Mam mały problem z tytułem i nie chodzi mi tyle o "pizdę", co o niepotrzebną dosłowność. Jednak z samą książką problemu nie mam, bo jest naprawdę dobra. To jedna z tych powieści, w których na pozór nic się nie dzieje, a dzieje się wszystko; całe życie.
Trzydziestolatka Sara zostawia w domu męża z dzieckiem i funduje sobie samotne, zimowe wakacje na Teneryfie. Od pierwszych chwil tej desperackiej i depresyjnej wyprawy towarzyszy jej książka Eriki Jong "Strach przed lataniem". Ci, którzy czytali, wiedzą, że to kultowa powieść, która kilkadziesiąt lat temu kompletnie zrewolucjonizowała pojęcie literatury kobiecej. I, jak się okazuje, nie straciła nic ze swojej aktualności.
Sara identyfikuje się z wyzwoloną, niezależną i nieco szaloną Isadorą ze "Strachu przed lataniem", a równocześnie ma poczucie, że cała siła i energia, które napędzały ją do życia, dawno zniknęły. Sara jest rozgoryczona, zmęczona i zniechęcona (stąd tytułowa "zgorzkniała pizda" - jak sama siebie nazywa). Już w samolocie (podobnie jak Isadora) zaczyna rozrachunek ze swoim życiem i nie wypada on dobrze. To, czego tak pragnęła - małżeństwo, stabilizacja, macierzyństwo - okazały się pułapką, w którą na własne życzenie się złapała. Perfekcjonizm, konieczność spełniania oczekiwań najbliższych, sprawowania absolutnej kontroli nad wszystkim, doprowadziły ją do totalnej frustracji.
Samotny urlop na Teneryfie to doskonała okazja, by z dystansu spojrzeć na siebie i innych. Sara przygląda się sobie i swojemu życiu. I "podgląda" swoich przypadkowych towarzyszy urlopu na Teneryfie; młode matki zmęczone swoimi dziećmi, znudzonych albo wrogo do siebie nastawionych małżonków, pary, które nic nie łączy; nic, poza widoczną gołym okiem obojętnością. Ale spojrzenie na własne życie wcale nie wypada lepiej. Sara opowiada nam o nim bardzo szczerze, na granicy ekshibicjonizmu i obala mit za mitem. Mit radosnego, spełnionego macierzyństwa, miłości, która wszystko wybaczy, małżeńskich kompromisów, i wielu, wielu innych. Jest i o zdradzie, i o kłamstwach, i o nienawiści. I autodestrukcji.
Odnalazłam w tej książce klimat "Strachu przed lataniem", choć to zupełnie inna historia. Ale podobieństwo tkwi w szczerości i bezlitosnym rozprawieniu się bohaterek ze sobą. A równocześnie w sile, którą te książki ze sobą niosą. I przekazują ją kobietom.
Miejscami mnie ta książka zaintrygowała, miejscami znudziła. Ale, szczerze mówiąc, to nie jest "Strach przed lataniem". Brakuje tej lekkości, wyzwolenia, sam tytuł niewiele zdziała. Erica Jong nie epatowała tytułem, ona w tej książce była sobą.
"Jestem zgorzkniała przez własne zgorzknienie. Nie chcę być zgorzkniała" - myśli Sara. Warto o tym pomyśleć.
Maria Sveland "Zgorzkniała pizda", przełożył Maciej Muszalski, Czarna Owca, 2013 r.
Zgadzam się z Tobą odnośnie tytułu... Taka dosłowność nie jest potrzebna. Gdybym zobaczyła tą pozycję gdzieś na półce, to przez ten niezachęcający tytuł odłożyłabym ją na bok. Po Twojej recenzji wiem, że warto się jej jednak głębiej przyjrzeć, bo jest niezwykle ciekawa. Lubię książki traktujące o kobietach, które rozprawiają się z samą sobą, robią rachunek sumienia... :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Zgodzę się z Tobą - wiele szumu wokół tytułu , a sama książka - taka sobie. Miejscami faktycznie porywa, dodaje odwagi i pociesza , miejscami zmuszałam się ,by ją dokończyć, ciekawa byłam zakończenia, odpowiedzi na pytania, jakiejś rozsądnej puenty - nic. Zakończenie mocno mnie rozczarowało. Bywa i tak.
OdpowiedzUsuń