emocji, epatowały seksualnością, zachwycały oryginalnością, przerażały dosłownością. Były próbą dla publicznością, ale przede wszystkim dla nich samych; próbą fizycznej wytrzymałości, jak też jakości i trwałości ich relacji. Tej próby Ulay nie przetrwał; słabszy fizycznie, nie radzący sobie z popularnością Mariny, zostawił ją po 12 latach wspólnego życia i pracy. Rozstanie, jak cały ich związek, miało wymiar wybitnego dzieła artystycznego. Zwieńczeniem ich wspólnych projektów miało być równoczesne przejście Wielkiego Muru – każde z nich miało go obejść z innej strony. Marina szła tą trudniejszą trasą, w górach. Droga Ulaya była samą przyjemnością. Gdy spotkali się w umówionym miejscu – ona wyczerpana do granicy wytrzymałości, on zachwycony łatwością projektu – rozstali się.

Każde z nich poszło swoją drogą artystyczną. I o ile Ulay nieustannie odcinał kupony od tego, co stworzył razem z Mariną, to dla niej rozstanie z Ulayem było początkiem nowego, artystycznego rozdania. Abramović rozwinęła skrzydła, a jej kariera nabrała międzynarodowego rozpędu. Słowo sława w jej wypadku poprzedzało niejednokrotnie słowo skandal – niemniej jednak performance Mariny zawsze były ogromnym wydarzeniem.

Wychowała setki artystów na całym świecie. Warsztaty, które organizuje to nie lada wyzwania w sensie fizycznym i emocjonalnym dla młodych ludzi. Ale to właśnie znak firmowy Abramović  – nic co ważne, prawdziwe, osobiste, nie może być proste, bezbolesne. Stała się ikoną, marką samą w sobie, nie tracąc z wiekiem nic ze swojej świeżości, odwagi, bezkompromisowości. Ale też dystansu i poczucia humoru. Niezmiennie zachwyca, zdumiewa, szokuje, prowokuje, poszukuje. I przekracza granice, których nikt wcześniej nie próbował nawet przekroczyć.

 Marina Abramović „Pokonać mur”, Rebis, 2018 r.

wtorek, 14 sierpnia 2018

Piotr Ambroziewicz "Złote lata polskiej chuliganerii. 1950-1960"

Bikiniarze, zadymiarze, buntownicy, skandaliści i pospolici bandyci. Okazuje się, że chuligaństwo to pojęcie szerokie, nieoczywiste i ewolujące. W Polsce ma swoją długą, bogatą i barwną tradycję. Warto bliżej mu się przyjrzeć.

Piotr Ambroziewicz podszedł do tematu z pasją i naukowym zacięciem. Przede wszystkim wziął na warsztat samo pojęcie "chuligaństwa", wnikliwie analizując jego pochodzenie i rozwiewając przy okazji kilka mitów. Bardzo istotne w tej badawczej ścieżce jest dla autora to, co mieści się w definicji chuligana, ale również to, kim na pewno chuliganem nie był i nie jest.

Ambroziewicz odwołuje się do historii sięgającej okresu głębokiego PRL-u, bardzo dokładnie przyglądając się m.in. subkulturze bikiniarzy, czy politycznych rozłamowców i grubą kreską oddzielając ich od pospolitych przestępców. Zwraca przy tym uwagę, że w pewnym okresie wszystkie te grupy były wrzucane do jednego worka pod hasłem "Chuligani".

Wreszcie  Ambroziewicz pokazuje prawdziwych chuliganów; tych, z którymi polski wymiar sprawiedliwości musiał sobie jakoś radzić. Czy sobie radził? Autor odwołuje się do procesów sądowych, ale też pokazuje tzw. społeczny osąd pospolitej łobuzerii, który zmieniał się na przestrzeni lat. Tu wielka rola materiałów źródłowych, do których odwołuje się Ambroziewicz, w szczególności artykułów prasowych. Prawdziwym smaczkiem są fragmenty "Złego" Tyrmanda (absolutna klasyka warszawskiej "bandyterki") i jego "Dzienników" (piękna pochwała "bikiniarstwa"!).

Polskie władze w latach 1950-1960 wydały prawdziwą wojnę chuliganerii. W rzeczywistości była to desperacka obrona systemu, któremu zagrażało niemal wszystko nad czym nie było odgórnej kontroli: od swobodnych wypowiedzi, przez "nieobyczajne" zachowania, po kolorowe ubrania i jazzową muzykę. Tymczasem zagrożenie było prawdziwe i poważne - nazywało się pospolita przestępczość, z którą nie tak łatwo było wygrać.

Niektóre historie przywoływane przez Ambroziewicza mrożą krew w żyłach. Inne wywołują szczery śmiech. Całość smakowita i pouczająca.

 Piotr Ambroziewicz "Złote lata polskiej chuliganerii. 1950-1960", PWN, 2018

wtorek, 10 lipca 2018

Tom Segev „Siódmy milion. Izrael – piętno zagłady”

Czym tak naprawdę był holocaust i jaki wpływ miał na historię powstania państwa Izrael i poczucie tożsamości Izraelczyków - temu z niezwykłą drobiazgowością i wnikliwością przygląda się Tom Segev, izraelski historyk, dziennikarz, pisarz. 

Segev sięga do tragicznej historii i robi to w określonym celu - chce pokazać, jak przeszłość zdeterminowała teraźniejszość. Tytułowe "piętno" jest tu jak najbardziej na miejscu. Żydzi dźwigają piętno holocaustu od lat; mierzą się z nim, walczą, uciekają od niego i nie radzą sobie z nim. Są nim naznaczeni i są wobec niego bezradni. Są jego ofiarami i niewolnikami.

Siódmy milion to milion Żydów ocalonych z holocaustu. Nikt nie wiedział co z nimi zrobić.

„Jerozolima, Berlin, Londyn i Waszyngton przygotowywały sobie alibi na dzień sądu po wojnie. Nikt nie wiedział, co zrobić z milionem pozostałych jeszcze Żydów.” Nie wiedział świat, nie wiedzieli sami ocaleni. Ich dramat był dramatem przeżycia, koniecznością dalszego życia, budowania życia na nowo. Ten wewnętrzny tragizm, poczucie winy, niemożność odrodzenia Tom Segev ukazuje z niezwykłym wyczuciem, ale też bez taryfy ulgowej. Cierpienie, od którego nie da się uciec, wewnętrzny konflikt pomiędzy atawistyczną wolą życia a piętnem wszechobecnej śmierci - to nie jest dobry materiał na budowanie mocnych fundamentów państwowości. Na budowanie społeczeństwa. To materia krucha, niepewna, w którą wpisana jest nieustanna walka i konflikt.  

Tom Segev doskonale poradził sobie z tematem nadzwyczaj trudnym i bolesnym. Oddzielając emocje od faktów, uciekając od stereotypów i politycznej poprawności pokazuje samą istotę dramatu pokolenia "ocalałych", którzy odbudowywali swoją tożsamość na zgliszczach.

 Tom Segev „Siódmy milion. Izrael – piętno zagłady”, PWN, 2018 r.

wtorek, 29 maja 2018

Iwona Kienzler "Prowokatorka. Fascynujące życie Marii Dąbrowskiej"


Jestem zadeklarowaną miłośniczką "Dzienników" Marii Dąbrowskiej, a lektura "Prowokatorki" znakomicie je podsumowuje i uzupełnia. Dostajemy portret wyjątkowej kobiety - pisarki, żony, kochanki. Kobiety obdarzonej wyjątkowym talentem i charyzmą. Wrażliwej, empatycznej, ale też silnej, namiętnej, narcystycznej.

Jest w tej książce to, co o Marii Dąbrowskiej wiemy i czego nie wiemy. Tego drugiego jest zresztą znacznie więcej. To że  Dąbrowska była doskonałą obserwatorką życia społecznego, politycznego, gospodarczego, a swoje obserwacje potrafiła z wielkim talentem przelać na papier - to wiemy nawet z lekcji języka polskiego. To że "Noce i dnie" to powieść jej życia - oparta zresztą na doświadczeniach z jej życia - to również wiedza powszechnie znana.

Ale niech nie zwiedzie nas wizerunek subtelnej, niepozornej starszej pani w prostej fryzurze. Maria Dąbrowska była kobietą z krwi i kości! Wulkanem emocji, namiętności, pasji. To miłość prowadziła ją przez całe życie, od lat wczesnej młodości. To miłość nadawała sens jej życiu i dawała paliwo do twórczej pracy. To w miłości szukała spełnienia, bezwarunkowej akceptacji, szczęścia. A z tą miłością bywało bardzo różnie.... Już pierwsze małżeństwo z Marianem Dąbrowskim było istną huśtawką nastrojów i emocji. Małżonkowie kochali się z taką samą pasją, z jaką się ranili i zdradzali. Ale przedwczesna śmierć męża na długo położyła się cieniem na życiu Marii i właściwie do końca jej życia to Marian pozostał największą miłością jej życia.

Kolejny związek ze znacznie starszym i żonatym (!) Stanisławem Stempowskim był bardzo odważny obyczajowo jak na owe czasy. Ten zakazany romans przeszedł w wieloletni, szczęśliwy związek, w którym z czasem więcej było partnerstwa, oddania, wzajemnej atencji i opieki, niż miłości.

Ale Stanisław to dla Marii było za mało. Jej kolejne romanse, miłostki, zauroczenia, flirty stały się nieodłącznym elementem ich wspólnego życia. Związek z pisarką Anną Kowalską (z czasem zamieszkały razem) był właściwie kwintesencją tego, czego Dąbrowska szukała w życiu. A szukała adoracji, uwielbienia, podporządkowania swoim pasjom i potrzebom, bezwzględnej akceptacji. W zamian dawała swoją uwagę i obecność. Tu odsyłam do "Dzienników" Anny Kowalskiej, które dobitnie oddają tę nierówną relację.

Nie ma wątpliwości, że Maria Dąbrowska nie była tuzinkową kobietą i w sensie obyczajowym daleko wyprzedzała czasy, w których żyła. Świadoma swojego talentu, wartości, pozycji, potrafiła robić z nich taki użytek, jaki chciała. Również w relacjach z innymi ludźmi. I jakkolwiek te relacje były trudne i skomplikowane, nie ma wątpliwości, że życie z Dąbrowską nie było nudne. 

Iwona Kienzler "Prowokatorka. Fascynujące życie Marii Dąbrowskiej", Bellona, 2018 r.

środa, 11 kwietnia 2018

Anna Claybourne "Dlaczego ryby nie toną? I inne ważne pytania"

Anna Claybourne zabiera małych czytelników w niezwykłą podróż po świecie zwierząt. Robi na swój sposób, stawiając proste, dziecinne wręcz pytania. A odpowiedzi na nie to prawdziwy popis wiedzy, humoru i znajomości dziecięcej psychiki.

Autorka osiąga  w swojej książce najważniejszy cel: rozbudza ciekawość i zachęca, by zgłębić tajniki nauki. Dlaczego zwierzęta nie noszą ubrań? Czy węże mają pępki? Każde, na pozór zabawne, czy naiwne pytanie staje się pretekstem do wejścia w labirynt pełen szczegółów i sekretów z życia zwierząt. Dowiadujemy się więc, jak wyglądała historia ewolucji, skąd wzięły się poszczególne gatunki zwierząt i dlaczego noszą takie, a nie inne nazwy.

Czemu służą poszczególne zmysły, w jaki sposób są wykorzystywane przez zwierzęta i jaką rolę odgrywają w ich życiu. Czy zwierzęta myślą? Czy są inteligentne? Co pozwala im uniknąć niebezpieczeństwa i przeżyć? Na te pytania dostaniemy wyczerpujące odpowiedzi, które - zapewniam - zadziwią, oczarują, a przede wszystkim zaspokoją ciekawość.

Ale równie ważne, jak samo życie zwierząt jest zależność między zwierzętami a ludźmi. Różnice, podobieństwa, wspólne przystosowywanie się do życia w symbiozie. W tym kontekście niezwykle ciekawe są najbardziej przyziemne, codzienne zwyczaje i czynności takie jak czystość, odpoczynek, jedzenie, wychowywanie potomstwa. Okazuje się, że podobieństw z ludzkim światem jest znacznie więcej, niż można by przypuszczać.

Poza szczegółowym, ale też bardzo przystępnym wyjaśnieniem poszczególnych kwestii dzieci dostają też piękne, kolorowe rysunki, ciekawe łamigłówki graficzne i oryginalne zdjęcia. A wszystko po to, by jeszcze bardziej uruchomić wszystkie zmysły i zaspokoić dziecięcą ciekawość. Przy tej lekturze nuda nie grozi. Gwarantowana dobra zabawa, a wiedza sama wchodzi do ciekawskich główek.

Anna Claybourne "Dlaczego ryby nie toną? I inne ważne pytania", PWN, 2018 r.

piątek, 9 marca 2018

Ewa Rzechorzek "Moda Polska Warszawa"



To było kultowe miejsce. Tu spełniały się marzenia o wielkim świecie, o którym w zgrzebnym PRL-u można było tylko pomarzyć. Tu Polki rozkwitały, piękniały i mogły bez kompleksów konkurować z najmodniejszymi Paryżankami. Można powiedzieć, że „Moda Polska” była fenomenem  swoich czasów – na przekór szarości i bylejakości komuny.

Zacznę od tego, że sama, jako młoda dziewczyna, byłam stałą klientką Mody Polskiej. Ten sklep różnił się wszystkim od pozostałych obiektów handlowych z "konfekcją odzieżową". Był przestronny, urządzony z nowoczesną prostotą, a zarazem elegancją, ubrania były dobrze wyeksponowane, a za ladami stały zadbane, ładnie ubrane panie (które, swoją drogą, zawsze trochę "zadzierały głowę").

Wizyta w "Modzie Polskiej" była wydarzeniem. Prawdziwym świętem. Tu pachniało (dosłownie) wielkim światem, a ubrania dostępne na wyciągnięcie niczym nie przypominały tych znanych z polskich ulic. Były inne; kolorowe, oryginalne, zaprojektowane z rozmachem, dziś powiedzielibyśmy: "trendseterskie". Powiew luksusu dawała bielizna Tryumph i puder Yardley'a - absolutne rarytasy w tamtych czasach. 

Skąd w szarym, nieciekawym, równającym wszystkich do tego samego poziomu PRL-u taki kolorowy ptak?  Wszystko zaczęło się od niezwykłej, charyzmatycznej Jadwigi Grabowskiej, która  w 1946 roku obrała sobie misję "odbudowy polskiej kobiety". Hołdująca przedwojennej elegancji, dobrym manierom i tzw. klasie nie mogła znieść pospolitej, zaniedbanej Polki, która nie dość, że nie potrafiła się ubrać, to nie wiedziała nawet, jak się czesać, poruszać, malować. Nic dziwnego, biedny, zrujnowany po wojnie kraj, ogarnięty falą komunistycznej "odnowy", przybrał kierunek, w którym takie wartości, jak szyk, elegancja, klasa, kompletnie nie miały racji bytu. Zgrzebność i niewyróżnianie się z tłumu były bardzo dobrze widziane - świadczyły o doskonałej akomodacji w systemie.

Ale przecież kobiety zawsze chcą się wyróżniać! I tu Grabowska trafiła na podatny grunt. Polki potrzebowały piękna i świeżości, a kierowniczka artystyczna "Mody Polskiej" im to dawała. Silną ręką trzymała cały zespół ludzi; od projektantów, przez krawców, po modelki, którzy stworzyli nie tylko "dom mody", ale cały styl, na którym wyrosło kilka pokoleń Polek. "Moda Polska" nie tylko ubierała, ale też uczyła, kreowała, wychowywała. Nadawała ton. Ubrania z "Mody Polskiej" były przedmiotem pożądania, dawały poczucie wyjątkowości, przynależności do wyższej klasy. Przybliżały nas do świata. Dawały radość.

Jak to się udawało? To była przede wszystkim zasługa ludzi, których gromadziła wokół siebie "Moda Polska". Kreatywnych, zdolnych,  wychodzących poza PRL-owski schemat. Ludzi z wyobraźnią i pasją. Odważnych. O nich również jest ta książka. I oczywiście o ubraniach - niektóre z nich do dzisiaj są w mojej szafie. Zupełnie się nie zestarzały. 

Ewa Rzechorzek "Moda Polska Warszawa", PWN, 2018 r. 

wtorek, 6 lutego 2018

Bartosz Szczygielski, „Krew”

Bartosz Szczygielski  „Krew”, W.A.B.

Opresyjny klimat i szybkie tempo akcji to znaki firmowe tej powieści.  Prowadzona dwutorowo (i brawurowo) fabuła wprowadza nas w świat pełen chciwości, okrucieństwa, wszechobecnego zła.

Ten świat zamknięty jest w sposób dosłowny. Bohater pierwszego wątku, komisarz Gabriel Byś jest pacjentem szpitala psychiatrycznego, zaś prostytutka Kaśka przyjmuje klientów pod czujnym okiem ochroniarza.  Zarówno komisarz, jak i dziewczyna znajdują się w sytuacji klaustrofobicznej – on zamknięty w szpitalu bez klamek, oszołomiony lekami i przebytą traumą, ona  - wykorzystywana w sposób niewolniczy, odcięta od kontaktu ze światem,  w zamkniętym mieszkaniu, z którego może jedynie wyskoczyć przez okno.  

Ten mroczny, duszny klimat zakłócają nieoczekiwane zdarzenia. W szpitalu dochodzi do makabrycznego odkrycia, a w efekcie do zbrodni, która mobilizuje komisarza Bysia do działania. Tyle że śledztwo w Tworkach to nie lada wyzwanie, tym bardziej, że rzeczywistość płynnie przechodzi w zaburzone psychotropami wizje. 

Nie wiadomo, co jest prawdą, a co mrocznym wyobrażeniem. Co nie zmienia faktu, że atmosfera grozy wisi w powietrzu, a do jednej makabreski dołącza następna.

W życiu dziewczyny również zachodzi zmiana. Skonfrontowana w drastyczny sposób ze swoimi oprawcami, uświadamia sobie, że jedynym ratunkiem przed śmiercią jest dla niej ucieczka. Ale czy to rzeczywiście będzie wyzwolenie, czy początek kolejnej gehenny?  Tu akcja wręcz pędzi i od jednego koszmaru przechodzimy do kolejnego, niemal namacalnie czując ból i cierpienie ofiar. Handel ludźmi, narkotyki, niewolnicza praca. To tylko kilka elementów z tego wątku, który wywołuje dreszcz odrazy i strachu. Czy z tej matni jest ucieczka? Na to pytanie nieprędko dostaniemy odpowiedź i być może nie taką, na jaką z niecierpliwością czekamy.

Szczygielski to mistrz budowania napięcia. Przeplata wątki tak, by na moment odetchnąć od jednego mrocznego klimatu i za moment popaść w jeszcze gorszą opresyjną rzeczywistość. Do finału zmierzamy w sprinterskim tempie, chcąc wreszcie odetchnąć z ulgą. Ale autor nie ułatwia nam tego, raz za razem podkręcając i tak wysokie już tony. Jest krwiście, groźnie, klaustrofobicznie.  Zło przybiera różne oblicza, dotykając nas niemal w fizyczny sposób.

„Krew” jest dobitna, dosadna, bolesna. Mocno burzy krew.

 Bartosz Szczygielski „Krew”, W.A.B., 2017.

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...