"Ukrainka" to książka tak dobra i równocześnie tak mocno dotykająca dzisiejszego świata, że wróżę jej wielką karierę. Ale wiem też, że jest za dobra i za mocna, by spodobać się wszystkim. To trochę taki "polski wyrzut sumienia", bolesne spojrzenie w lustro. A jednak warto spojrzeć, warto się z tym obrazem zmierzyć, bo to naprawdę znakomita literatura.
Miłość jest w tę historię wpisana od samego początku. Iwanka, śliczna wiolonczelistka z Drohobycza kocha muzykę, kocha Lwów, a nade wszystko kocha zdolnego muzyka Mykołę, który wyjechał do Warszawy "za chlebem". Iwanka wsiada więc z pociąg, zostawia za sobą karierę muzyka, ukochaną matkę i rodzinne miasto i pędzi do chłopaka. Do całkiem obcego dla siebie świata.
Dla wrażliwej, prostolinijnej dziewczyny to świat trudny i niezrozumiały. Pełen niespodzianek, zagadek i pułapek. To równocześnie świat, w którym Iwanka chce się jakoś odnaleźć, w którym usiłuje - ciężką fizyczną pracą - zarobić na lepsze życie. Tak poznaje Polskę; przez pryzmat swoich pracodawców, ludzi, którzy w jakiś sposób stają się jej bliscy.
Oni także są ważni w tej książce. Agata, niedoszła projektantka mody, wrażliwa i zagubiona jak Iwanka, czuje do dziewczyny i sympatię, i szacunek. Jest w tym gronie także sąsiad Agaty, Krystian, nieśmiały chłopak nie mogący wydostać się spod wpływu despotycznej matki, czy fryzjerka Julia, która rozumie Iwankę jak nikt inny.
Te i inne postacie sportretowane są w książce znakomicie, a współczesny kontekst jest tak dobitny, że czujemy się jakbyśmy byli "tu i teraz". Kosmowska rozszerza perspektywę pokazując, że taki jest współczesny świat; wszędzie są ludzie wrażliwi, nadwrażliwi, pryncypialni, konformiści, oszuści, karierowicze, dranie. Ofiary i oprawcy.
Nie zdradzę wiele, jeśli napiszę, że jedną z ofiar jest Iwanka; inteligentna, ciepła, życzliwa, zwyczajnie dobra. I chyba z góry skazana na porażkę w świecie, który nijak nie przystaje do jej dobrego wychowania, wartości, poczucia godności.
Nawet jeśli idzie to w stronę schematu, to autorka zmyślnie i nieco przewrotnie go pokazuje. W tej książce są i schematy, i mnóstwo ich ofiar. Ale przede wszystkim jest kawał dobrej literatury.
Barbara Kosmowska "Ukrainka", Wydawnictwo W.A.B., 2013 r.
piątek, 31 maja 2013
czwartek, 30 maja 2013
Grażyna Jeromin-Gałuszka "Magnolia"
W "Magnolii" zachwyciły mnie kobiece postacie, które tylko pozornie tworzą tło książki. Tak naprawdę to one - kobiety silne, odważne, ciepłe i nieco szalone - są samą esencją tej opowieści. Pięknej i mądrej opowieści.
Zaczyna się, jak to w życiu bywa, od mężczyzny. Filip Spalski traci w ciągu jednej chwili wszystko, co było dla niego ważne; ukochaną prace, ukochaną kobietę, do tego wszystkiego ma zawał. Wydaje się, że już gorzej być nie może. Mężczyzna wsiada w samochód i jedzie przed siebie. Trafia do bieszczadzkiej wsi, gdzie impulsywnie kupuje stary pensjonat. I tak właśnie poznajemy tytułową Magnolię; gościnną, nieco zwariowaną przystań dla mniej lub bardziej przypadkowych gości.
I tu zaczyna się cała opowieść. Pokrętna, trochę zwariowana, ale bliska tzw. prawdziwego życia. Spalski usuwa się w cień, a na pierwszy plan wysuwają się kobiety: Czesia i Marlena, które rządzą w pensjonacie, Olga, która do niego zagląda oraz Doris, która pewnego zimowego wieczoru po prostu przyjeżdża do Magnolii i już zostaje. Kobiety to niezwykłe; silne, doświadczone przez los, ale też pełne humoru i niezwykłej, życiowej energii. To dzięki nim Magnolia tętni życiem, przyjmuje gości, a Spalski zaczyna widzieć sens w życiu, które w ostatnim czasie wyłącznie przepijał.
W tej historii - ciepłej, mądrej i dowcipnej zarazem - rządzą kobiety. Krok po kroku odkrywamy ich przeszłość, tajemnice, to wszystko, co je ukształtowało i sprawiło, że trafiły do Magnolii. Tworzy się z tego spójny, niezwykle intrygujący obraz, który dla Filipa Spalskiego staje się życiową kotwicą i drogowskazem.
Książka napisana jest z wyczuciem i rozmysłem. Fabuła rozwija się w zaskakujący sposób, ale klimat opowieści nie traci nic ze swojego spokoju i magii. Największe jednak ukłony kieruję w stronę autorki za fantastyczny język; dowcipny, oryginalny, wyróżniający tę książkę spośród wielu innych. Bo "Magnolia" jest inna; mądra, dojrzała, ale też bawiąca do łez. Na długo zostanie w mojej pamięci.
Grażyna Jeromin-Gałuszka "Magnolia", Wydawnictwo Prószyński i S-ka, 2013 r.
Zaczyna się, jak to w życiu bywa, od mężczyzny. Filip Spalski traci w ciągu jednej chwili wszystko, co było dla niego ważne; ukochaną prace, ukochaną kobietę, do tego wszystkiego ma zawał. Wydaje się, że już gorzej być nie może. Mężczyzna wsiada w samochód i jedzie przed siebie. Trafia do bieszczadzkiej wsi, gdzie impulsywnie kupuje stary pensjonat. I tak właśnie poznajemy tytułową Magnolię; gościnną, nieco zwariowaną przystań dla mniej lub bardziej przypadkowych gości.
I tu zaczyna się cała opowieść. Pokrętna, trochę zwariowana, ale bliska tzw. prawdziwego życia. Spalski usuwa się w cień, a na pierwszy plan wysuwają się kobiety: Czesia i Marlena, które rządzą w pensjonacie, Olga, która do niego zagląda oraz Doris, która pewnego zimowego wieczoru po prostu przyjeżdża do Magnolii i już zostaje. Kobiety to niezwykłe; silne, doświadczone przez los, ale też pełne humoru i niezwykłej, życiowej energii. To dzięki nim Magnolia tętni życiem, przyjmuje gości, a Spalski zaczyna widzieć sens w życiu, które w ostatnim czasie wyłącznie przepijał.
W tej historii - ciepłej, mądrej i dowcipnej zarazem - rządzą kobiety. Krok po kroku odkrywamy ich przeszłość, tajemnice, to wszystko, co je ukształtowało i sprawiło, że trafiły do Magnolii. Tworzy się z tego spójny, niezwykle intrygujący obraz, który dla Filipa Spalskiego staje się życiową kotwicą i drogowskazem.
Książka napisana jest z wyczuciem i rozmysłem. Fabuła rozwija się w zaskakujący sposób, ale klimat opowieści nie traci nic ze swojego spokoju i magii. Największe jednak ukłony kieruję w stronę autorki za fantastyczny język; dowcipny, oryginalny, wyróżniający tę książkę spośród wielu innych. Bo "Magnolia" jest inna; mądra, dojrzała, ale też bawiąca do łez. Na długo zostanie w mojej pamięci.
Grażyna Jeromin-Gałuszka "Magnolia", Wydawnictwo Prószyński i S-ka, 2013 r.
niedziela, 26 maja 2013
A. J. Gabryel "Facet na telefon 2. Grzesznik"
Ciężko sprostać drugiej części, jeśli pierwsza była dobra i w jakimś sensie nowatorska - a "Facet na telefon 1" taki był. Czym jeszcze można zszokować, zbulwersować, jakie tabu przełamać, jeśli właściwie wszystko już się w tych kwestiach, całkiem zresztą zgrabnie, zrobiło? A. J. Gabryel poszedł więc w sentymentalizm i rzewne klimaty. Uspokajam jednak wierne czytelniczki i czytelników - bohater to wciąż ten sam facet; Adam G., męska prostytutka.
O "Facecie na telefon" napisałam w samych superlatywach doceniając dobry styl i ciekawy pomysł na popularną powieść. Dla kobiet i o kobietach; samotnych, spragnionych miłości, czułości, seksu. Traktujących mężczyzn instrumentalnie, ale w gruncie rzeczy nieszczęśliwych i tęskniących za prawdziwym uczuciem.
Adam G., przystojny, inteligentny, zblazowany super-facet, "maszynka do seksu", spełnia fantazje swoich klientek za grubą kasę (i to wszystko w Polsce!). On jest szczęśliwy, bo - cynicznie rzecz ujmując - łączy przyjemne z pożytecznym, one niby też, ale jednak nie do końca, bo za płatnym seksem stoi zawsze jakiś osobisty dramat, albo przynajmniej problem. No i oczywiście, wcześniej czy później, zakochują się w Adamie.
W książce "Facet na telefon 2. Grzesznik" role się jakby odwracają. Adam bardzo mocno przeżywa śmierć jednej ze swoich klientek, Ilony, której - dosłownie - towarzyszy na łożu śmierci. Tu autor poszedł w bardzo naturalistyczne klimaty - ale to właśnie one mają pokazać, jaka więź łączyła tych dwoje.
Czyżby Adama G. dosięgła miłość? Albo przynajmniej tęsknota za miłością? W tym kierunku prowadzony jest "Grzesznik". W tej części to facet wyciszony, zmęczony dotychczasowym stylem życia. Spragniony uczucia, stabilizacji, spokoju? To nie jest powiedziane wprost, ale taki klimat tworzy autor. I w tej książce zdecydowanie na pierwszy plan wysuwa się Adam G., a nie jego klientki. Sporo tu refleksji, osobistych przemyśleń, wątpliwości. Seks - tak, ale nie tylko. w końcu czegoś dowiadujemy się o nim samym; i jakoś go to ociepla, "uczłowiecza", zbliża do czytelnika.
To dobry zabieg, bo w jakimś sensie zaskakujący, szczególnie dla czytelników pierwszej części. Ale też łagodzący - to dla nowych czytelników. A polscy czytelnicy, jak zdążył się pewnie zorientować autor, są bardzo przywiązani do własnego wyobrażenia świata. "Facet na telefon" trochę to wyobrażenie burzy, ale w drugiej części książki jednak mu wychodzi naprzeciw.
Idąc tym tropem. Staję o zakład, że w "Facecie na telefon 3" Adam G. się ożeni. W czwartej części rozwiedzie. Potem będzie samotny, wróci do zawodu i dawnej formy, potem znowu kogoś spotka... I dobrze, niech się to kręci, niech się sprzedaje. Zdecydowanie lepsza to proza niż "Oblicza Greya". No i nasza, polska. Z blogiem w tle, więc może nawet z życia wzięta ;)
A. J. Gabryel "Facet na telefon 2. Grzesznik", Wielka Litera, 2013 r.
O "Facecie na telefon" napisałam w samych superlatywach doceniając dobry styl i ciekawy pomysł na popularną powieść. Dla kobiet i o kobietach; samotnych, spragnionych miłości, czułości, seksu. Traktujących mężczyzn instrumentalnie, ale w gruncie rzeczy nieszczęśliwych i tęskniących za prawdziwym uczuciem.
Adam G., przystojny, inteligentny, zblazowany super-facet, "maszynka do seksu", spełnia fantazje swoich klientek za grubą kasę (i to wszystko w Polsce!). On jest szczęśliwy, bo - cynicznie rzecz ujmując - łączy przyjemne z pożytecznym, one niby też, ale jednak nie do końca, bo za płatnym seksem stoi zawsze jakiś osobisty dramat, albo przynajmniej problem. No i oczywiście, wcześniej czy później, zakochują się w Adamie.
W książce "Facet na telefon 2. Grzesznik" role się jakby odwracają. Adam bardzo mocno przeżywa śmierć jednej ze swoich klientek, Ilony, której - dosłownie - towarzyszy na łożu śmierci. Tu autor poszedł w bardzo naturalistyczne klimaty - ale to właśnie one mają pokazać, jaka więź łączyła tych dwoje.
Czyżby Adama G. dosięgła miłość? Albo przynajmniej tęsknota za miłością? W tym kierunku prowadzony jest "Grzesznik". W tej części to facet wyciszony, zmęczony dotychczasowym stylem życia. Spragniony uczucia, stabilizacji, spokoju? To nie jest powiedziane wprost, ale taki klimat tworzy autor. I w tej książce zdecydowanie na pierwszy plan wysuwa się Adam G., a nie jego klientki. Sporo tu refleksji, osobistych przemyśleń, wątpliwości. Seks - tak, ale nie tylko. w końcu czegoś dowiadujemy się o nim samym; i jakoś go to ociepla, "uczłowiecza", zbliża do czytelnika.
To dobry zabieg, bo w jakimś sensie zaskakujący, szczególnie dla czytelników pierwszej części. Ale też łagodzący - to dla nowych czytelników. A polscy czytelnicy, jak zdążył się pewnie zorientować autor, są bardzo przywiązani do własnego wyobrażenia świata. "Facet na telefon" trochę to wyobrażenie burzy, ale w drugiej części książki jednak mu wychodzi naprzeciw.
Idąc tym tropem. Staję o zakład, że w "Facecie na telefon 3" Adam G. się ożeni. W czwartej części rozwiedzie. Potem będzie samotny, wróci do zawodu i dawnej formy, potem znowu kogoś spotka... I dobrze, niech się to kręci, niech się sprzedaje. Zdecydowanie lepsza to proza niż "Oblicza Greya". No i nasza, polska. Z blogiem w tle, więc może nawet z życia wzięta ;)
A. J. Gabryel "Facet na telefon 2. Grzesznik", Wielka Litera, 2013 r.
sobota, 25 maja 2013
Constance Briscoe "Więcej niż brzydka"
Byłam ogromnie ciekawa kontynuacji "Brzyduli" - książki wstrząsającej, ale też - dzięki postaci autorki - dającej siłę i nadzieję. W "Więcej niż brzydka" śledzimy dalsze losy skrzywdzonej przez matkę dziewczyny, która krok po kroku spełnia swoje marzenia i buduje własne poczucie wartości.
W kilku zdaniach przypomnę historię "Brzyduli". Constance Briscoe opisuje w tej książce swoje dzieciństwo w latach 60. XX w Anglii. Urodzona jako kolejne dziecko emigrantów z Jamajki jest w rodzinie "czarną owcą"; ofiarą wymyślnej przemocy fizycznej i psychicznej ze strony matki i ojczyma. Dziewczynka dorasta w poczuciu nieustannego zagrożenia i cierpienia, w końcu znajdując w sobie siłę, by walczyć o prawo do normalnego życia. Droga do tego prowadzi przez bezprecedensowy proces sądowy, który dziewczyna wytacza swojej matce. I wtedy właśnie postanawia: Odtąd będę szczęśliwa. Będę piękna. I zostanę prawnikiem.
W "Więcej niż brzydka" Constance konsekwentnie realizuje swoje marzenia. Rozpoczyna studia, zarabia pieniądze na kolejne operacje plastyczne. Ale to nie jest droga usłana rożami. Dziewczyna wciąż zmaga się z demonami przeszłości. Niskie poczucie własnej wartości, bardzo silny autokrytycyzm, wyobcowanie i osamotnienie powodują, że jest jej bardzo trudno zaakceptować siebie.
A jednak Constance zmienia się, wewnętrznie i zewnętrznie. Coraz pewniejsza siebie, niezależna od opinii innych na swój temat staje się silną kobietą, która daje sobie prawo do osobistego szczęścia i walczy o zawodową pozycję.
To książka o walce o samą siebie; trudnej, ale zakończonej pomyślnie. O tym, że można odbić się z dna. I że jesteśmy tym, kim naprawdę chcemy być, a siła tkwi w naszej głowie.
Constance Briscoe "Więcej niż brzydka", Wydawnictwo Bellona, 2013 r.
W kilku zdaniach przypomnę historię "Brzyduli". Constance Briscoe opisuje w tej książce swoje dzieciństwo w latach 60. XX w Anglii. Urodzona jako kolejne dziecko emigrantów z Jamajki jest w rodzinie "czarną owcą"; ofiarą wymyślnej przemocy fizycznej i psychicznej ze strony matki i ojczyma. Dziewczynka dorasta w poczuciu nieustannego zagrożenia i cierpienia, w końcu znajdując w sobie siłę, by walczyć o prawo do normalnego życia. Droga do tego prowadzi przez bezprecedensowy proces sądowy, który dziewczyna wytacza swojej matce. I wtedy właśnie postanawia: Odtąd będę szczęśliwa. Będę piękna. I zostanę prawnikiem.
W "Więcej niż brzydka" Constance konsekwentnie realizuje swoje marzenia. Rozpoczyna studia, zarabia pieniądze na kolejne operacje plastyczne. Ale to nie jest droga usłana rożami. Dziewczyna wciąż zmaga się z demonami przeszłości. Niskie poczucie własnej wartości, bardzo silny autokrytycyzm, wyobcowanie i osamotnienie powodują, że jest jej bardzo trudno zaakceptować siebie.
A jednak Constance zmienia się, wewnętrznie i zewnętrznie. Coraz pewniejsza siebie, niezależna od opinii innych na swój temat staje się silną kobietą, która daje sobie prawo do osobistego szczęścia i walczy o zawodową pozycję.
To książka o walce o samą siebie; trudnej, ale zakończonej pomyślnie. O tym, że można odbić się z dna. I że jesteśmy tym, kim naprawdę chcemy być, a siła tkwi w naszej głowie.
Constance Briscoe "Więcej niż brzydka", Wydawnictwo Bellona, 2013 r.
wtorek, 21 maja 2013
Simon Spence "Depeche Mode. Narodziny Ikony" , Rod Stewart "Rod. Autobiografia"
Dwie książki, dwie fascynujące historie wielkich muzycznych karier. Dwa przeciwległe bieguny - pod każdym względem: bo Roda Stewarta i zespół Depeche Mode rożni niemal wszystko. Podobnie jak te książki: "Depeche Mode. Narodziny Ikony" Simona Spence'a i "Rod. Autobiografia" autorstwa samego Roda Stewarta. Ale w obu tych książkach dostajemy kawał historii fantastycznej muzyki, która jest już legendą. I to je łączy.
"Rod. Autobiografia" to klasa sama w sobie. Błyskotliwa, zaskakująca, a przy świetnie napisana, czyta się jak najlepsza powieść. Atutem tej książki jest jej szczerość, dystans autora do siebie i kawał wiedzy o świecie rock and rolla. Rod Stewart podarował czytelnikom osobistą, momentami bardzo intymną historię, w której nie ma tematów tabu. Wyłania się z niej portret fajnego, zdolnego faceta, który nie jest ideałem, ale ze swojego talentu i pasji potrafi zrobić jak najlepszy użytek.
O swoich dzieciństwie; skromnym, ale szczęśliwym oraz najbliższych opowiada z wielkim ciepłem i sentymentem. Jakby czas się zatrzymał, a on wciąż był w rodzinnym domu. Widać, że to facet, który w sercu wciąż ma naście lat, mnóstwo szalonych pomysłów i wielki apetyt na życie.
A potem jest jak w hollywoodzkiej superprodukcji; wielka kariera i prawdziwie rockandrollowe życie z wielkimi wzlotami i upadkami. Muzyka jest tu oczywiście najważniejsza, ale nie mniej ważne jest tzw. zwykłe życie – choć ze zwyczajnością niewiele ma ono wspólnego. Rod opowiada o swoich miłościach, romansach, małżeństwach, zdradach. Jest też, oczywiście, o alkoholu i narkotykach. Ale także o rodzinie, dzieciach, przyjaźni. O świecie fantastycznej muzyki lat 70. i 80., który przeszedł już do legendy. Sporo tu emocji, mnóstwo osobistych refleksji. Fajnie, naturalnie, szczerze. Dostałam naprawdę więcej, niż oczekiwałam.
"Depeche Mode. Narodziny Ikony" Simona Spence'a to zupełnie inna historia, choćby dlatego, że to historia grupy, więc wiele tu odrębnych, bardzo niezależnych wątków. To historia kilku chłopaków, którzy chcieli grać, ale też zrobić coś ze swoim życiem.
To także historia miasta Basildon, miasta, które powstało po II wojnie światowej, by zapewnić bazę dla "londyńczyków", dla których w powojennym Londynie nie było zwyczajnie miejsca. To sztuczne miasto, które rządziło się swoimi prawami. Jednym z nim - jeśli nie najważniejszym - była ogromna potrzeba niezależności, autonomii, wolności. Czterech młodych chłopaków z Basildonu tę potrzebę manifestowało na swój sposób - ubraniem, fryzurą, językiem. Wreszcie muzyką.
To historia ich spektakularnych sukcesów, które objęły całą Europę i Amerykę, ale - tu paradoks - Wielką Brytanię pozostawiły na wiele lat niewzruszoną. To także historia wielkich zmian i rozstań. Wielka dokumentalistyczna praca, którą docenią fani zespołu. Mniej tu emocji, ale znacznie więcej faktów.
Simon Spence "Depeche Mode. Narodziny Ikony", Wydawnictwo Pascal, 2013 r.
Rod Stewart "Rod. Autobiografia", Wydawnictwo Pascal, 2013 r.
"Rod. Autobiografia" to klasa sama w sobie. Błyskotliwa, zaskakująca, a przy świetnie napisana, czyta się jak najlepsza powieść. Atutem tej książki jest jej szczerość, dystans autora do siebie i kawał wiedzy o świecie rock and rolla. Rod Stewart podarował czytelnikom osobistą, momentami bardzo intymną historię, w której nie ma tematów tabu. Wyłania się z niej portret fajnego, zdolnego faceta, który nie jest ideałem, ale ze swojego talentu i pasji potrafi zrobić jak najlepszy użytek.
O swoich dzieciństwie; skromnym, ale szczęśliwym oraz najbliższych opowiada z wielkim ciepłem i sentymentem. Jakby czas się zatrzymał, a on wciąż był w rodzinnym domu. Widać, że to facet, który w sercu wciąż ma naście lat, mnóstwo szalonych pomysłów i wielki apetyt na życie.
A potem jest jak w hollywoodzkiej superprodukcji; wielka kariera i prawdziwie rockandrollowe życie z wielkimi wzlotami i upadkami. Muzyka jest tu oczywiście najważniejsza, ale nie mniej ważne jest tzw. zwykłe życie – choć ze zwyczajnością niewiele ma ono wspólnego. Rod opowiada o swoich miłościach, romansach, małżeństwach, zdradach. Jest też, oczywiście, o alkoholu i narkotykach. Ale także o rodzinie, dzieciach, przyjaźni. O świecie fantastycznej muzyki lat 70. i 80., który przeszedł już do legendy. Sporo tu emocji, mnóstwo osobistych refleksji. Fajnie, naturalnie, szczerze. Dostałam naprawdę więcej, niż oczekiwałam.
"Depeche Mode. Narodziny Ikony" Simona Spence'a to zupełnie inna historia, choćby dlatego, że to historia grupy, więc wiele tu odrębnych, bardzo niezależnych wątków. To historia kilku chłopaków, którzy chcieli grać, ale też zrobić coś ze swoim życiem.
To także historia miasta Basildon, miasta, które powstało po II wojnie światowej, by zapewnić bazę dla "londyńczyków", dla których w powojennym Londynie nie było zwyczajnie miejsca. To sztuczne miasto, które rządziło się swoimi prawami. Jednym z nim - jeśli nie najważniejszym - była ogromna potrzeba niezależności, autonomii, wolności. Czterech młodych chłopaków z Basildonu tę potrzebę manifestowało na swój sposób - ubraniem, fryzurą, językiem. Wreszcie muzyką.
To historia ich spektakularnych sukcesów, które objęły całą Europę i Amerykę, ale - tu paradoks - Wielką Brytanię pozostawiły na wiele lat niewzruszoną. To także historia wielkich zmian i rozstań. Wielka dokumentalistyczna praca, którą docenią fani zespołu. Mniej tu emocji, ale znacznie więcej faktów.
Simon Spence "Depeche Mode. Narodziny Ikony", Wydawnictwo Pascal, 2013 r.
Rod Stewart "Rod. Autobiografia", Wydawnictwo Pascal, 2013 r.
czwartek, 16 maja 2013
Warszawskie Targi Książki: Nominacje do Nike 2013
20 książek zostało nominowanych do Nagrody Literackiej Nike 2013. Nominacje ogłoszono podczas pierwszego dnia Warszawskich Targów Książki, które dziś się rozpoczęły. Finalistów nagrody poznamy na początku września.
Ja trzymam kciuki za rewelacyjne "Ciemno, prawie noc" Joanny Bator, ciekawe "Patrz na mnie, Klaro!" Kai Malanowskiej. Kibicuję też "Mokradełku" Surmiak-Domańskiej i "Dziennikom" Pilcha (czytałam, więc wiem, co piszę ;).
Ciekawa też jestem, czy "Noc żywych Żydów" Igora Ostachowicza ma szansę na nagrodę. Zrecenzowałam tę książkę entuzjastycznie sądząc, że talent pisarski autora nijak się ma do jego talentów politycznych... A tu proszę - pisarz górą! Tym bardziej czekam na werdykt jury.
Lista nominowanych:
"Ciemno, prawie noc" Joanna Bator (W.A.B.)
"Cwaniary" Sylwia Chutnik (Świat Książki)
"Pasja według Hanki" Anna Janko (Wydawnictwo Literackie)
"Patrz na mnie, Klaro!" Kaja Malanowska (Krytyka Polityczna)
"Noc żywych Żydów" Igor Ostachowicz (W.A.B.)
"Szopka" Zośka Papużanka (Świat Książki)
"Fuga" Wit Szostak (Lampa i Iskra Boża)
"Morfina" Szczepan Twardoch (Wydawnictwo Literackie)
"Trociny" Krzysztof Varga (Czarne)
"Przygody na bezludnej wyspie" Maciej Sieńczyk (Lampa i Iskra Boża)
"Bach for my baby" Justyna Bargielska (Biuro Literackie)
"Rdzenni mieszkańcy" Urszula Kulbacka (Stowarzyszenie Pisarzy Polskich Oddział w Łodzi)
"Rekordy" Tomasz Pietrzak (Mamiko)
"Ocalenie Atlantydy" Zyta Oryszyn (Świat Książki),
"Dziennik" Jerzy Pilch (Wielka Litera)
"Nowy wspaniały Irak" Mariusz Zawadzki (W.A.B.)
"Mokradełko" Katarzyna Surmiak-Domańska (Czarne)
"Człowiek Miron" Tadeusz Sobolewski (Znak)
"Historia niebyła kina PRL" Tadeusz Lubelski (Znak)
"Wiadomości Literackie+ prawie dla wszystkich" Małgorzata Szpakowska (W.A.B.)
Na mojej liście Wielkich Pominiętych są:
"Inne życie" Radosława Romaniuka",
"Eugeniusz Bodo. Już taki jestem zimny drań" Ryszarda Wolańskiego
"Słonimski. Heretyk na ambonie" Joanny Kuciel-Frydryszak.
Finalistów nagrody poznamy na początku września. Zwycięzca otrzymuje 100 tys. zł oraz statuetkę Nike dłuta Gustawa Zemły. Fundatorami Nagrody Literackiej Nike są Gazeta Wyborcza i Fundacja Agory.
Ja trzymam kciuki za rewelacyjne "Ciemno, prawie noc" Joanny Bator, ciekawe "Patrz na mnie, Klaro!" Kai Malanowskiej. Kibicuję też "Mokradełku" Surmiak-Domańskiej i "Dziennikom" Pilcha (czytałam, więc wiem, co piszę ;).
Ciekawa też jestem, czy "Noc żywych Żydów" Igora Ostachowicza ma szansę na nagrodę. Zrecenzowałam tę książkę entuzjastycznie sądząc, że talent pisarski autora nijak się ma do jego talentów politycznych... A tu proszę - pisarz górą! Tym bardziej czekam na werdykt jury.
Lista nominowanych:
"Ciemno, prawie noc" Joanna Bator (W.A.B.)
"Cwaniary" Sylwia Chutnik (Świat Książki)
"Pasja według Hanki" Anna Janko (Wydawnictwo Literackie)
"Patrz na mnie, Klaro!" Kaja Malanowska (Krytyka Polityczna)
"Noc żywych Żydów" Igor Ostachowicz (W.A.B.)
"Szopka" Zośka Papużanka (Świat Książki)
"Fuga" Wit Szostak (Lampa i Iskra Boża)
"Morfina" Szczepan Twardoch (Wydawnictwo Literackie)
"Trociny" Krzysztof Varga (Czarne)
"Przygody na bezludnej wyspie" Maciej Sieńczyk (Lampa i Iskra Boża)
"Bach for my baby" Justyna Bargielska (Biuro Literackie)
"Rdzenni mieszkańcy" Urszula Kulbacka (Stowarzyszenie Pisarzy Polskich Oddział w Łodzi)
"Rekordy" Tomasz Pietrzak (Mamiko)
"Ocalenie Atlantydy" Zyta Oryszyn (Świat Książki),
"Dziennik" Jerzy Pilch (Wielka Litera)
"Nowy wspaniały Irak" Mariusz Zawadzki (W.A.B.)
"Mokradełko" Katarzyna Surmiak-Domańska (Czarne)
"Człowiek Miron" Tadeusz Sobolewski (Znak)
"Historia niebyła kina PRL" Tadeusz Lubelski (Znak)
"Wiadomości Literackie+ prawie dla wszystkich" Małgorzata Szpakowska (W.A.B.)
Na mojej liście Wielkich Pominiętych są:
"Inne życie" Radosława Romaniuka",
"Eugeniusz Bodo. Już taki jestem zimny drań" Ryszarda Wolańskiego
"Słonimski. Heretyk na ambonie" Joanny Kuciel-Frydryszak.
Finalistów nagrody poznamy na początku września. Zwycięzca otrzymuje 100 tys. zł oraz statuetkę Nike dłuta Gustawa Zemły. Fundatorami Nagrody Literackiej Nike są Gazeta Wyborcza i Fundacja Agory.
Witold Bereś, Krzysztof Burnetko „Marek Edelman. Życie. Do końca”
„Marek Edelman. Życie. Do końca” to poszerzona biografia, którą Witold Bereś oraz Krzysztof Burnetko wzbogacili między innymi o niepublikowane wcześniej materiały z getta, czy unikatowe fotografie.
Ci, którzy czytali wydane w 2008 roku „Marek Edelman. Życie. Po prostu” dostaną więc więcej, zaś ci, którzy nie znają historii życia Edelmana, dostaną tu wszystko i… jeszcze trochę.
Przede wszystkim dostaną samego Marka Edelmana, bo to on opowiada o sobie i swoim życiu. Robi to jakby mimochodem, nie siląc się na patos, nie odgrywając żadnej roli. Nie starając się nikomu przypodobać, co zresztą zawsze było jego znakiem rozpoznawczym. Gdy pytania go nudzą, albo wydają mu się głupie, po prostu je ignoruje. Szkoda mu na nie czasu, szkoda życia. Nie jest więc rozmówcą łatwym, ale tym cenniejsze jest wszystko to, co mówi. Bo to nie tylko kawał wielkiej historii, ale też obraz świata wyjątkowego humanisty; człowieka, który przeżył tyle, że ma pełną legitymację by mówić o tym, co w życiu ważne. I to rzeczywiście jest ważne.
Przede wszystkim dostaną samego Marka Edelmana, bo to on opowiada o sobie i swoim życiu. Robi to jakby mimochodem, nie siląc się na patos, nie odgrywając żadnej roli. Nie starając się nikomu przypodobać, co zresztą zawsze było jego znakiem rozpoznawczym. Gdy pytania go nudzą, albo wydają mu się głupie, po prostu je ignoruje. Szkoda mu na nie czasu, szkoda życia. Nie jest więc rozmówcą łatwym, ale tym cenniejsze jest wszystko to, co mówi. Bo to nie tylko kawał wielkiej historii, ale też obraz świata wyjątkowego humanisty; człowieka, który przeżył tyle, że ma pełną legitymację by mówić o tym, co w życiu ważne. I to rzeczywiście jest ważne.
Biografia została wydana z okazji obchodów 70. rocznicy powstania w getcie warszawskim. I ta cześć historii zajmuje w niej pokaźne miejsce. O dramatycznych wyborach, rozpaczy, bezsilności, wreszcie o wszechobecnej śmierci, obok której trzeba było żyć, z którą trzeba było się oswoić, ale też o śmierci, która wyzwalała w ludziach witalność, wręcz zachłanność na życie, Marek Edelman mówi z pozornym dystansem, "na zimno". Jest w tych wspomnieniach wielka moc, która pozwala zrozumieć dalszą życiową drogę przywódcy powstania. To dzięki tamtym obrazom słowa o życiu, które jest najważniejsze, nabierają szczególnego znaczenia. To dzięki nim Edelman-lekarz, Edelman-opozycjonista, Edelman-przyjaciel (tu piękna opowieść o przyjaźni z Jackiem Kuroniem i jego żoną Gajką) jest tak wiarygodny, tak bardzo prawdziwy i bliski zwykłemu człowiekowi.
„Marek Edelman. Życie. Do końca” to jedna z tych historii, które zostają w nas na zawsze. Dająca siłę, moc, nadzieję. Niezwykła historia o ważnym człowieku; uczciwym, wiernym sobie, szczerym. Silnym, ale siłą, która bierze się z poczucia własnych słabości i niedoskonałości. Z dobitnej świadomości kruchości ludzkiego istnienia i jego przemijalności.
Z mądrości, która z życia pozwala zrobić jak najlepszy użytek; w każdym jego wymiarze i niezależnie od wszystkiego.
Z mądrości, która z życia pozwala zrobić jak najlepszy użytek; w każdym jego wymiarze i niezależnie od wszystkiego.
wtorek, 14 maja 2013
Wiktor Osiatyński "Rehabilitacja"
"Rehabilitacja" to książka o tym, jak żyć na trzeźwo; jak mądrze, uważnie i bez dalszych strat żyć na trzeźwo. A także o tym, jak te straty odrobić, jak po latach picia zrehabilitować się w oczach ludzi; najbliższych, dalszych, ludziach w ogóle. To swego rodzaju podsumowanie "Rehabu" i "Litacji", książek o drodze do trzeźwości. Ale ta droga - droga już "na trzeźwo", droga w jakimś sensie pokutna - wcale nie jest łatwiejsza. A pod wieloma względami trudniejsza, bo bez żadnej taryfy ulgowej.
Czyta się "Rehabilitację" na jednym oddechu - bo rzadko trafia się książka tak ważna, mądra, potrzebna. Niby niszowa - bo wciąż w kręgu alkoholizmu - ale ta "niszowość" to pozór. I autor znakomicie, choć mimowolnie, tego dowodzi.
Wiktor Osiatyński trzyma konwencję W. , który opowiada o sobie w trzeciej osobie. Dystans jest pozorny, bo świat, w który wchodzimy jest tak osobisty, szczery, że wiadomo, iż jesteśmy świadkiem czyjegoś życia; życia naprawdę. To życie, po wielu latach, na trzeźwo, po terapii. To życie, w którym jest fajnie, bo jest się samemu przewidywalnym, ale też trzeba odrobić to wszystko, co się zaniedbało, czy nawet zaprzepaściło przez lata. To straty osobiste i zawodowe. Czasem nie do odrobienia.
Choć W. nie pije świat się nagle nie zmienia na lepsze, jego problemu nie znikają. A właściwie jest tak samo jak kiedyś, tylko nagle trzeba się z tym rzeczywistym światem zmierzyć, stawić mu czoło. Już na trzeźwo. I W. to robi; w rodzinie, wśród przyjaciół, w pracy. Odważnie, choć nie bez lęku. Popełniając błędy, ale mając ich świadomość. Czasem z bolesną myślą, że pewnych rzeczy nie da się wrócić, odrobić, że to już stało... I z tym też trzeba żyć. Ale - najważniejsze - żyć na trzeźwo.
Bardzo rzadko piszę o okładkach, tym razem napiszę. Ta jest surowa, ascetyczna. W tym tkwi jej siła. Bo to nie jest książka, która ma przyciągać uwagę. Ona ma nie odwracać uwagi od spraw najważniejszych.
Tu nie liczy się forma, ale treść. A ta jest wyjątkowa.
I na koniec: do tej recenzji zbierałam się od kilku dobrych miesięcy, bo o takich książkach nie da się pisać ot tak, z biegu. Zmobilizowali mnie Czytelnicy "Litacji", których - jak widzę - przybywa z dnia na dzień. Dla Was ta recenzja.
Wiktor Osiatyński "Rehabilitacja", Iskry, 2012 r.
Czyta się "Rehabilitację" na jednym oddechu - bo rzadko trafia się książka tak ważna, mądra, potrzebna. Niby niszowa - bo wciąż w kręgu alkoholizmu - ale ta "niszowość" to pozór. I autor znakomicie, choć mimowolnie, tego dowodzi.
Wiktor Osiatyński trzyma konwencję W. , który opowiada o sobie w trzeciej osobie. Dystans jest pozorny, bo świat, w który wchodzimy jest tak osobisty, szczery, że wiadomo, iż jesteśmy świadkiem czyjegoś życia; życia naprawdę. To życie, po wielu latach, na trzeźwo, po terapii. To życie, w którym jest fajnie, bo jest się samemu przewidywalnym, ale też trzeba odrobić to wszystko, co się zaniedbało, czy nawet zaprzepaściło przez lata. To straty osobiste i zawodowe. Czasem nie do odrobienia.
Choć W. nie pije świat się nagle nie zmienia na lepsze, jego problemu nie znikają. A właściwie jest tak samo jak kiedyś, tylko nagle trzeba się z tym rzeczywistym światem zmierzyć, stawić mu czoło. Już na trzeźwo. I W. to robi; w rodzinie, wśród przyjaciół, w pracy. Odważnie, choć nie bez lęku. Popełniając błędy, ale mając ich świadomość. Czasem z bolesną myślą, że pewnych rzeczy nie da się wrócić, odrobić, że to już stało... I z tym też trzeba żyć. Ale - najważniejsze - żyć na trzeźwo.
Bardzo rzadko piszę o okładkach, tym razem napiszę. Ta jest surowa, ascetyczna. W tym tkwi jej siła. Bo to nie jest książka, która ma przyciągać uwagę. Ona ma nie odwracać uwagi od spraw najważniejszych.
Tu nie liczy się forma, ale treść. A ta jest wyjątkowa.
I na koniec: do tej recenzji zbierałam się od kilku dobrych miesięcy, bo o takich książkach nie da się pisać ot tak, z biegu. Zmobilizowali mnie Czytelnicy "Litacji", których - jak widzę - przybywa z dnia na dzień. Dla Was ta recenzja.
Wiktor Osiatyński "Rehabilitacja", Iskry, 2012 r.
Krystyna Naszkowska "Jedz co chcesz. Sąd nad polskim stołem"
Olej czy smalec? Piwo czy wino? Drób czy wołowina? Ach, jak ja lubię takie dylematy! I książki; o jedzeniu, ale bez "diety-cud" i żywieniowych przewrotów. Rewolucyjne, o ile rewolucją jest odwołanie się do rozsądku i starych, dobrych zasad.
Krystyna Naszkowska rozmawia w tej książce z dietetykami, naukowcami, specjalistami od żywności. Rozmawia i krok po kroku obala większość żywieniowych mitów. Zaczyna mocno, bo od rozmowy z prof. Tadeuszem Trziszką, największym polskim... znawcą jaj. To rozmowa, która ucieszy wszystkich miłośników jajecznicy, omletów, jaj na miękko, na twardo, sadzonych, itd., itd... - Jedzmy tyle jaj, ile chcemy, nawet dwa codziennie - mówi prof. Trziszka. I przekonuje, że jaja to samo zdrowie, a pogłoski o zabójczym cholesterolu, którego jakoby dostarczają są bardzo mocno przesadzone.
Z cholesterolem prof. Trziszka rozprawia się równie bezpardonowo dowodząc, że to fizjologia, z którą nie sposób walczyć, bo to walka bezsensowna i bezcelowa. A cholesterol jest nam tak samo potrzebny, jak wszystko inne.
Kolejne "rozliczenia" przynoszą nie mniejsze zaskoczenia. Okazuje się, że smalec nie jest gorszy od oliwy z oliwek, natomiast margaryna przynosi naszym organizmom znacznie więcej szkód niż masło, a cała jej popularność oparta jest na bardzo kosztownym i skutecznym marketingu.
Jest także o tym, że piwo nie tuczy, a wódka wcale nie chroni przed zatruciami. Jest też oczywiście o GMO, czyli żywności genetycznie modyfikowanej, ale tu też przygotujcie się na niespodziankę - bo okazuje się, że tu też zostanie obalonych parę mitów.
No i wreszcie coś, co lubimy najbardziej, czyli diety i odchudzanie. Agata Ziemnicka sprowadza nas na ziemię, bo - jak wiadomo - diety-cud nie ma i nie każda dieta jest dla każdego. Ale są zasady, które niezmiennie rządzą naszymi organizmami i o których warto wiedzieć. I o tym, ile jest na naszym talerzu, a ile, tak naprawdę, w głowie.
Świetna rozprawa nad polskim stołem, na którym faktycznie więcej mitów, marketingu, przesądów, niż zdrowego rozsądku.
Krystyna Naszkowska "Jedz co chcesz. Sąd nad polskim stołem", Wydawnictwo Agora SA, Biblioteka Gazety Wyborczej, 2013 r.
Krystyna Naszkowska rozmawia w tej książce z dietetykami, naukowcami, specjalistami od żywności. Rozmawia i krok po kroku obala większość żywieniowych mitów. Zaczyna mocno, bo od rozmowy z prof. Tadeuszem Trziszką, największym polskim... znawcą jaj. To rozmowa, która ucieszy wszystkich miłośników jajecznicy, omletów, jaj na miękko, na twardo, sadzonych, itd., itd... - Jedzmy tyle jaj, ile chcemy, nawet dwa codziennie - mówi prof. Trziszka. I przekonuje, że jaja to samo zdrowie, a pogłoski o zabójczym cholesterolu, którego jakoby dostarczają są bardzo mocno przesadzone.
Z cholesterolem prof. Trziszka rozprawia się równie bezpardonowo dowodząc, że to fizjologia, z którą nie sposób walczyć, bo to walka bezsensowna i bezcelowa. A cholesterol jest nam tak samo potrzebny, jak wszystko inne.
Kolejne "rozliczenia" przynoszą nie mniejsze zaskoczenia. Okazuje się, że smalec nie jest gorszy od oliwy z oliwek, natomiast margaryna przynosi naszym organizmom znacznie więcej szkód niż masło, a cała jej popularność oparta jest na bardzo kosztownym i skutecznym marketingu.
Jest także o tym, że piwo nie tuczy, a wódka wcale nie chroni przed zatruciami. Jest też oczywiście o GMO, czyli żywności genetycznie modyfikowanej, ale tu też przygotujcie się na niespodziankę - bo okazuje się, że tu też zostanie obalonych parę mitów.
No i wreszcie coś, co lubimy najbardziej, czyli diety i odchudzanie. Agata Ziemnicka sprowadza nas na ziemię, bo - jak wiadomo - diety-cud nie ma i nie każda dieta jest dla każdego. Ale są zasady, które niezmiennie rządzą naszymi organizmami i o których warto wiedzieć. I o tym, ile jest na naszym talerzu, a ile, tak naprawdę, w głowie.
Świetna rozprawa nad polskim stołem, na którym faktycznie więcej mitów, marketingu, przesądów, niż zdrowego rozsądku.
Krystyna Naszkowska "Jedz co chcesz. Sąd nad polskim stołem", Wydawnictwo Agora SA, Biblioteka Gazety Wyborczej, 2013 r.
poniedziałek, 13 maja 2013
Anders de la Motte „buzz“
To prawdziwa gratka dla miłośników sensacji, ale – uwaga! – ta książka może też z powodzeniem przekonać nieprzekonanych do tego rodzaju literatury. „[buzz]” bowiem wciąga i nie tak łatwo wypuszcza ze swoich pokrętnych labiryntów, które dobitnie dotykają dzisiejszych czasów, a w szczególności wirtualnej rzeczywistości, której - czy tego chcemy, czy nie - jesteśmy częścią.
I o to chodzi.
Anders de la Motte „[buzz]”, Wydawnictwo Czarna Owca, 2013 r.
Tym, którzy nie czytali „[geim]”, czyli pierwszej części tej historii przypomnę krótko jej bohaterów. Henrik Pettersson, zwany HP, to inteligentny, ale przy okazji mocno pokręcony facet, który idzie w życiu na skróty i raz za razem pakuje się w kłopoty. Rebecca Normén zaś to jego siostra, policjantka, która perfekcyjnie wykonuje swoją robotę. Tych dwoje wszystko różni, a nieoczekiwanie połączy ich internetowa Gra w Alternatywną Rzeczywistość. HP musi wykonać kawał roboty, by z pionka stać się graczem i wygrać rozgrywkę, w której stawką jest życie.
W „[buzz]” spotykamy się z dobrze nam znanymi HP i Rebeccą. Od czasów „[geim]” minął ponad rok. Henrik, czyli HP usiłuje żyć "normalnie", czyli nie wplątywać się w żadne kłopoty. Właściwie to nie ma innego wyboru, bo po ostatnich wydarzeniach musi zachowywać się wyjątkowo ostrożnie. "Konsumuje" więc życie w sobie właściwy sposób, co oznacza oczywiście dobrą zabawę z dużą ilością alkoholu w gronie przypadkowych kobiet... Jedna z takich przygód kończy się dla HP w nieoczekiwany sposób - młoda kobieta, z którą spędził noc zostaje zostaje zamordowana, a Heinrik jest jedynym podejrzanym. Nie ma wątpliwości, że mężczyzna został wrobiony w to morderstwo, pytanie tylko: po co? I znów, podobnie jak w „[geim]” zostajemy wciągnięci w świat, w którym nic nie jest takim jak się wydaje i płynna jest granica między tym, co rzeczywiste, a wirtualne. Sieć została zarzucona, a HP zostaje w nią niebezpiecznie wciągnięty.
I znów jego życie splata się z życiem jego siostry. Po brawurowej akcji służb bezpieczeństwa w Darfurze, którą kierowała Rebecca, ma ona poważne kłopoty. Ktoś wyraźnie chce ją zdyskredytować, a bezpardonowe ataki na policjantkę zdominowują internetową sieć. Jak jest to niebepieczne i nieprzewidywalne wie doskonale HP, który przyglada się działaniom firmy teleinformacyjnej, której władza w sieci jest właściwie nieograniczona...
Po raz drugi dałam się wciąnąć w labirynt dziwnych powiązań i zdarzeń, których rozwoju i konsekwencji nie sposób przewidzieć. I ponownie dałam się zaskoczyć. Mając nadzieję, że to jeszcze jednak nie koniec gry... Autor zostawił sobie bowiem furtkę do trzeciej części. I fajnie, bo to dobrze napisana proza; dynamiczna, sugestywna, pod wieloma względami nowatorska. Może szokować językiem, bo daleko jej do klasyki sensacji, ale jest "jakaś". I znów jego życie splata się z życiem jego siostry. Po brawurowej akcji służb bezpieczeństwa w Darfurze, którą kierowała Rebecca, ma ona poważne kłopoty. Ktoś wyraźnie chce ją zdyskredytować, a bezpardonowe ataki na policjantkę zdominowują internetową sieć. Jak jest to niebepieczne i nieprzewidywalne wie doskonale HP, który przyglada się działaniom firmy teleinformacyjnej, której władza w sieci jest właściwie nieograniczona...
I o to chodzi.
Anders de la Motte „[buzz]”, Wydawnictwo Czarna Owca, 2013 r.
piątek, 10 maja 2013
Zapowiedzi na maj 2013: Salman Rushdie "Szatańskie wersety", Mariusz Urbanek "Brzechwa nie dla dzieci"
To będzie bardzo mocny wydawniczy maj. Czekam na "Szatańskie wersety" Salmana Rushdiego, które ukażą się w Polsce po 20 latach od pierwszego wydania. Znakomicie zapowiada się także "Brzechwa nie dla dzieci", pierwsza kompletna biografia pisarza autorstwa Mariusza Urbanka.
Prezentacja postaci i dorobku znanego nam wszystkim od wczesnego dzieciństwa, autora zabawnych wierszyków, bajek i pełnych humoru rymowanek.
Salman Rushdie
"Szatańskie wersety"
Rebis
Porwany przez terrorystów samolot Bostan, lot AI-420 z
Bombaju do Londynu, zostaje wysadzony w powietrze nad kanałem La Manche, a
jedynymi pasażerami, którzy cudem wychodzą z katastrofy cało, są dwaj indyjscy
aktorzy, wcielający się w role bogów Dżibril Fariśta i człowiek o tysiącu i
jednym głosie Saladyn Ćamća. To cudowne miękkie lądowanie rodzi jednak pewne
nieoczekiwane konsekwencje...
W ten oto sposób rozpoczyna się jedna z najgłośniejszych i najbardziej kontrowersyjnych powieści XX wieku, książka przez wrogów uważana za bluźnierstwo, przez wielbicieli zaś za arcydzieło współczesnej literatury. Rushdie po swojemu splata w niej liczne historie, rozsnuwa je między teraźniejszością a przeszłością, światem rzeczywistym i wyśnionym, Zachodem a Wschodem, dobrem a złem, tworząc monumentalny, erudycyjny pean na cześć wielokulturowości, hybrydowości, swobodnego mieszania się ras i idei.
Część książki, zainspirowana historią powstania islamu, studium zjawiska objawienia z punktu widzenia niewiernego, w której fikcyjny Prorok ukazany jest jako człowiek z krwi i kości, wywołała w świecie muzułmańskim falę protestów, a ich kulminacją było ogłoszenie przez ajatollaha Chomejniego fatwy równoznacznej ze skazaniem autora na śmierć. Był luty 1989 roku, dla autora początek batalii o życie i wolność słowa.
Szatańskie wersety, jako pełna literackich aluzji i cytatów, misternie skonstruowana opowieść o tym - cytując samego autora - "w jaki sposób nowe wkracza do świata", pozostają jednym z kluczowych dzieł naszych czasów.
*notki ze stron wydawców
Mariusz Urbanek
"Brzechwa nie dla dzieci"
Iskry
Prezentacja postaci i dorobku znanego nam wszystkim od wczesnego dzieciństwa, autora zabawnych wierszyków, bajek i pełnych humoru rymowanek.
Mało kto wie, że był on także wybitnym prawnikiem walczącym o prawa autorskie twórców literackich, jednym z założycieli ZAiKS-u i jego długoletnim prezesem, namiętnym karciarzem, a o jego przygodach miłosnych można by napisać barwną powieść...
Bogate tło historyczne - świat kabaretów i teatrzyków rewiowych dwudziestolecia, literaci i ich dzieła w trybach socrealizmu, nierozwiązany problem, czy autor wierszy o Stalinie może być obecnie patronem instytucji kultury - dopełnia opis losów i rozwoju osobowości twórczej pisarza doskonale rozpoznawanego przez pokolenia dziadków, rodziców i najmłodszych czytelników książek.
Bogate tło historyczne - świat kabaretów i teatrzyków rewiowych dwudziestolecia, literaci i ich dzieła w trybach socrealizmu, nierozwiązany problem, czy autor wierszy o Stalinie może być obecnie patronem instytucji kultury - dopełnia opis losów i rozwoju osobowości twórczej pisarza doskonale rozpoznawanego przez pokolenia dziadków, rodziców i najmłodszych czytelników książek.
Mariusz Urbanek (ur.
1960) publicysta i pisarz. Autor kilkunastu książek, m.in. biografii generała
Bolesława Wieniawy-Długoszowskiego - Wieniawa. Szwoleżer na Pegazie (1991),
Leopolda Tyrmanda - Zły Tyrmand (1992), Stefana Kisielewskiego - Kisiel (1997),
Juliana Tuwima - Tuwim (2004), Jerzego Waldorffa - Waldorff. Ostatni baron
Peerelu (2008), Władysława Broniewskiego - Broniewski. Miłość, wódka, polityka
(2011) oraz wyboru felietonów publikowanych w miesięczniku "Odra" -
Przecieki niekontrolowane (2001).
"Szatańskie wersety"
Rebis
Najgłośniejsza, pełna literackich aluzji i cytatów, misternie skonstruowana powieść Salmana Rushdiego w nowym tłumaczeniu. Po 20 latach od pierwszego wydania w Polsce. Jedno z kluczowych dzieł naszych czasów.
W ten oto sposób rozpoczyna się jedna z najgłośniejszych i najbardziej kontrowersyjnych powieści XX wieku, książka przez wrogów uważana za bluźnierstwo, przez wielbicieli zaś za arcydzieło współczesnej literatury. Rushdie po swojemu splata w niej liczne historie, rozsnuwa je między teraźniejszością a przeszłością, światem rzeczywistym i wyśnionym, Zachodem a Wschodem, dobrem a złem, tworząc monumentalny, erudycyjny pean na cześć wielokulturowości, hybrydowości, swobodnego mieszania się ras i idei.
Część książki, zainspirowana historią powstania islamu, studium zjawiska objawienia z punktu widzenia niewiernego, w której fikcyjny Prorok ukazany jest jako człowiek z krwi i kości, wywołała w świecie muzułmańskim falę protestów, a ich kulminacją było ogłoszenie przez ajatollaha Chomejniego fatwy równoznacznej ze skazaniem autora na śmierć. Był luty 1989 roku, dla autora początek batalii o życie i wolność słowa.
Szatańskie wersety, jako pełna literackich aluzji i cytatów, misternie skonstruowana opowieść o tym - cytując samego autora - "w jaki sposób nowe wkracza do świata", pozostają jednym z kluczowych dzieł naszych czasów.
Salman Rushdie
urodził się w 1947 roku w Indiach. Od czternastego roku życia mieszkał w
Wielkiej Brytanii, potem także w Stanach Zjednoczonych. Jest absolwentem
Cambridge. Zadebiutował w 1974 roku powieścią Grimus. Międzynarodową
sławę przyniosły mu dopiero opublikowane w 1981 roku Dzieci północy, które
zdobyły Nagrodę Bookera, a następnie w roku 1993 Bookera Bookerów i w roku 2008
Best of the Booker. W 1988 roku ukazały się Szatańskie wersety - jego
najsłynniejsza powieść.
*notki ze stron wydawców
czwartek, 9 maja 2013
Małgorzata Warda "Jak oddech"
O tym, że Małgorzata Warda szturmem wchodzi do pierwszej ligi polskich współczesnych pisarek nie miałam wątpliwości po książce "Dziewczynka, która widziała zbyt wiele". Najnowsza powieść "Jak oddech" tylko potwierdza pisarską klasę autorki. Pokazuje też - co bardzo ważne - jej bezcenną umiejętność grania na emocjach czytelników. A inteligencja emocjonalna jest dziś na wagę złota - nie tylko u pisarzy.
Postacią, wokół której toczy się akcja jest Staszek - młody chłopak, który wychodzi z domu i już do niego nie wraca. Zostawia zrozpaczoną matkę, swoją dziewczynę i jej matkę. Ten czworokąt złożony z matek i dzieci, w którym wszyscy świetnie się znają ma swoją historię. Matki Staszka i Jasmin spędziły dzieciństwo w rodzinach zastępczych, później były nierozłączne i razem przechodziły przez najtrudniejsze momenty w swoim życiu. Podobnie jak ich dzieci: Staszek i Jasmin, które właściwie wychowały się razem i trudne doświadczenia były także ich wspólnym udziałem.
O tym wszystkim, co działo się "kiedyś" i dzieje się "dziś" opowiada Jasmin. Dziewczyna jest bardzo mocno związana ze Staszkiem i nie chodzi tylko o młodzieńcze uczucie, ale o coś znaczniej więcej; to bardzo silna emocjonalna więź mająca swoje źródło jeszcze w dzieciństwie i wspólnych przeżyciach. Zaginięcie chłopaka to dla Jasmin wielki osobisty dramat. Ale też rozrachunek z przeszłością, w której dziewczyna doszukuje się przyczyn tego, co się stało.
Problem w tym, że gdy ktoś ginie bez wieści, trudno to racjonalne wytłumaczyć. I jeszcze trudniej zrozumieć. Bezsilność, poczucie winy, pustka, rozpacz i strach. Te wszystkie uczucia są udziałem Jasmin. Wszystkie tropy poszukiwań prowadzą donikąd, powtarza się klasyczny schemat zaginięć "jakby zapadł się pod ziemię".
Brak jakichkolwiek rzeczywistych śladów i wskazówek na temat tego, co mogło stać się ze Staszkiem prowadzi zrozpaczoną Jasmin w rejony oderwane od rzeczywistości. To tylko potwierdza, jak silna, metafizyczna wręcz więź łączyła tych dwoje. To także trop dla czytelnika, który zaczyna widzieć i rozumieć więcej, niż na początku. Choć nic nie jest oczywiste, jednoznaczne, wytłumaczalne. Również uczucie miedzy Staszkiem, a Jasmin...
Bardzo dobra, mocna proza. Napisana z dużym psychologicznym wyczuciem, grająca na bardzo subtelnych emocjonalnych strunach. A równocześnie świetnie, z dużym znawstwem tematu pokazująca społeczny problem, jakim są zaginięcia.
Bardzo polecam.
Małgorzata Warda "Jak oddech", Wydawnictwo Prószyński i S-ka, 2013 r.
Postacią, wokół której toczy się akcja jest Staszek - młody chłopak, który wychodzi z domu i już do niego nie wraca. Zostawia zrozpaczoną matkę, swoją dziewczynę i jej matkę. Ten czworokąt złożony z matek i dzieci, w którym wszyscy świetnie się znają ma swoją historię. Matki Staszka i Jasmin spędziły dzieciństwo w rodzinach zastępczych, później były nierozłączne i razem przechodziły przez najtrudniejsze momenty w swoim życiu. Podobnie jak ich dzieci: Staszek i Jasmin, które właściwie wychowały się razem i trudne doświadczenia były także ich wspólnym udziałem.
O tym wszystkim, co działo się "kiedyś" i dzieje się "dziś" opowiada Jasmin. Dziewczyna jest bardzo mocno związana ze Staszkiem i nie chodzi tylko o młodzieńcze uczucie, ale o coś znaczniej więcej; to bardzo silna emocjonalna więź mająca swoje źródło jeszcze w dzieciństwie i wspólnych przeżyciach. Zaginięcie chłopaka to dla Jasmin wielki osobisty dramat. Ale też rozrachunek z przeszłością, w której dziewczyna doszukuje się przyczyn tego, co się stało.
Problem w tym, że gdy ktoś ginie bez wieści, trudno to racjonalne wytłumaczyć. I jeszcze trudniej zrozumieć. Bezsilność, poczucie winy, pustka, rozpacz i strach. Te wszystkie uczucia są udziałem Jasmin. Wszystkie tropy poszukiwań prowadzą donikąd, powtarza się klasyczny schemat zaginięć "jakby zapadł się pod ziemię".
Brak jakichkolwiek rzeczywistych śladów i wskazówek na temat tego, co mogło stać się ze Staszkiem prowadzi zrozpaczoną Jasmin w rejony oderwane od rzeczywistości. To tylko potwierdza, jak silna, metafizyczna wręcz więź łączyła tych dwoje. To także trop dla czytelnika, który zaczyna widzieć i rozumieć więcej, niż na początku. Choć nic nie jest oczywiste, jednoznaczne, wytłumaczalne. Również uczucie miedzy Staszkiem, a Jasmin...
Bardzo dobra, mocna proza. Napisana z dużym psychologicznym wyczuciem, grająca na bardzo subtelnych emocjonalnych strunach. A równocześnie świetnie, z dużym znawstwem tematu pokazująca społeczny problem, jakim są zaginięcia.
Bardzo polecam.
Małgorzata Warda "Jak oddech", Wydawnictwo Prószyński i S-ka, 2013 r.
wtorek, 7 maja 2013
Terry Pratchett "Spryciarz z Londynu"
Terry Pratchett napisał książkę barwną, lekką i dowcipną. Jej największym atutem jest plejada kolorowych postaci oraz zabawne i celne odniesienia do twórczości Karola Dickensa. Dzięki nim świat wykreowany przez pisarza zyskuje nieco bajkowy wymiar; nie wiadomo czy jeszcze jesteśmy u Pratchetta, czy już u Dickensa.
Główny bohater, Dodger, to postać żywcem wyjęta z dickensowskiej twórczości. Jest sprytny, przebiegły i kieruje się w życiu tylko sobie znanym kodeksem moralnym. Ale to równocześnie postać budząca wielką sympatię, którą zawdzięcza swojemu dowcipowi, bezpretensjonalności i dobremu sercu. Domem kilkunastoletniego Dodgera jest londyńska, XIX-wieczna ulica. To jego naturalne środowisko, w którym króluje ubóstwo, bród i głód. „Ulicznicy” tacy jak Dodger żyją z tego co zdobędą, czyli na przykład… znajdą w kratkach ściekowych. Ale to raczej świat zabawny, niż budzący niechęć, czy litość.
Pratchett we właściwy sobie lekki i zabawny sposób maluje obraz londyńskiej biedoty; sporo tu żartu, zgrywy, autoironii, a nawet grubej krechy, która ma przerysowywać pewne zjawiska i zachowania. Dzięki temu nieco smutna wiktoriańska rzeczywistość nabiera intensywnych kolorów.
Efekt jest jeszcze mocniejszy, gdy razem z Dodgerem wchodzimy w londyńskie „wyższe sfery”. Chłopak, którego wychowała ulica w przezabawny sposób usiłuje odnaleźć się w świecie kompletnie mu obcym; książąt, bogaczy, polityków. Okazuje się przy tym, że ten „lepszy świat” to dopiero prawdziwe bagno. Trzeba nie lada sprytu – a tego Dodgerowi nie brakuje – żeby wyjść z niego bez szwanku.
„Spryciarz z Londynu” zachwyca swoim klimatem i kolorytem. A także literacką pomysłowością. Miłośnicy twórczości Dickensa będą zachwyceni spotykając ni mniej ni więcej tylko samego… Charlesa Dickensa, dziennikarza, który towarzyszy Dodgerowi w jego wędrówkach po Londynie i w nieodłącznym notesie spisuje twórcze pomysły. Takich oryginalnych postaci jest zresztą w tej książce więcej. Znakomicie nakręcają tempo powieści, która - o czym jestem przekonana - spodoba się zarówno starszym, jak i młodszym czytelnikom.
Terry Pratchett „Spryciarz z Londynu”, Dom Wydawniczy Rebis, 2013 r.
Subskrybuj:
Posty (Atom)