środa, 26 września 2012

Agata Tuszyńska "Tyrmandowie. Romans amerykański"

W tej książce mamy wyjątkową okazję zobaczyć innego Leopolda Tyrmanda, niż tego, którego znamy z czasów komunistycznej Polski. Już nie playboya, gorszyciela, wywrotowca, ale dojrzałego mężczyznę, który wie czego chce, a w Ameryce szuka prywatnej stabilizacji, zawodowego spełnienia i radości ze zwyczajnego życia. Jego bezpieczną przystanią okaże się młodziutka Żydówka, która uwiedzie go intelektem i niemal bałwochwalczym uwielbieniem. 

Poznali się, gdy Tyrmand miał pięćdziesiąt lat i od czterech lat mieszkał w Stanach, gdzie powoli przebijał się na rynku wydawniczym. 23-letnia Mary Ellen, studentka iberystyki na Yale, zakochała w jego intelekcie, charyzmie, uroku osobistym. "Miał w sobie ciepło. I roznosiła go energia. Między nami natychmiast zaiskrzyło." Szybko zostali kochankami, ale o poważny związek Mary Ellen zabiegała długo i wytrwale. Rozkochiwała w sobie Tyrmanda listami, w których uwodziła go słowem; błyskotliwością, intelektem, twórczą odwagą. Jej determinacja przyniosła w końcu efekt; zostali małżeństwem.

To nie był łatwy związek; dzieliła ich duża różnica wieku, życiowych doświadczeń, priorytetów. Przeciwko Lolkowi (tak Tyrmanda nazywała Mary Ellen) była jej matka, która postawiła nawet ultimatum: jeśli chcesz z nim być, wynoś się z domu. Dla młodej kobiety wybór był oczywisty. Była zdeterminowana; chciała być żoną Tyrmanda, towarzyszką w codziennym życiu, godnym partnerem intelektualnym. I w każdą z tych ról weszła znakomicie, można nawet powiedzieć, że to ona była siłą napędową tego związku; od początku do końca.

Tę niezwykłą historię poznajemy dzięki niemal stu zachowanym listom pisanych do siebie przez kochanków, a później małżonków. Dopełnieniem opowieści są wspomnienia Mary Ellen, z którą spotkała się Agata Tuszyńska. I mimo, że od śmierci Tyrmanda minęło prawie 30 lat, w słowach jego żony wciąż słychać wielką miłość, podziw, zachwyt. I żal, że to małżeństwo trwało tak krótko, zbyt krótko. Ta miłość zasługiwała na dużo więcej, zdaje się mówić Mary Ellen, a została przerwana w momencie, gdy zaczynała być dojrzała, spełniona, silna.

Piękna historia opowiedziana listami, zdjęciami i słowami zakochanej kobiety. Gorąco polecam.

Spotkania z autorką książki Agatą Tuszyńską


Agata Tuszyńska "Tyrmandowie. Romans amerykański", Wydawnictwo MG, 2012 r.

niedziela, 23 września 2012

Anna i Krzysztof Kobusowie "Smoki i smoczki. Z dziećmi przez Azję"

Podróż z małymi dziećmi to nie lada wyzwanie - a już podróż przez Azję to dopiero musi być wyczyn... Z taką myślą zabierałam się do czytania tej książki i... zostałam mile zaskoczona. Bo zamiast opisu niedogodności dostałam historię niesamowitej przygody. Ale też sporo wskazówek, jak się do takiej przygody przygotować, by rzeczywiście była ona udana.

Już okładka tej książki jest zapowiedzią barwnej opowieści. Opowieści z jednej strony bardzo serio; bo zaplanowanej, przemyślanej, przygotowanej, z drugiej dowcipnej, dynamicznej, czasem z przymrużeniem oka. Anna i Krzysztof Kobusowie, dziennikarze i fotografowie po latach robienia zdjęć w Polsce postanowili zasmakować nieco egzotyki. A że na świecie było już dwoje ich wspólnych dzieci - dwuletni Michaś i pięciomiesieczny Staś - więc postanowili zabrać ich ze sobą. Dokąd? "Do Azji, którą znam na tyle dobrze, by poczuć się tam jak u siebie w domu" - pisze Anna. 

Ale zanim wyruszyli, musieli stawić czoło nie tyle własnym lękom, czy wątpliwościom, co rodzinie i znajomym, którzy na ich pomyśle nie zostawili suchej nitki. "Niebezpiecznie, niezdrowo, kiepski pomysł" - to najłagodniejsze opinie, z którymi się spotkali. A jednak, wbrew wszystkim i wszystkiemu, wyruszyli. I dzięki temu powstała ta książka. Kolorowa, zaskakująca, niezwykła. Pełma smaków, barw, zapachów. Mocnych wrażeń i niepowtarzalnych emocji.  

Razem z Anną, Krzysztofem, ich synami, a także dorosłą córką Krzysztofa Olą zaglądamy do Tajlandii, Birmy i Kambodży. Poznajemy te miejsca niejako "od kuchni". Poza atrakcjami stricte turystycznymi, czy kulturowymi, dostaniemy tu praktyczne wskazówki, gdzie i co zjeść, jak najbezpieczniej i najtaniej się przemieszczać, jak znaleźć dobry i niedrogi nocleg i ustrzec się przed chorobami.

Ale "Smoki i smoczki" to przede wszystkim opowieść o ludziach; ich odrębności, różnorodności, ale też gościnności, życzliwośći, bezinteresowności - niezależnie od miejsca na świecie. To opowieść słowem i obrazem, gdyż zdjęcia - niesamowite, bo pełne emocji i wyjątkowych chwil uchwyconych w kadrze - są wielką wartością książki.

Polecam wszystkim, którzy marzą o niezwykłych podróżach. Czy z partnerem, samemu, czy z gromadką dzieci. To jest do zrobienia!

Anna i Krzysztof Kobusowie "Smoki i smoczki. Z dziećmi przez Azję", Wydawnictwo G+J Książki, 2012 r.

czwartek, 20 września 2012

Hiromi Kawakami "Pan Nakano i kobiety"

W tej książce świat wydaje się być zatrzymany w kadrze. Tu czas płynie wolniej, a rzeczywistość jest spokojna, niegroźna, jakby uśpiona. Bardzo mi ten niespieszny, łagodny klimat odpowiada, tym bardziej, że rzecz jest o miłości i sztuce.  

Trudno powiedzieć, kto tak naprawdę jest głównym bohaterem tej opowieści: tytułowy pan Nakano, właściel malutkiego sklepu ze starociami, czy Hitomi, jego pracownica. O ile dość oczywiste wydaje się wskazanie na Hitomi, która jest narratorką w tej ksiażce, to jednak tytułowy pan Nakano jest tu najbardziej wyrazistą, żeby nie powiedzieć kontrowersyjną postacią (choć słowo"kontrowersyjną" to może w tym kontekście za dużo powiedziane).

Zatrzymam się jednak przy Hitomi, gdyż to ona opowiada nam tę historię. Historię - właściwie - o czym? O tym, czego szukają klienci sklepu ze starzyzną; kim są, czego pragną, o czym marzą. Niektórych Hitomi obserwuje bacznie, innym poświęca ledwie kilka słów. Jest w tym uważność, staranność, ale też brak złośliwości, swego rodzaju łagodność. W tej książce nie ma sarkazmu, ironii, jest wyłącznie obserwacja życia; takiego, jakim widzi go narratorka.

Wydaje się, że najważniejszy jest w tym sam sklep. To jądro świata. Bo i tu kumulują się wszelkie emocje. Te związane ze sztuką, którą można kupić, zamówić, odkryć, jak też te związne z miłością. Pan Nakano wie o miłości wszystko, Hitomi nic. O ile on radzi sobie z tym świetnie, o tyle ona błądzi we mgle; spotyka się ze swoim kolegą z pracy, odkrywa coś na kształt miłości - ale miłość to dziwna; ani fizyczna, ani duchowa - żadna właściwie. A jednak ważna, może nawet najważniejsza; choć trudno ją zrozumieć. I to Hitomi towarzyszymy, kibicujemy, z nią jesteśmy do ostanich stron książki.

Książki innej, zaskakującej, wyjątkowej. W której, na pozór, nic się nie dzieje. A mnie się wydaje, że dzieje się bardzo wiele. I na tym polega jej siła.


Hiromi Kawakami "Pan Nakano i kobiety", Wydawnictwo W.A.B., 2012 r.

wtorek, 18 września 2012

Jill Hathaway "Wejście w zbrodnię"

Na pierwszy rzut oka wydaje się, że to powieść dla młodzieży, ale to kryminał z krwi i kości. I choć jego bohaterami są młodzi ludzie - jest to kryminał nie tylko dla młodzieży. Fajnie pomyślane, nietuzinkowe  postaci, zaskakująca i dynamicznie rozwijąjąca się fabuła szybko przekonały mnie do tej książki; naprawdę niezłej książki. 

Bohaterką "Wejścia w zbrodnię" jest nastolatka Sylvia. Dziewczyna od pierwszych zdań książki budzi sympatię; na tle rówieśników wydaje się bowiem wyjątkowo normalna; mimo różowych włosów. Ot, ciekawa nastolatka, która, wbrew pozorom, ma dobrze poukładane w głowie i nie poddaje się presji środowiska.

Problem w tym, że Sylvia nie jest zwyczajna. A właściwie jest nadzwyczajna. Jej wyjątkowość przejawia się początkowo w tym, że w ciągu sekundy, niezależenie od okoliczności, zapada w sen. To, co możnaby od biedy uznać za narkolepsję okazuje się dużo poważniejszą sprawą. Otóż dziewczyna, w momencie gdy zasypia, wchodzi w skórę znajomych (ale też obych) osób. Odczytuje ich myśli, kieruje reakcjami, kontroluje sytuacje, w których uczestniczą. To dla niej ogromny problem, tajemnica, której nikomu nie zdradza, defekt, z którym sobie nie radzi.

Z problemu robi się dramat w momencie, w którym Sylvia staje się mimowolnym świadkiem tragicznej śmierci koleżanki swojej siostry. I jako jedyna wie, że to nie było samobójstwo, ale zabójstwo z zimną krwią...

W tym momencie książka rozkręca się na dobre. Sylvia, walcząc z własnymi demonami, rozpoczyna prywatne śledztwo. Właściwie nawet nie rozpoczyna, gdyż podejrzani sami się do niej pchają. A dziewczyna - wszak bystra, inteligentna i niezwyczajna - skutecznie ze swoich przymiotów czyni użytek łącząc fakty, kojarząc okoliczności, dedukując.

To wszystko dzieje się w konkretnym otoczeniu. Jest tu i rodzina Sylvii, w której różnie się dzieje, bo zmaga się z własnymi problemami. Jest także ciekawie pokazane środowisko młodych ludzi; niejednoznaczne, zróżnicowane, a przez to naprawdę interesujące.W tym wszystkim rozgrywa się prawdziwy dramat, a jedną z jego bohaterek jest właśnie Sylvia.

Polecam, bo to książka i dobrze napisana, i z fajnym pomysłem na fabułę. I dla młodszych, i starszych. A taki mix nieczęsto się zdarza.

Jill Hathaway "Wejście w zbrodnię", Wydawnictwo Bellona, 2012 r.

Moja ocena 4,6
 

sobota, 15 września 2012

"Szumowska. Kino to szkoła przetrwania". Rozmawia Agnieszka Wiśniewska

Świetna kobieta, znakomita rozmowa - tak jednym zdaniem mogłabym podsumować tę książkę. Ale warto napisać o niej więcej z kilku powodów. Otóż rzadko się zdarza, by wywiad, który ciągnie się na ponad dwustu stronach, ani na chwilę nie tracił nic ze swojej dynamiki, emocjnonalności i naturalności. Wielka w tym oczywiście zasługa Szumowskiej, ale także autorki, która nie przepytuje, ale rzeczywiście rozmawia. Bez zahamowań, kompleksów, z autentycznym zainteresowaniem.

To dziś jedno z najgorętszych nazwisk polskiego kina. Mało kto nie słyszał o Szumowskiej po jej ostatnim filmie "Sponsoring", w którym główną role zagrała Juliette Binoche. Zarówno o filmie, jak i samej Binoche przeczytamy w tej książce sporo. Widać, że reżyserka jest pod wielkim wrażeniem aktorki; jej talentu, urody, sposobu bycia i zwyczajnie lubi o niej mówić i czuć w tym prawdziwe emocje.

Emocje są zresztą w tej książce bardzo ważne - jeśli nie najważniejsze. Są we wszystkim, o czym opowiada Szumowska. Nieważne, czy chodzi o kino, modę, religię, związki - wszystko ma wysoką temperaturę, jest "jakieś".

Bo i "jakaś" jest sama Małgorzata Szumowska. Niepokorna, idąca "pod prąd", nie dająca się włożyć w żadną szufladkę. I to zarówno w życiu osobistym, jak w filmach, które robi. W rozmowie z Agnieszką Wiśniewską świetnie to widać; nie ma tu krygowania się, ważenia słów, tzw. dyplomacji. Szumowska otwarcie i z wrodzoną sobie bezpretensjonalnością opowiada o swoim dzieciństwie, kontaktach z rówieśnikami, skomplikowanych relacjach z rodzicami, o związkach z mężczyznami, wychowywaniu syna.

Mówi też o kinie; o ulubionych aktorach, reżyserach, o "środowisku" i tzw. kuchni filmowej. Nikomu nie stara się przy tym przypodobać, ale też nie ma w jej słowach negatywnych emocji - ona po prostu mówi to, co myśli i czuje. I dlatego ta rozmowa sprawia wrażenie spontanicznej, szczerej, niezwykle naturalnej. Powiem więcej - nieautoryzowanej. A to, jak sądzę, najlepsza rekomendacja dla tej książki.

"Szumowska. Kino to szkoła przetrwania". Rozmawia Agnieszka Wiśniewska, Wydawnictwo Krytyki Politycznej, 2012 r.

Moja ocena 5

piątek, 14 września 2012

Matt Mayewski "Mężczyzna który chciał zrozumieć kobiety"

Dobry tytuł, niezła okładka, odrobina prowokacji... Gdy przeczytałam, że autor Matt Mayewski - jak sam o sobie pisze - "futurysta, autor i politolog", planuje już kolejne książki,  pomyślałam, że to może być ciekawy debiut literacki. 
Jack Kotowski chciałby zmienić swoje życie. W pracy - niezrealizowany, sfrustrowany, wypalony. W relacjach z kobietami - fajtłapa. Podczas rozmowy z nowo poznanymi dziewczynami zatyka go, dostaje palpitacji serca, blokuje się. W najlepszym przypadku traktowany jest jak powietrze. Niewidzialny dla kobiet.

Nic więc dziwnego, że facet chce się zmienić, wręcz zaszaleć. Pierwszą zmianą jest nowa praca - Jack, jako programista, zaczyna pracować nad serwisem randkowym. To tylko wstęp do prawdziwego wyzwania - zawodowego i osobistego - które przed nim  stanie. Otóż Kotowski, za namową pewnej bardzo przedsiębiorczej pani, postanawia stworzyć... "translator języka kobiet". Cokolwiek by to miało znaczyć, ma jedno zadanie: pomóc zrozumieć kobiety, a w konsekwencji skutecznie je uwodzić.

Translator działa. Co tam działa - okazuje się sukcesem! Jack wreszcie zaczyna spełniać swoje marzenia o byciu supermenem. W sieci poznaje kobiety, które potem uwodzi w realu; wreszcie wie, o co w tym wszystkim chodzi, jak odczytywać i odpowiadać na słowa i znaki, ktore dotychczas rozumiał, niestety, wprost...

No i niby wszystko gra, Jack ma w końcu to czego chciał - ale czy na pewno? Otóż nie. Wszystkie te znajomości okazują się powierzchowne, nietrwałe, nieistotne.Translator nie jest żadnym sposobem na uczucie - a tego, jak się okazuje, szuka nasz bohater. I żaden wynalazek mu w tym nie pomoże...

Tyle o treści. A o wrażeniach? Lekko, zabawnie, z dużą dawką autoironii. Ale też irytująco banalnie, gdyż sporo w tej książce uproszczeń i stereotypów. Mam jednak nadzieję, że to zamierzony zabieg autora, który chciał niezobowiązująco pożartować z czytelnikiem - a może z czytelnika? - nie narażając go przy tym na zbytni wysiłek umysłowy.

Trochę się pośmiałam, bardziej zirytowałam, ale wciąż daję autorowi duży kredyt zaufania i czekam na zapowiadane kolejne książki. 

Matt Mayewski "Mężczyzna, który chciał zrozumieć kobiety", Wydawnictwo Bellona, 2012 r.

czwartek, 13 września 2012

Sonia Raduńska "Solo"

Refleksyjna, wyważona, ciepła - taka jest książka Soni Raduńskiej, którą już wpisałam na listę odkrytych i ważnych. To niezwykła - bo dojrzała i świadoma - afirmacja życia, którego siła, paradoksalnie, czerpana jest ze świadomości jego kruchości, przemijalności.

"Solo" to zapis codzienności utkanej ze zdarzeń błachych, drobiazgów, ale też spraw najważniejszych, ostatecznych. To spojrzenie na świat dojrzałej, świadomej swojej wartości kobiety, która nic nikomu nie musi udowadniać i świetnie czuje się sama ze sobą. Ten swoisty dystans, spokój, wyciszenie czuć w każdym zdaniu tej książki i tworzą one jej istotną wartość.

Narratorka żyje sama, ale z pewnością nie jest samotna. Interesuje się mężczyznami, ale nie szuka partnera za wszelką cenę, jest blisko swoich dorosłych dzieci, ale pozwala im żyć ich własnym życiem. Docenia i lubi swoją pracę, ale nie jest ona istotą jej życia. Radość czerpie z najprostszych spraw; ulubionego wina, wyjazdu na wieś, pysznego śniadania, dobrej książki i rozmowy z przyjaciółką. Zatrzymuje te chwile w kadrze i delektuje się nimi - a my razem z nią.

Takich prostych chwil szczęścia jest w tej książce tym więcej, im trudniej doświadcza życie bohaterkę. Choroba, śmierć, utrata najbliższych osób... Nie ma w "Solo" łez, rozpaczy, ale jest smutek i głęboka refleksja nad przemijaniem, przeznaczeniem, prawdziwą samotnością człowieka w obliczu spraw ostatecznych. Autorka nie ucieka przed trudnymi tematami, ale i o nich pisze z ogromnym spokojem, wyważeniem, godnością. A to - wydaje mi się - wielka sztuka.

Piękna książka o kobiecie, która potrafi żyć i docenia życie. Mimo wszystko, wbrew wszystkiemu, a może właśnie dzięki temu, co w nim kruche, ulotne, trudne.

Sonia Raduńska "Solo", Dobra LiteraturaProzami , 2011 r.

niedziela, 9 września 2012

Janusz Korczak "Pamiętnik i inne pisma z getta"

Wyjątkowość "Pamiętnika" Janusza Korczaka polega na jego zwyczajności; to zapis codziennej walki o godne życie żydowskich sierot w obliczu Zagłady. To świadectwo wielkiej pracy i wielkiego poświęcenia wyjątkowego człowieka: pedagoga, lekarza, pisarza, humanisty. Skromnego, pracowitego i nade wszystko oddanego sprawie. Ale Stary Doktor ma w tej książce także inne oblicze; zmęczonego, bezradnego człowieka, który ma coraz mniej siły, by stawiać czoło wszechogarniającemu cierpieniu. 

"Pamiętnik i inne pisma z getta" powstawały od maja do sierpnia 1942 roku. Ostatni wpis datowany jest na 4 sierpnia - tuż przed likwidacją Domu Sierot na ulicy Siennej w Warszawie. Choć "Pamiętnik" był pisany przez zaledwie trzy miesiące to odnajdziemy w nim całe życie autora. Życie niezwykłe, bo wypełnione pracą i misją; pomocy i czynienia życia lepszym, bogatszym, wartościowszym. "Życie moje było trudne, ale ciekawe. O takie właśnie prosiłem Boga w młodości" - pisał Korczak w "Pamiętniku". Jako lekarz cieszył się uznaniem pacjentów; tych biednych i tych bogatych, czego dowiadujemy się z urywków wspomnień. Jako pedagog - wielkim szacunkiem swoich małych podopiecznych. Sam traktował ich poważnie i z szacunkiem - jak godnych siebie partnerów, a nie "tylko" dzieci.

Między urywkami wspomnień - z dzieciństwa, z młodości - które raz po raz wracają w "Pamiętniku", latem 1942 roku toczy się prawdziwe życie. Korczak wydaje się być nim zmęczony, pisze, że czuje się stary, zrezygnowany. Nietrudno domyślić się z czego owo zmęczenie i rezygnacja wynika. Głód, choroby, wycieńczenie dziesiątkują dzieci, a Stary Doktor, który całe swoje życie niósł pomoc, czuje się bezradny. W na pozór beznamiętny sposób opisuje kolejne ofiary wojennej biedy, ale im bardziej stara się zachować dystans, tym dramatyczniej brzmią jego słowa. Coż jeszcze można zrobić dla dzieci? Zapewnić im ciepło, lekarstwa, porcje jedzenia, które zaspokoją podstawowy głód. Ale o to wszystko trzeba walczyć, a sił do tej walki coraz mniej... Można też z nimi rozmawiać, można im czytać - dając namiastkę normalnego życia. Ta codzienność uchwycona w "Pamiętniku" jest przejmująca, gdyż pokazuje wielki instynkt życia w zwyczajnych czynnościach, gestach, słowach. Przy całej tego życia beznadziei, szarzyźnie, cierpieniu.

"Dzieci snują się. Tylko naskórek normalny. A pod nim czai się zmęczenie, zniechęcenie, gniew, bunt, nieufność, żal, tęsknota. Bolesna powaga ich pamietników. Odpowiadając na ich zwierzenia, dzielę się z nimi jak równy z równym. Wspólne nasze przeżycia - ich i moje."  W tych słowach Korczak oddaje właściwie istotę ostatnich miesięcy w Domu Sierot. Smutek, strach, niepewność jutra... Ale też nadzieja, że jeszcze wszystko się odmieni, że będzie lepiej. "Co zrobię po wojnie? Może powołają mnie do współpracy w budowie nowego ładu w świecie albo w Polsce?"

Ostatni wpis w "Pamiętniku" datowany jest na 4 sierpnia 1942 roku. "Podlałem kwiaty, biedne rośliny sierocińca, rośliny żydowskiego sierocińca. Przyglądał się mojej pracy wartownik. Czy go drażni czy rozrzewnia ta moja pokojowa o szóstej rano czynność?"

Nastepnego dnia Janusz Korczak wraz z dwustoma wychowankami Domu Sierot wyruszył na Umschlagplatz...

Janusz Korczak "Pamiętnik i inne pisma z getta", Wydawnictwo W.A.B., 2012 r.

Moja ocena 5

czwartek, 6 września 2012

Mons Kallentoft "Piąta pora roku"

"Piąta pora roku" to jeden z najciekawszych skandynawskich kryminałów, jakie czytałam. I zdecydowanie najlepsza powieść Kallentofta. Oryginalna, oszczędna forma znakomicie kontrastuje z mocną, gorącą treścią przepełnioną potężnymi emocjami: strachem, obrzydzeniem, wściekłością.

Ci, którzy czytali „Ofiarę w środku zimy”, "Jesienną sonatę", czyZło budzi się wiosną” znają świetnie charyzmatyczną Malin Fors. Pani komisarz świetnie radzi sobie z najgroźniejszymi przestępcami, potrafi rozwikłać najbardziej pokręconą zagadkę, natomiast ze swoim własnym życiem nie daje sobie rady. Nieudane małżeństwo, toksyczny romans, kłopoty z nastoletnią córką, a do tego pogłębiający się alkoholizm – tak wygląda życie kobiety, przed którą drżą seryjni zabójcy-psychopaci.

W „Piątej porze roku” wszystko powoli się prostuje. Wygląda na to, że Malin spotkała wreszcie odpowiedniego mężczyznę; inteligentnego, wyważonego lekarza, który namawia ją na małżeństwo i dziecko. W dodatku pani komisarz już nie pije, a relacje z córką układają się świetnie. W ten sielski obrazek wdziera się kolejna mroczna zagadka, którą przyjdzie Fors rozwiązać. To burzy spokój kobiety, gdyż oznacza powrót do trudnej przeszłości. Okazuje się bowiem, że sprawa wyjątkowo bestialsko zgwałconej i zamordowanej dziewczyny może być powiązana z dotąd nierozwiązaną zagadką Marii Murvall; zgwałconej w lesie niemej dziewczyny, która od lat przebywa w szpitalu dla umysłowo chorych. 

Historia Marii Murvall to porażka komisarz Fors; mimo wielu tropów nie udało się dotąd schwytać oprawcy. Tym razem wydaje się, że jest on na wyciągnięcie ręki… A to oznacza kolejne, potężne kłopoty, gdyż śledztwo prowadzi do najbardziej wpływowych środowisk. Wokół panuje zmowa milczenia i wygląda na to, że za przerwanie fali potwornych zbrodni przyjdzie Malin słono zapłacić.

Polecam także poprzednie części w tym "Zło budzi sie wiosną"


Kallentoft osiągnął w tej części sagi mistrzostwo; pozostał wierny swojemu chłodnemu stylowi, konsekwentny w psychologicznym prowadzeniu postaci, a przy tym znów potrafił zaskoczyć. Mam nadzieję, że wymyśli kolejną porę roku i również będzie ona JAKAŚ.

Mons Kallentoft „Piąta pora roku”, Dom Wydawniczy Rebis, 2012 r.
 
Moja ocena 5

wtorek, 4 września 2012

Gryzelda Chocimirska "Ordynat Zaleffski i odwołany pojedynek"

Dowcipny, stylowy i z charakterem. A przy tym tyleż współczesny, co retro. Taki jest "Ordynat Zaleffski", który ma już we mnie swoją wierną fankę. Doceniam znakomity pomysł na powieść, a właściwie kryminał z lat 20. i jestem pod wrażeniem jego błyskotliwego wykonania. Nie mam pojęcia, kto kryje się pod zgrabnym pseudoninem Gryzelda Chocimirska, ale kimkolwiek jest (a może są?) niewątpliwie podarował czytelnikom kawał fajnej literackiej zabawy.  

Troszkę tu i Mniszkównej, i mojego ukochanego Dołęgi-Mostowicza. I, co ważne, to efekt jak najbardziej zamierzony. Można nawet tę książkę potraktować jak pastisz którejś z kultowych powieści międzywojnia, ale sądzę, że byłoby to zbytnie uproszczenie. Ten "Ordynat" ma swój własny styl.

Do rzeczy: Ordynat Ludwik Zaleffski jest przystojny, próżny, inteligentny, leniwy, rozmiłowany w luksusie i pieknych kobietach. Żyje od romansu do romansu, od pojedynku do pojedynku... Jeden z takich pojedynków rozstrzyga się dość nieoczekiwanie: przeciwnik się na niego nie stawia. Wkrótce okazuje się, że niejaki Meinfoff został brutalnie zamordowany w... willi swojej narzeczonej Róży Wąsowicz. Rzecz w tym, że to właśnie o Różę panowie mieli się pojedynkować, więc ordynat Zaleffski jest jednym z podejrzanych.

W Starym Letnisku wrze, morderstwo staje się tematem numer jeden towarzyskich spotkań, plotek, a także "Kroniki Towarzyskiej", której redaktorka nie zostawia na ordynacie suchej nitki. Nie jest mu łatwo, tym bardziej, że przedsiębiorczy wuj, który gwarantuje Ludwikowi wikt i opierunek postanawia skorzystać z okazji i każe mu się żenić z Różą... W geście desperacji (i trochę też znudzenia) ordynat postanawia sam rozwikłać zagadkę morderstwa. Ma nadzieję, że trochę się może rozerwie, a przy tym sam jest ciekaw, kto zamordował...

Bawiłam się przy tej książce znakomicie. Wątek kryminalny, choć potraktowany z przymrużeniem oka, rzeczywiście mnie wciągnął - do końca nie było wiadomo, kto zabił, a kandydatów było wielu. Sylwetki bohaterów zostały perfekcyjnie nakreślone; delikatnie przerysowane (ale bez grubej krechy), charakterystyczne i zapadające w pamięć. Świetne są dialogi; lekkie, dowcipne, inteligentne. Klimat Starego Letniska, którego pierwowzorem stał się przedwojenny Milanówek, znakomicie oddaje willa Wąsowiczów, buduar madame Very, restauracja "Księżycowa", czy bistro "Nasturcja". Aż trudno uwierzyć, że to współczesna, a nie przedwojenna literatura...

Czyta się znakomicie - choć to zabawa i treścią, i formą. Czekam więc na dalszy ciąg miłosno-kryminalnych perypetii ordynata Zaleffskiego. Nie da się go, po prostu, nie lubić.

Jeśli chcecie dowiedzieć się czegoś więcej o Gryzeldzie Chocimirskiej i Starym Letnisku zajrzyjcie TUTAJ
   
Gryzelda Chocimirska "Ordynat Zaleffski i odwołany pojedynek", Oficyna Wydawnicza Rytm, 2012 r.

Moja ocena 4,7

niedziela, 2 września 2012

Dominika Dymińska "Mięso"

Czyżbyśmy mieli polską Charlotte Roche? Takie skojarzenie miałam po pierwszych rozdziałach debiutanckiej książki Dominiki Dymińskiej. Książki obyczajowo odważnej, literacko dojrzałej, a przy tym świeżej i oryginalnej. Na taką polską prozę czekałam od dawna i wierzę, że docenią ją także inni czytelnicy.

Narratorkę poznajemy gdy jest dzieckiem; zakompleksionym i mocno zagubionym. Jest gruba, nienawidzi swojego ciała, podziwia (a czy przypadkiem  nie nienawidzi?) piekną i szczupłą sylwetkę swojej matki. Zdecydowanie bardziej woli ojca, tyle że ojciec nie mieszka już z nią i matką. Rodzice rozwodzą się, gdy ma siedem lat, a potem mama ma "nowego chłopaka", a wreszcie nowego męża.

Dziewczynka ma natomiast swój własny świat. I tu akurat nic oryginalnego - to świat wirtualny. "Zakładam profil na portalu społecznościowym. (...) Specjalnie robię sobie zdjęcia. specjalnie się do tych sesji ubieram i maluję. Poprawiam zdjęcia w programie do obróbki zdjęć. Trochę rozmazuję, żeby wyglądać szczuplej."

- A gdzie fotki topless? - pyta pewnego dnia Jagshemash. I tak to się wszystko zaczyna. Najpierw niewinny flirt z 15-latką, a już za moment właściwie... seks online. Dziewczyna czuje się piękna, seksowna, w końcu ważna; "jak cukiereczek". A zaraz potem jest ukradkowe spotkanie z dojrzałym meżczyzną, szybki seks, ulga, że to już "po". Po dziewictwie, po miłości, po złudzeniach.

To wstęp do niby-dorosłego życia. Bohaterka "Mięsa" nie rezygnuje z wirtualnych znajomości. Sporo ich; jedne lepsze, inne gorsze. Z każdej jakoś się "wymiguje" i pedzi dalej. Dokąd? Chyba donikąd. Jej życie to autodestrukcja; toksyczne związki z mężczyznami, problemy z odżywianiem... Wydaje się, że tak jak u Charlotte Roche, narratorka eksperymentuje ze swoim życiem; a ceną jest własne ciało, emocje, uczucia. Tych ostatnich właściwie nie ma; jakby to miało wszystko załatwić, jakby tak łatwiej było żyć... Może to dość desperacka kompensata braku miłości w rodzinnym domu, zaniżonego poczucia własnej wartości, brutalnego dojrzewania? Tyle odpowiedzi, ile pytań.

Tyle że nie o to w "Mięsie" chodzi. To "mięso" dalekie jest od taniego dydaktyzmu i prostego filozofowania. Ale wystarczające krwiste i soczyste, by sie w nim rozsmakować, lub nim zniesmaczyć. I to mi się podoba.

Przeczytajcie tę książkę, bo o Dominice Dymińskiej będzie jeszcze głośno. Namiesza i to sporo w najnowszej polskiej literaturze. Czego jej bardzo życzę.

Dominika Dymińska "Mięso", Wydawnictwo Krytyki Politycznej, 2012 r.

Moja ocena 4,8

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...