wtorek, 20 sierpnia 2013

Yrsa Sigurdardottir "Statek śmierci"

Na początku jest autentyczny strach, a potem... coraz większa ciekawość. Autorka perfekcyjnie buduje napięcie łącząc elementy thrillera z klasycznym kryminałem. Czytałam "Statek śmierci" w samolocie, w samochodzie, na plaży i w tzw. międzyczasie. I jeśli miałabym stworzyć ranking lektur, które ubarwiły mi tegoroczne wakacje, to ta książka by go otwierała.

Rzecz dzieje się na jachcie pod tyleż tajemniczą, co romantyczną nazwą "Lady K." Nazwa, jak to zwykle bywa, pochodzi od imienia kobiety, która dostała go w prezencie od bogatego ukochanego. Ale to już historia. Po wielkiej miłości zostały tylko wspomnienia, a jacht - z powodu potężnych długów właścicieli - stał się własnością banku. I teraz trzeba go dostarczyć z Lizbony do Reykjawiku. Zadania,  przypadkowo zresztą, podejmuje się Egir, przykładny mąż i ojciec, skrupulatny urzędnik, który kocha żeglować i ma wystarczające uprawnienia, by popłynąć w taki rejs. Zabiera ze sobą żonę i córeczki-bliźniaczki (z dziadkami zostaje jedynie najmłodsza dziewczynka). Rodzina liczy na znakomitą przygodę.

"Lady K.", owszem, dociera do Reykjawiku, ale... kompletnie pusta. Jacht obija się o brzeg, a na jego pokładzie wszystko wygląda tak, jak podczas rejsu. Poza tym, że brakuje czteroosobowej rodziny i trzyosobowej załogi. Co wydarzyło się na "Lady K."? Czy ktoś przeżył? Policja jest bezradna, a wątpliwości się mnożą. Ma je także firma ubezpieczeniowa, w której niedługo przed rejsem ubezpieczył się Egir. Podejrzewa, że mężczyzna mógł upozorować tragedię, by wyłudzić pieniądze. To właśnie wyjaśnia kancelaria prawna Thory, którą proszą o pomoc dziadkowie.

Tę historię poznajemy więc od strony prowadzonego śledztwa - i to jest ów element kryminalny. Ale równocześnie autorka zabiera nas na pokład "Lady K.", gdzie śledzimy wydarzenia od pierwszego do ostatniego dnia rejsu. I tu sporo elementów, które trudno racjonalnie wytłumaczyć, a emocje są tak silne, że chwilami marzymy, żeby to wszystko w końcu się skończyło... Jakkolwiek by się skończyć miało.

Tymczasem na pokładzie jachtu dochodzi do coraz bardziej makabrycznych odkryć i tajemniczych zdarzeń; luksusowe wnętrza kryją mroczne tajemnice, giną kolejni członkowie załogi. Nie wiadomo, komu można ufać i czy wśród uczestników rejsu jest morderca. A może na pokładzie jest jeszcze ktoś? Takie podejrzenia ma rodzina Egira, która marzy już tylko o tym, żeby jak najszybciej dopłynąć na ląd. Ale wygląda na to, że ta podróż jeszcze potrwa...

Zestawienie dwóch narracji, dwóch czasów i dwóch punktów widzenia znakomicie buduje napięcie, tworzy nastrój zagrożenia i mnoży pytania. Czy nad jachtem wisi klątwa? Czy ktoś ma po prostu interes w tym, by "Lady K." nigdy nie dopłynęła do brzegu? A może rozwiązania zagadki należy szukać w przeszłości jej właścicieli?

Tyle pytań, ilu czytelników. I na żadne nie dostajemy prostej odpowiedzi, a autorka do ostatniej strony trzyma nas w niepewności i z... nadzieją, że to wszystko jeszcze może się dobrze skończyć. Nie zdradzę jednak, jak się ten rejs skończy, bo zabrałabym Wam całą przyjemność czytania tej świetnej książki.

Yrsa Sigurdardottir "Statek śmierci", Muza, 2013 r.

2 komentarze:

  1. Podobała mi się, ale za mało strachu we mnie wzbudziła :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. to było moje pierwsze spotkanie z Yrsą bardzo zresztą udane. I strach był ;)

      Usuń

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...