czwartek, 30 sierpnia 2012

Zapowiedzi na wrzesień cz. I: "Hobbit", "Plac dla dziewczynek", "Zmierzch bożyszcza", "Jezioro", "Ulotna doskonałość"

Czekam na wrzesień i na jesienne, wydawnicze nowości. Zapowiadają się naprawdę znakomicie. Dziś pierwsza część - jestem przekonana, że coś dla siebie znajdziecie. 








Tolkien J.R.R.
„Hobbit, czyli tam i z powrotem”
Iskry

Nowe, ekskluzywne wydanie bestsellerowej opowieści w klasycznym tłumaczeniu Marii Skibniewskiej.
Arcydzieło literatury fantasy. Baśniowy, przemyślany w najdrobniejszych szczegółach fantastyczny świat oraz barwne postaci i ich wspaniałe przygody. Bohaterem jest tytułowy hobbit, „istota większa od liliputa, mniejsza jednak od krasnala”, pełen życzliwości dla świata, dobroci, nieskory do męstwa, a przecież odważny, poczciwy, a przecież sprytny. Autor szuka w swej powieści odpowiedzi na podstawowe pytania o źródła dobra i zła. To także wstęp i zaproszenie do najgłośniejszego dzieła Tolkiena Władcy Pierścieni.


Lena Oskarsson
„Plac dla dziewczynek”
Czarna Owca

Urokliwe miejsce na szwedzkiej prowincji nad jeziorem Skiresjon, niedaleko Vimmerby, gdzie urodziła się Astrid Lindgren. Brutalne i perwersyjne morderstwo burzy sielankę i elektryzuje miejscową społeczność. Oprócz policji własne śledztwo prowadzi również jedna z mieszkanek – Zuza Wolny, imigrantka z Polski. Szuka nie tylko mordercy, ale również miłości i nie powstrzymuje jej nawet to, że na jednym zabójstwie się nie kończy. Odkrywa drugą stronę szwedzkiego raju – szokujące namiętności, złe pożądanie, traumy, z którymi dorosłe „dzieci z Bullerbyn” nie potrafią się uporać.

Lena Oskarsson to artystyczny pseudonim uznanej szwedzkiej psycholożki specjalizującej się w terapii par. Wiadomo, że urodziła się 38 lat temu w Sztokholmie i od kilku lat pracuje jako międzynarodowa konsultantka policyjna przy ściganiu sprawców niewyjaśnionych morderstw. O prawa do sfilmowania powieści ubiegają się dwie wytwórnie filmowe. Wkrótce ukaże się jej następna powieść pt. Czarne tango.

Michel Onfray
„Zmierzch bożyszcza”
Czarna Owca

Michel Onfray z chirurgiczną precyzją demaskuje Zygmunta Freuda i jego „niebezpieczną metodę”. Obala mity narosłe wokół ojca psychoanalizy, często tworzone przez niego samego, a także podważa naukowość i oryginalność sądów Freuda. Wskazuje liczne „zapożyczenia” pojęciowe z myśli innych filozofów, nadużycia i sprzeczności na gruncie teoretycznym, a także zmyślenia dotyczące biografii. Autor powtarza argumenty krytyczne pod adresem psychoanalizy jako terapii i formułuje nowe wymierzone przeciw skuteczności i rzekomej uniwersalności tej metody. Onfray doskonale zdaje sobie sprawę z ogromnego wpływu, jaki psychoanaliza wywarła na dwudziestowieczną filozofię, antropologię, socjologię, teorię literatury i inne dziedziny europejskiej humanistyki, a także na współczesne kino i sztukę.
Książka we Francji wywołała burzę nie tylko w środowiskach akademickim i praktykujących psychoanalityków, ale również w mediach, rozpoczynając dyskusję nad obecnością pojęć i psychoanalitycznych schematów interpretujących ludzkie zachowania w codziennym życiu.
W niniejszej książce staramy się spojrzeć na psychoanalizę w taki sam sposób, jak w „Traktacie teologicznym” patrzeliśmy na trzy religie monoteistyczne, czyli jak na rodzaj zbiorowej halucynacji. Właśnie dlatego dedykuję tę książkę Diogenesowi z Synopy…
Michel Onfray
MICHEL ONFRAY urodził się 1 stycznia 1959 roku. Po dwudziestu latach pracy nauczyciela filozofii w liceum porzucił państwową posadę, by w 2002 roku utworzyć  Uniwersytet Ludowy w Caen. Napisał przeszło pięćdziesiąt książek przetłumaczonych na ponad dwadzieścia pięć języków. Autor „Antypodręcznika filozofii” (Wydawnictwo Jacek Santorski & Co, 2009).


Arnaldur Indriðason
„Jezioro”
W.A.B.

Czwarty kryminał z Erlendurem Sveinssonem! Zimnowojenna historia i współczesne dochodzenie w sprawie morderstwa przed wielu laty - nieoczekiwanie powracają czasy dawno i słusznie minione...
Słynne Kleifarvatn, islandzkie jezioro znajdujące się niedaleko dawnej bazy armii amerykańskiej, od jakiegoś czasu się kurczy. Jest wiosna, na odsłoniętym dnie zostaje znaleziony szkielet z dziurą w czaszce. Na miejscu pojawia się Erlendur wraz z ekipą. Ku swemu zdziwieniu funkcjonariusze policji odkrywają, że do ludzkich szczątków przywiązane jest tajemnicze urządzenie. Po szczegółowych badaniach okazuje się, że to aparatura nasłuchowa, wyprodukowana w latach 60. w Związku Radzieckim.
Pewien starszy człowiek wspomina swoją młodość, kiedy jako członek młodzieżówki partii komunistycznej został wytypowany do wyjazdu na studia do Lipska. Uczęszczając na zajęcia, poznaje zakłamanie realnego socjalizmu i pułapki państwa policyjnego, czyhające na obcokrajowców. Czy władzom wschodnioniemieckim udało się go nakłonić do współpracy?
Tymczasem Erlendur i jego ludzie prowadzą żmudne śledztwo, które przenosi nas w nieodległe przecież czasy zimnej wojny. Mimo że w powieści pojawi się wątek szpiegowski, Jezioro nie jest typową powieścią z tego gatunku. Kryminalna fabuła przypomni o ponurym totalitaryzmie, o bezbronności małych krajów, pozostających w strefie wpływów wielkich mocarstw...


Gianrico Carofiglio
„Ulotna doskonałość”
W.A.B.

Mecenas Guido Guerrieri, samotnik, intelektualista i erudyta, a przede wszystkim specjalista od spraw karnych, otrzymuje kolejną delikatną sprawę do rozwiązania. Do jego kancelarii zgłaszają się zamożni państwo Ferraro. Pół roku wcześniej w niewyjaśnionych okolicznościach zaginęła ich córka, Manuela. Wszystkie tropy prowadzą donikąd, a jedynym ewentualnym podejrzanym jest jej były chłopak, który ma mocne alibi. Z braku poszlak policja umorzyła śledztwo.
Rodzice dziewczyny nie chcą jednak rezygnować. Czy mecenas Guerrieri zdoła rozwikłać zagadkę i znaleźć odpowiedź na pytanie, co stało się z Manuelą? To było porwanie? Gwałt i morderstwo? A może ucieczka z domu?
Pełen ironii, melancholii i cierpkiego humoru kryminał, w którym miłośnik przystojnego mecenasa odnajdzie zarówno kryminalną intrygę, jak i życiowe rozważania głównego bohatera. Carofiglio stworzył kolejną wciągającą historię, w której niuanse włoskiego prawa przeplatają się z trzymającymi w napięciu zagadkami.


*notki ze stron wydawców

środa, 29 sierpnia 2012

Anna Ikeda "Życie jak w Tochigi. Na japońskiej prowincji"

Jestem pod wielkim wrażeniem tej książki; pod wieloma względami odkrywczej i pouczającej, a przy tym dowcipnej i błyskotliwej. Anna Ikeda opowiada o Japonii, jakiej nie znamy i jakiej się nawet nie domyślamy. O Japonii, której nie zobaczymy na widokówkach z Tokio, której nie obejrzymy na filmach. To inna Japonia, bo na uboczu; z dala od zgiełku wielkich miast, wielkiej techniki, wielkich karier i wielkich pieniędzy. To Japonia zwykłych ludzi i zwykłych problemów... Pięknie się tę książkę czyta.

Anna Ikeda, gdańszczanka z urodzenia, nauczycielka angielskiego z zawodu, zobaczyła kawał świata zanim los rzucił ją do Japonii. A właściwie nie los, ale miłość do przyszłego męża, z którym zamieszkała na prowincji Tochigi. W książce, która jest jej literackim debiutem, opowiada historię swojej adaptacji w nowym kraju, poszukiwania w nim swojego miejsca, odnajdywania siebie w nowej rodzinie, w zupełnie nowej społeczności.

Książka napisana w zmyślny i ciekawy sposób - podzielona na rozdziały-anegdoty, z których każdy pokazuje inny aspekt życia w Japonii - zawodowy, rodzinny, kulturowy, religijny, społeczny. Autorka ma znakomity zmysł obserwacji, słuch językowy, a przy tym poczucie humoru. I dlatego wszystko o czym pisze skrzy się dowcipem, ale równocześnie wiernie oddaje rzeczywistość; często trudną i niewdzięczną, szczególnie dla cudzoziemców.

Byłam autentycznie zdumiona czytając o zimnych, właściwie niczym nieogrzewanych domach, w których żyją Japończycy w najmroźniejsze zimy, kibicowałam autorce w jej rytualnej wspinaczce na górę Nantai, podziwiałam za stąpanie po rozżarzonych węglach. Śmiałam się do łez z jej słownych potyczek z japońską teściową, z wizyt w przedziwnych restauracjach (w których np. kelnerami są małpy), kibicowałam w determinacji z jaką wykonywała swoją pracę nauczycielki, zresztą na kilka etatów. Również w elitarnej buddyjskiej szkole, w której dzieciaki nie szczędziły jej razów - i to w dosłownym znaczeniu.

Fajnie, że powstała książka, która pokazuje Japonię niejako "od kuchni". Okazuje się, że japońska prowincja - mimo oczywistych różnic kulturowych - pod pewnymi względami niczym nie różni się od polskiej, czy jakiejkolwiek innej prowincji. Bo, jak to na uboczu, żyje się wolniej, może spokojniej, ale też trudniej. W Japonii chyba zresztą trudniej niż gdziekolwiek indziej... A jednak Anna Ikeda czerpie ze swoich doświadczeń pełnymi garściami i fantastycznie się nimi dzieli z czytelnikami. To na pozór lekka lektura, ale sporo można wyczytać między wierszami. I już wcale nie jest tak lekko...

Takie książki o odległych krajach; bezpretensjonalne, dowcipne i w dodatku przemycające głębsze treści, mogę czytać codziennie.

 Anna Ikeda "Życie jak w Tochigi. Na japońskiej prowincji", Wydawnictwo W.A.B., 2012 r.

Moja ocena 5

poniedziałek, 27 sierpnia 2012

Marika Krajniewska "Zapach malin"

Na ile nasz charakter kształtuje ślepy los i wszelkie okoliczności, na które nie mamy wpływu? Jak zmienia nas cierpienie, choroba, bezradność wobec własnych słabości? W tej książce nie ma prostych pytań i oczywistych odpowiedzi. Ale jest kawałek prawdziwego życia. I historii; trudnej, bolesnej, bezwzględnej. Doceniam tę książkę za psychologiczną i literacką dojrzałość. To nie jest łatwa lektura, ale właśnie dlatego trudno o niej zapomnieć. 

Historia Ireny, głównej bohaterki, prowadzona jest równolegle "teraz" i "wtedy". Owo "wtedy" było całkiem niedawno, gdy Irena miała wszystko, o czym marzy wiele kobiet: męża, dom, świetną pracę, powodzenie w każdej dziedzinie. Miała wszystko, a chciała mieć jeszcze więcej. Aby to zdobyć nie cofała się przed niczym: zdradą, kłamstwem, podwójnym życiem. Nie liczyła się z uczuciami innym, ważne było osiągnięcie założonego celu;  czyimkolwiek kosztem miałoby się to odbyć.

Wystarczył jeden moment, by wszystko legło w gruzach: kariera, małżeństwo, romanse. Już nie ma "wtedy", ale jest "teraz". "Teraz" Irena leży po wypadku samochodowym w szpitalu i jest sparaliżowana od szyi w doł. Nie wie, czy kiedykolwiek jeszcze poruszy ręką, czy będzie w stanie usiąść, nie wspominając o chodzeniu. W szpitalu jest zdana na łaskę obcych ludzi, zależna od ich obecności i dobrej woli. Jest w niej rozpacz, ale też wściekłość i wielki żal do losu. Chciałaby umrzeć, ale w jej sytuacji to także nie jest proste...

Irena budzi litość, ale nie budzi sympatii. Wszystkie cechy, które "wtedy" napędzały jej życie; egoizm, pycha, narcyzm, "teraz" nie pozwalają jej odnaleźć się w nowych okolicznościach. Potrzeba wiele czasu i cierpliwości kilku osób, które spotka na swojej drodze, by podjęła walkę o życie; o nowe życie, w którym musi wszystko zacząć budować od podstaw. Łącznie - a może przede wszystkim - z własnym charakterem i nastawieniem do innych ludzi.

Przypadek zdarzy, że pomoże jej w tym historia jej rodziny; dramatyczna, bo sięgająca 1941 roku i oblężenia Leningradu; jednej z najbardziej dramatycznych kart II wojny światowej. Wyzwoli w niej nieznane dotąd uczucia i pozwoli dotrzeć do rodzinnych traum, które ją uształtowały. Cierpienie jej najbliższych, ich desperacka walka o przeżycie, pozwolą jej inaczej spojrzeć na własne położenie. Pomogą także przebyć trudną i bolesną, lecz ostatecznie zakończoną sukcesem drogę poznawania siebie, odnajdywania własnej tożsamości, a wreszcie prawdziwej, wewnętrznej przemiany.

Polecam uważnym, dojrzałym czytelnikom, którzy docenią poetycki język i oryginalny pomysł na połączenie dramatu historii z osobistym dramatem bohaterki. Trudna, ale istotna książka.

Marika Krajniewska "Zapach malin", Papierowy Motyl, 2012 r.

czwartek, 23 sierpnia 2012

Mariola Pryzwan "Anna German o sobie"

Mija właśnie 30 lat od śmierci Anny German; znakomitej piosenkarki, pięknej kobiety, dobrego człowieka. Dobrze, że powstała książka, która po wielu latach przypomina życie tej niezwykłej artystki, która w jakiś sposób wyprzedzała czasy, w których żyła. W dodatku to książka wyjątkowa, gdyż utkana z listów, wywiadów, kartek pocztowych, artykułów prasowych, audycji radiowych. Anna German opowiada w niej sama o sobie, mamy więc wrażenie, że osobiście oprowadza nas przez swoje życie.  

Pochodziła ze starego holenderskiego rodu osiadłego w Rosji, a urodziła się w 1936 roku w Uzbekistanie. Do Polski przyjechała z matką w 1946 roku i została na dobre. Z wykształcenia była geologiem, ale to śpiew był od dziecka jej największą pasją.

O tym, jak to się stało, że w końcu staneła na estradzie dowiadujemy się z fragmentów wywiadów, których udzielała takim gazetom jak "Scena", "Gospodyni", czy "Zarzewie". Jest ich w tej książce zresztą dużo więcej; zarówno z polskiej, jak i zagranicznej prasy. Można powiedzieć, że budują one życiorys artystki - dużo w nich wspomnień z początków kariery, refleksji o festiwalach, życiu "w trasie", o piosenkach, które śpiewała.

Co istotne, czuć w tych rozmowach pasję, emocje i wielką miłość do muzyki. Pojawiąją się także wątki osobiste; miłość do Zbigniewa Tucholskiego, czy wielkie przywiązanie do Polski (ojciec Anny German był Polakiem). Czasem pojawiają się także niewygodne pytania, jak te w prasie włoskiej - o religię, komunizm, czy życie za żelazną kurtyną. Ze wszystkich artystka potrafiła wybrnąć z wielkim taktem i wyczuciem. We wszystkich czuło się, że German to profesjonalistka, artystka przez wielkie A. 

W listach, które otrzymujemy w tej książce, a także w późniejszych wywiadach (po wypadku we Włoszech) pojawia się coraz więcej osobistych wątków. Poznajemy dzieki nim inną Annę German: wyciszoną, skupioną na sobie i najbliższych, doceniającą każdą chwilę w życiu. I pragnącą każdą chwilę przeżywać uważnie i radośnie; także na scenie:

"Przez lata choroby i rehabilitacji zrozumiałam, co jest najważniejsze w życiu. Inaczej teraz widzę świat. Kompozytorzy przynoszą mi czasem bardzo dobre piosenki, ale nie mam ochoty ich śpiewać. Są smutne, a ja chcę śpiewać o radości życia, o miłości, chcę, żeby ludzie się uśmiechali." (z wywiadu dla prasy radzieckiej, 1972)

W życiu była taka, jak na scenie; radosna, otwarta na ludzi, niosąca pozytywną energię - taki obraz Anny German wyłania się z tej książki. Miała w sobie wielką wolę i radość życia, którymi zarażała innych. Jak na czasy, w których żyła zrobiła wielką karierę. A jednak pozostała sobą; naturalną, ciepłą, życzliwą ludziom. Miała dystans do siebie, własnej popularności i tzw. wielkiego świata. Im zresztą bardziej doświadczało ją życie, tym więcej pokory i empatii w niej było.

Warto było przeczytać tę książkę, by poznać taką Annę German; wyjątkową artystkę uwielbianą przez publiczność, ale przede wszystkim kochającą córkę, matkę, żonę. Mądrego, dobrego człowieka. Brzmi to może górnolotnie, ale książka jest przystępna i zdecydowanie przyjazna czytelnikowi. Forma zresztą temu sprzyja. Trudno oprzeć się wrażeniu, że czytamy tak naprawdę autobiografię; niezwykle szczerą, osobistą. 

A już w sobotę, 25 sierpnia, o godzinie 16 spotkanie z autorką książki Mariolą Pryzwan. Księgarnia Matras przy ul. Nowy Świat 41 w Warszawie.


Mariola Pryzwan "Anna German o sobie", Wydawnictwo MG, 2012 r.

środa, 22 sierpnia 2012

Marcel A. Marcel "Oro"

Ta książka to moje wielkie, osobiste zauroczenie - i nie ma znaczenia, że jest dla młodzieży i o młodzieży. Tak naprawdę to książka dla każdego z nas; i w jakimś sensie o każdym z nas. Pełna humoru, pozytywnej energii i tolerancji. Mądra, ciepła, potrzebna, a przy tym świetnie napisana. Po prostu majstersztyk.    

Lenę poznajemy w chwili, gdy właśnie ma trafić do kolejnej rodziny zastępczej. Dziewczynka ma trzynaście lat i swoje już wie o życiu. Na przykład to, że na pewno nie spodoba się nowym rodzicom i że wcześniej czy później wróci do domu dziecka. Wie także, że miłość nie istnieje, więc nie łudzi się, że ktoś ją pokocha, czy choćby polubi...

Taką zagubiona, zbuntowaną i zamkniętą w swoim mrocznym świecie poznają Lenę jej rodzice zastępczy: Wanda i Roman. Co prawda niczym nie przypominają oni Lenie jej poprzenich opiekunów - wydają się sympatyczni i po prostu normalni - ale dziewczynka wie, że na początku wszyscy robią robre wrażenie... Z takim samym dystansem podchodzi do swojego nowego "rodzeństwa" - wie, że nie warto się do nikogo przywiązywać, bo i tak "mnie wkrótce oddadzą".

I tak razem z Leną wchodzimy w nowy świat; przedziwnej i przesympatycznej rodziny, w której każdy jest absolutnym indywidualistą: Oko, Cienka, Memory, Arnold, Iskra. Każde w dzieci ma za sobą jakąś traumę, za każdym wloką się koszmary dzieciństwa, każde z nich ma swoje fobie i dziwactwa. A jednak świetnie odnajdują się w domu Wandy i Romana, którzy także nie sprawiają wrażenia "typowych" rodziców. Lena przygląda się nowej rodzinie, ale bez entuzjazmu. Tak naprawdę wciąż tkwi w swoim mocno poplątanym świecie, w którym jej najwierniejszymi przyjaciółmi są... przedmioty, z którymi rozmawia.

Ale krok po kroku, wszystko zaczyna się zmieniać. Ciepło, życzliwość, poczucie bezpieczeństwa zaczynają procentować i dziewczynka powoli otwiera się na normalność, której dotąd tak bardzo jej brakowało. Z Leny stanie się Oro, czyli częścią rodziny. Przełomem okazuje się pójście do nowej szkoły, w której Oro otrzyma kolejną, bolesną lekcję życia, ale też szansę, by dojrzeć, zrozumieć i docenić to wszystko, co otrzymała od losu. I jeszcze się tym podzielić z innymi.

Książka to magiczna, terapeutyczna i pod każdym względem niezwykła; tak formy, jak i treści. Współczesna tak bardzo, że już bardziej nie można, a przy tym wyjątkowo ponadczasowa. Młodzieżowy język, komiksowe ilustracje i bohaterowie żywcem wyjęci z komiksów, a treści mądre, dojrzałe, uniwersalne. Wydaje mi się, że to idealny mix, by dotrzeć do młodych czytalników; szukajacych ciekawej, ale przyjaznej formy oraz fabuły, która wciąga i do czegoś prowadzi. A trzeba pamiętać, że to czytelnicy niepokorni, wybredni i zbuntowani. Trochę tacy jak Oro... 

Takie książki mogę czytać codziennie. Do czego i Was namawiam.   

Marcel A. Marcel (Dana Łukasińska, Olga Sawicka),  ilustracje Krzysztof Ostrowski "ORO", Wydawnictwo Marginesy, 2012 r.

Moja ocena 5

niedziela, 19 sierpnia 2012

Melanie Gideon "Żona 22"

Zabawnie, ale i refleksyjnie. Dla kobiet, ale też dla mężczyzn. "Żona_22" to współczesna powieść obyczajowa, która problemy stare jak świat  umiejętnie wplata w nowoczesny, wirtualny świat. I tak dostajemy książkę inteligentną, dowcipną i bardzo na czasie, która między tak zwanymi wierszami dotyka ważnych, życiowych kwestii. Spodziewajcie się... zaskoczenia.  

Alice Buckle ma 44 lata, męża, którego coraz mniej rozumie, dwoje dzieci, które z każdym dniem są dla niej większą zagadką i narastający problem z akceptacją samej siebie. Jednym zdaniem: kłania się kryzys wieku średniego.

Alice stawia sobie błyskawiczną diagnozę w googlach i niesiona impulsem postanawia wziąć udział w internetowym badaniu "Małżeństwo w XXI wieku". Odpowiadając jako Żona_22 na dziesiątki szczegółowych pytań, które zadaje jej Asystent_101 opowiada, tak naprawdę, całe swoje życie. Anonimowość w sieci powoduje szczerość i otwartość; Alice bez zahamowań pisze o tym, co jest w jej życiu dobre, a co pozostawia wiele do życzenia, jak postrzega swojego męża i jak ich wzajemne relacje, łącznie z seksem, zmieniały się przez ostatnie lata.

Z czasem do standardowych odpowiedzi kobieta dołącza osobiste refleksje związane z tym, co właśnie dzieje się w jej życiu. A dzieje się wiele; mąż William stracił świetną pracę i nie ma widoków na nową, 12-letni syn Peter wykazuje skłonności homoseksualne, a starsza córka Zoe, która jest wegetarianką, być cierpi na zaburzenia odżywiania...

Internetowe badanie staje się więc swego rodzaju terapią, antidotum na problemy, a Asystent_101 okazuje się wrażliwym, inteligentnym i empatycznym partnerem do ważnych - i już zupełnie prywatnych - rozmów o życiu. Nieznany mężczyzna ma w sobie to wszystko, czego Alice nie dostaje od męża. Trudno się więc dziwić, że profesjonalna relacja przechodzi na zupełnie nową płaszczyznę...

Co ciekawe, choć tę historię poznajemy z pozycji kobiety, to moją sympatię zdobyli w niej... meżczyźni. Być może był to zabieg zamierzony, a jeśli nie, to jeszcze lepiej. Mąż Alice, na którym nie zostawia ona suchej nitki, budzi zrozumienie i szacunek. W im gorszym świetle stawia go żona, tym bardziej stajemy po jego stronie, choć - co należy podkreślić - w żadnym wypadku nie jest to typ pantoflarza, ale po prostu wyrazisty mężczyzna z charakterem. Mimo że Asystenta_101 poznajemy tylko przez pryzmat jego korespondencji z Żoną_22 to on także budzi ciekawość i sympatię; wyważony, rozsądny, uczuciowy. Wyraziste są także sylwetki dzieci: Zoe i Petera. To indywidualiści, którzy fantastycznie budują klimat rodziny; ciepłej, kochającej się, ale też pełnej wewnętrznych konfliktów.  

Całość spina Alice, czyli Żona_22, która zagubiła się pomiędzy światem rzeczywistym, a wirtualnym. Zawieszona między życiem, a Facebookiem musi przejść długą drogę, by od nowa dowiedzieć się, co tak naprawdę jest ważne, prawdziwe i wartościowe. Sporo na tej drodze zakrętów, mniejszych lub większych zasadzek, dużo humoru i autoironii, nie mniej ważnych, życiowych prawd.

Czyta się świetnie, bo lekką formę autorka nadała treściom większej wagi. I naprawdę dobrze jej to wyszło.

Melanie Gideon "Żona_22", Wydawnictwo Otwarte, 2012 r.

piątek, 17 sierpnia 2012

Dokąd na wakacje: Anna Kłossowska "Europa za pół ceny"

To wciąż najlepszy moment, żeby zapakować plecak albo walizkę i wyruszyć na wakacje. Niekoniecznie z biurem podróży, bo te wakacje pokazały, że nie ma pewnych i sprawdzonych - ale samemu, na własną rękę. I, oczywiście, najlepiej jak najtaniej. Jeśli macie taki pomysł, zajrzyjcie do tej książki. Anna Kłossowska już po raz drugi mnie nie zawiodła i pokazała kawałek fajnego świata w jego najbardziej praktycznych aspektach. Jeden warunek - skorzystacie z tej książki, jeśli wybieracie się do Europy. 

Autorka jest konkretna, pragmatyczna i widać, że ma doświadczenie w podróżowaniu. Dlatego w tej książce dostajemy wszystko w najbardziej skondensowanej pigułce; ceny, miejsca, adresy. Zajrzycie z tą książką m.in. do Belgii, Chorwacji, Danii, Czech, Finalndii, Grecji, Estonii, Rumunii, Szwecji, Włoch... A także do Filnlandii i Szwajcarii. Do Austrii i na Węgry. Do Niemiec i Bułgarii.

Pewnie wiele z tych krajów znacie jak własną kieszeń; macie swoje ulubione knajpki, wiecie, gdzie zanocować, wypić dobre wino, spędzić wyjątkowy wieczór. Ja mam zawsze z tym problem, tym bardziej, jeśli jestem gdzieś tylko chwilę i mam apetyt na wszystko.

I dla takich jak ja jest ta książka; prosta, przyjazna, pomocna.

Dowiecie się z niej, gdzie najtaniej wynająć auto we wspomniach krajach i ile kosztuje komunikacja miejska. To są dane z tzw. pierwszej ręki i tym bardziej pomocne. Jeśli chodzi o noclegi, to znajdziecie tu zarówno schroniska młodzieżowe, kempingi, wiejskie zajazdy, jak i popularne hostele. Tanio i dobrze.

Ale na tym, oczywiście, nie koniec. Gdzie coś dobrego zjeść, co kupić, co zobaczyć... To wszystko także tu jest. I dużo, dużo więcej. Dla aktywnych, dla leniwych, dla wygodnych... Mnie zauroczyły lokalne smakołyki z poszczególnych krajów, o tym autorka także nie zapomniała.

Ale największą wartością są dla mnie adresy stron www, i to zarówno jeśli chodzi o transport, jedzenie, zakupy, noclegi, czy wiele innych. Pewne, dobre, wyszukane. Z przyjemnością sprawdzę i napiszę, czy faktycznie było tak, jak obiecywała autorka ;).

Anna Kłossowska "Europa za pół ceny", Wydawnictwo G+J Książki, 2012 r.

czwartek, 16 sierpnia 2012

Hakan Nesser "Nieszczelna sieć"

Hakan Nesser tym razem mnie zaskoczył, choć myślałam, że po kilku książkach ("Drugie życie pana Roosa", czy "Samotni") już wiem, czego mogę się spodziewać po tym autorze. Ale teraz dostałam książkę o prostej fabule (w przypadku Nessera to akurat komplement), nieprzegadaną, ale jednak pozostawiającą pewien niedosyt; w szczególności, co do konstrukcji bohaterów i rozwoju akcji. Czegoś mi tu zabrakło, jakby autor nie do końca miał pomysł na serię, którą tą książką rozpoczął. Co nie zmienia faktu, że to wciąż wysoka półka skandynawskich kryminałów - mam nadzieję, że w kolejnych częściach z udziałem kontrowersyjnego komisarza Van Veeterena Hakan Nesser skroi coś naprawdę na swoją miarę.

Pomysł na pierwszą scenę jest na miarę mistrza sensacji; facet budzi się we własnym domu i odnajduje utopioną w wannie swoją niedawno poślubioną żonę. Ani go to ziębi, ani grzeje, bo po prostu nic nie pamięta i wciąż nie bardzo wie, co się wokół niego dzieje... Trudno się więc dziwić, że zostaje aresztowany i skazany za zabójstwo żony. Z uwagi na dziwny stan, w jakim znajdował się po aresztowaniu i po procesie, zostaje umieszczony w szpitalu psychiatrycznym, gdzie wciąż zastanawia się nad całym zdarzeniem - jest pewien, że nie zabił, ale nic nie pamięta. I to jest ta część książki, która trzyma w napięciu i każe czytać dalej. Jest tu i tajemnica i dziwny mrok, i absolutna niewiadoma, co z tego wyniknie.

Zarówno oskarżony o zabójstwo Janek Mitter, jak i jego żona byli nauczycielami, pracowali razem, mieli za sobą trudne życiowe doświadczenia. Wszystko wskazuje na to, że się kochali, choć była to miłość dojrzała i dość nieoczekiwana. W ich wcześniejszym życiu, jak się okazuje, było też wiele tajemnic. Ale o tym dowiadujemy się dopiero w momencie, gdy Mitter zostaje zamordowany w szpitalu. Wtedy nie ma już wątpliwości, że za morderstem jego żony stoi ktoś inny. I tego kogoś usiłuje odnaleźć komisarz Van Veeteren.

Przyznam, że pan komisarz niczym mnie nie zachwycił. Gruboskórny, nadpobudliwy, kierujący się niezdrowymi emocjami i osobistymi uprzedzeniami jest zaprzeczeniem inteligentnego detektywa o niezawodnej intuicji. Van Veeteren zawala na całej linii, po czym próbuje odzyskać twarz. Jakoś mu się to udaje, ale niesmak zostaje...

Brawurowy początek tej książki wiele mi obiecywał. Ale potem akcja siadła. A może zbyt wiele sobie obiecywałam? Czekam więc na kolejną książkę z Van Veeterenem w roli głównej wierząc, że pan komisarz zdoła się zrehabilitować. O ile Hakan Nesser postanowi mu poświęcić odpowiednio dużo miejsca. Bo w tej książce zdecydowanie go zabrakło, przez co zarówno ten bohater, jak i inni stracili - a szkoda, bo pomysł na książkę był bardzo dobry.

Hakan Nesser "Nieszczelna sieć", Wydawnictwo Czarna Owca, 2012 r.
 

poniedziałek, 13 sierpnia 2012

Anna Dziewit Meller "Disko"

Anna Dziewit-Meller dotyka w swojej książce niezwykle wrażliwej i trudnej materii - pedofilii. Ale robi to w szczególny sposób; grubą krechą kreśląc bohaterów, w groteskowej formie pokazując rzeczywistość lat 90., a dramat molestowanej dziewczynki przykrywając płaszczykiem zgrywy. To niewątpliwie ułatwia tę lekturę, ale czy jednak nie za bardzo? Pytań mam więcej, ale co do jednego nie mam wątpliwości: ważne, że ten temat pojawił się w polskiej literaturze. Nawet jeśli w takiej - na pozór lekkiej - formie. 

Paweł Kozioł, bohater "Disko" ("Lat trzydzieści. Szczupły brunet. Włosy lekko kręcone, na karku dłuższe niż krótsze.") uczy tańca w podstawówce na Śląsku. Specyficzne jest tu wszystko; począwszy od prostych, tradycyjnych śląskich rodzin, w których wychowują się dzieci, aż po szkołę kierowaną przez dyrektorkę-religijną fanatyczkę. To także ciekawa postać; ogarnięta antykomunistyczną manią, usiłuje ze świeckiej, państwowej szkoły uczynić placówkę uprzywilejowaną w "czarnych kręgach".

W takiej dusznej, żeby nie powiedzieć zatęchłej atmosferze poznajemy Agnieszkę - miłą, inteligentną, skromną dziewczynkę, którą wychowuje babka, a od czasu do czasu pojawia się w jej życiu także ojciec. Agnieszka, jak na nastolatkę przystało, ma kompleksy, zahamowania, marzenia, pragnienia. Poznajemy ją w takiej chwili, kiedy to wszystko jest wyostrzone, aż kipi od emocji i nieznanych dla niej uczuć. I w takim momencie swojego życia Agnieszka poznaje nauczyciela tańca. Paweł Kozioł nie wydaje się Agnieszce żadnym zagrożeniem; a gdzież tam! Jest czarujący, męski, opiekuńczy, daje jej to wszystko, czego nigdy nie dostała w rodzinnym domu: zrozumienie, akceptację, ciepło, docenienie. Jak tego nie przyjąć? Jak żyć dalej bez tego? - zdaje się myśleć Agnieszka. I brnie w chorą zależność. A my razem z nią.

I to właściwie klucz do tej książki. Książki, która mimo zamierzonego pastiszu, ironii jest na swój sposób empatyczna. Wczuwamy się w sytuację zakompleksionej, niepewnej swojej wartości Agnieszki, jesteśmy w stanie zrozumieć - choć nie zakaceptować - jej sposób myślenia, a wreszcie trudne również dla niej emocje i uczucia.

Co do innych bohaterów, to raczej budzą oni nasz niesmak, pusty śmiech, niechęć. Ale nie dlatego, że są z gruntu źli, ale dlatego, że są zwyczajnie groteskowi. Kozioł - obleśny cynik, dyrektorka - hipokrytka i dewotka, nauczycielka - nimfomanka i idiotka. Autorka zrezygnowała z subtelności kreśląc ich sylwetki. Podobnie mało finezyjne są relacje miedzy nimi. Obśmiać, wyszydzić, obnażyć, co tylko się da - nie ma wątpliwości, że o to chodziło.

Ale jest w tym, jak sądzę, jakiś zamysł. Być może wyostrzony, ironiczny przekaz ułatwia odbiór tej historii, może ta "gruba skóra", w którą Dziewit-Meller ubrała swoją książkę pozwala po prostu przełknąć całą nikczemność przedstawionej sytuacji. Może bez tego mocnego "znieczulenia" mielibyśmy kolejną ckliwą, banalną historyjkę, która na nikim nie zrobiłaby wrażenia.

A tak mamy kawał prawdziwego życia; skrzywionego i pokręconego, jak tylko się da.

Arcytrudny temat, kontrowersyjny przekaz - książka, która czyta się szybko, na jednym oddechu, ale nie bez wątpliwości. I może właśnie o to chodzi.

Anna Dziewit - Meller "Disko", Wydawnictwo Wielka Litera, 2012 r.

Moja ocena 4,7

sobota, 11 sierpnia 2012

Marcus Sakey "Dwukrotna śmierć Daniela Hayesa"

Czytałam tę książkę mając nieustające wrażenie, że uczestniczę w filmie akcji. Pewne sceny były tak plastyczne i wyraziste, że niemal je widziałam. Wydaje mi się zresztą, że na kanwie tej książki mógłby powstać niezły scenariusz, a film byłby jeszcze lepszy niż powieść.

Początek jest obiecująco tajemniczy i jakby już skądś znany... Młody mężczyzna budzi się na plaży i nie ma pojęcia kim jest, gdzie jest i co się wydarzyło w jego życiu; zadnych wspomnień, uczuć, przeczuć, emocji. Krok po kroku, odnajdując przedmioty, które być może do niego należały, zaczyna dopasywywać poszczególne elementy do swojego życia. Jednym z nich, najbardziej znaczącym, okazuje się film, który zobaczył przypadkiem. Wywołuje on w nim falę uczuć; tęsknoty, niepokoju, poruszenia, które mają go naprowadzić na trop własnej tożsamości.

Tymczasem gdy nasz bohater próbuje odnaleźć swoje miejsce w świecie, jego samego próbują odnaleźć inni. Okazuje się, że jest pierwszym podejrzanym w sprawie zabójstwa bliskiej mu osoby, której zresztą nie pamięta. Nie pamięta również, czy rzeczywiście nie zabił... Tego także musi się dowiedzieć.

Wyścig z czasem, desperacka próba odnalezienia własnego "ja", ucieczka przed przeczuwanym niebezpieczeństwem - to przewodnie elementy fabuły; dynamicznej, konsekwentnej, trzymającej w napięciu. Jak na dobry scenariusz przystało nie brakuje nagłych zwrotów akcji, a ostatecznie nic nie jest takim, jakim się wydawało być. A wszystko dzieje się w barwnym, nieprzewidywalnym i pełnym wstydliwych sekretów Los Angeles, co dodatkowo podnosi atrakcyjność książki.

Choć nie jestem fanką tego rodzaju literatury, doceniam pomysł i konsekwentną realizację. No i oczywiście czekam na film...

Marcus Sakey "Dwukrotna śmierć Daniela Hayesa", Dom Wydawniczy Rebis, 2012 r.

Moja ocena 4,6

piątek, 10 sierpnia 2012

Mariusz Czubaj "Zanim znowu zabiję"

Płynę na fali dobrych, polskich kryminałów. Tym razem to kryminał "piłkarski", znakomicie wpisujący się w sportowy klimat tegorocznego lata. Przeczytałam go jednym tchem w trakcie drogi powrotnej z wakacji - a to najlepsza rekomendacja dla tej książki. Świetnie napisanej, z ciekawym pomysłem na fabułę i intrygującym głównym bohaterem. Zdaje się, że Mariusz Czubaj - obok Zygmunta Miłoszewskiego i Marcina Wrońskiego - będzie odtąd moim ulubionych autorem kryminałów "Mrocznej serii".  

Zacznijmy od fabuły. Rudolf Heinz, policyjny profiler, ma w końcu upragniony urlop, odpoczywa od śledczej codzienności; bo innego życia poza zawodowym właściwie nie ma. Co prawda to urlop w kwietniu, ale zawsze. Tymczasem budzi się 10 kwietnia 2010 roku i... już nic nie będzie takim, jak było i jakim miało być. Okazuje się, że w cieniu wielkiego dramatu rozgrywają się te małe, niezauważalne, niewidoczne. Jest nim chociażby samobójstwo gwiazdy polskiego futbolu, który po latach wielkiej kariery za granicą wraca do Polski i... rzuca się pod pociąg.

Równie nieoczekiwanie do Rudolfa odzywa się jego ojciec - znany działacz sportowy i facet, który wiele lat temu zostawił swoją rodzinę i wyjechał za granicę. Zdesperowany, prosi o pomoc w rozwikłaniu zagadki śmierci kolegi "z branży". Heinz zaczyna więc prywatne śledztwo, zmagając się równocześnie z osobistymi traumami.

Co  z tego śledztwa wyniknie? Otóż wyniknie wiele, z korzyścią dla czytelników. Okazuje się bowiem, że samobójstwo piłkarza łączy się z dramatycznymi wydarzeniami z przeszłości, w której na pierwszy plan wysuwają się zabójstwa młodych, bo ledwo 11 i 12-letnich chłopców; obiecujących talentów polskiej piłki nożnej. Zabójca działa w sposób precyzyjny, przemyślany, inteligenty. Jest przez lata nieuchwytny. Rudolf Heinz, czy tego chce czy nie, ma przed sobą potężne wyzwanie i mnóstwo pracy. Spotkania z ojcem mu tego nie ułatwiają. Musi połączyć ze sobą wiele wątków, przeanalizować wiele danych, by dojść do prawdy. A że jest inteligentny i poza piciem piwa niewiele ma do roboty, to w końcu dopnie swego...

Co ważne, wszystko rozgrywa się "tu i teraz"; i to zarówno w kontekście społecznym, politycznym, jak i literackim. Mamy więc dramat katastrofy w Smoleńsku, mamy powódź w Sandomierzu, mamy także odniesienia do innych polskich powieści - wspomnę choćby o Maciejewskim znanym z kryminałów retro Marcina Wrońskiego. To istotne elementy tej książki, które czynią ją bliską czytelnikowi, uwiarygadniają ją, ocieplają.

Czubaj świetnie poprowadził fabułę do ostatniego momentu trzymając czytelnika w niepewności. Ale sukces książka zawdzięcza tak naprawdę Rudolfowi Heinzowi, który dzieki swojej normalności wydaje się być kimś, z tym możemy się utożsamić, kogo możemy polubić. I właściwie mogę skryć się za słowami autora z ostatnich stron książki: "Lubię czytać kryminaly napisane w pierwszej osobie, gdy uwaga nieustannie koncentruje się wokół bohatera, gdy nie tracimy go ani na chwilę z pola widzenia, a świat chłoniemy jego zmysłami. Być może jest tak, że bohater z którym czujemy mocną więź rozwiązuje sprawy niejako w naszym imieniu."

Dokładnie to samo myślałam czytając tę książkę. Bardzo dobrze napisaną i świetnie wpisującą się w polską rzeczywistość.

Mariusz Czubaj "Zanim znowu zabiję", Wydawnictwo W.A.B., 2012 r.

czwartek, 9 sierpnia 2012

Zapowiedzi na sierpień cz. IV: "Żona 22", "Piąta pora roku", "1000 lat wkurzania Francuzów"

To już ostatnia i być może najbardziej emocjonująca odsłona sierpniowych nowości. Jestem przekonana, że "Żona_22" będzie hitem tego lata, a co do "Piątej pory roku" mam pewność, że czeka na nią grono wiernych fanów prozy Kallentofta. Natomiast "1000 lat wkurzania Francuzów" zrobi u nas furorę - nie mam co do tego wątpliwości.   





Melanie Gideon
"Żona 22"
TU RECENZJA
Wydawnictwo Otwarte

"Żona 22" to pełna emocji opowieść o Alice Buckle - żonie, mamie dwojga nastolatków i entuzjastce Facebooka. Kiedy Alice decyduje się wziąć udział w anonimowym internetowym badaniu na temat małżeństwa w XXI wieku, nie podejrzewa, jak bardzo odmieni to jej życie. Odpowiadając na pytania z kwestionariusza, jako Żona_22, zaczyna się zastanawiać, czy wciąż kocha męża, czy warto było zrezygnować z kariery, by zająć się dziećmi i domem, i czy jest szczęśliwa. Na dodatek ulega fascynacji tajemniczym Asystentem_101..
Książka sprzedana do 30 krajów, przetłumaczona na 26 języków. Prawa do ekranizacji wykupiło Working Title Films, które odpowiada m.in. za
"To właśnie miłość", "Dziennik Bridget Jones", "Cztery wesela i pogrzeb"
oraz "Szpiega". Pierwsza książka pokazująca relacje międzyludzkie w erze Facebooka.
Współczesna, dojrzała wersja Bridget Jones. Dowcipna, świetnie napisana, skłaniająca do refleksji. Doskonała na długie upalne dni, gdy potrzebujemy czegoś lekkiego i
orzeźwiającego.

Mons Kallentoft
„Piąta pora roku”
TU RECENZJA
Rebis

Mons Kallentoft okrzyknięty został nowym królem skandynawskiej powieści kryminalnej. Swoją karierę rozpoczynał od pracy w reklamie i pisania artykułów do prasy. Wydał też kilka książek obyczajowych. Jednak międzynarodową sławę przyniosła mu saga o policjantce Malin Fors. "Piąta pora roku" to kolejna część cyklu. Jak zwykle akcję swojej powieści Kallentoft umieścił w rodzinnej miejscowości Linköping.
Maria Murvall pojawiała się w każdym z wcześniejszych tomów sagi. Jednak dopiero w "Piątej porze roku" jej tajemnica zostanie wreszcie wyjaśniona. Kobieta przebywa w zakładzie dla umysłowo chorych od czasu, gdy znaleziono ją w lesie zgwałconą i brutalnie poturbowaną. Teraz wydarza się podobna zbrodnia. Tym razem ofiara traci życie. Na jej zwłoki natrafia mężczyzna, który wybrał się z dziećmi na majówkę do lasu za Linköpingiem. A inspektor Malin Fors dowiaduje się od psycholog ze szpitala w Lund o następnym niemal identycznym przypadku. Ta rozmowa tylko utwierdza panią detektyw w przekonaniu, że sprawa Marii to element większej układanki?


Stephen Clarke
„1000 lat wkurzania Francuzów”
W.A.B.

„Francuzi nienawidzili nas, nienawidzą i już zawsze będą nienawidzić." - powiedział Arthur Wellesley, pierwszy książę Wellington. Te słowa stały się mottem książki 1000 lat wkurzania Francuzów Stephena Clarke'a, autora serii bestsellerów Merde!
Clarke obala powszechne przekonania i mity, na których ufundowana została tożsamość narodowa Francuzów. Czy Francuzi zdobyli Anglię w 1066 roku? Nie, to byli Normanowie! Czy gilotynę wynalazł doktor Guillotin? Ależ nie, wymyślono ją w Yorkshire! A czy bąbelki w szampanie to dzieło słynnego Doma Pérignon? W żadnym wypadku, szampan francuską ma jedynie nazwę, a w rzeczywistości jest dziełem Anglików! To może bagietka jest francuska? Albo croissant? Stek? Nie, nie, nie!
Clarke opisuje tysiąc lat skomplikowanych i trudnych stosunków potężnych sąsiadów, których dzieli dwadzieścia mil kanału La Manche i wiele nierozwiązanych spraw...
Niesamowicie zabawne.
„The Sunday Times"
Każdy, kto kiedykolwiek spotkał zarozumiałego kelnera w Paryżu albo pokonywał Boulevard Périphérique w sierpniu, pokocha tę książkę.
„Daily Mail"

*notki ze stron wydawnictw

Charlotte Roche "Modlitwy waginy"

Debiutancka powieść Charlotte Roche "Wilgotne miejsca", która ukazała się w Polsce kilka lat temu tyleż mnie zszokowała, co zachwyciła. A na koniec pozostawiła wielką ciekawość; czy i czym autorka jeszcze zaskoczy? Skoro sięgnęła tak głęboko w przełamywaniu wszelkich tabu, że już bardziej się nie da. Otóż da się. W "Modlitwach waginy" autorka udowadnia, że jej pisarstwo nie jest jednorazowym wybrykiem bazującym na obyczajowym skandalu i erotycznej prowokacji. Roche szokuje, ale jej proza jest oryginalna i świeża, a ona sama ma coś do powiedzenia. I nietrudno zauważyć, że tak naprawdę opowiada o sobie; odważnie, z dystansem i autoironią.   

Elizabeth, bohaterka "Modlitw waginy" to młoda kobieta, która próbuje ułożyć sobie życie ze swoim drugim mężem. Wychowuje z nim córkę z pierwszego małżeństwa, które skończyło się chwilę potem, jak się zaczęło.

Georg, drugi mąż Elizabeth jest od niej znacznie starszy, za sobą ma także jedno małżeństwo i cały tabun kochanek. Ale kobiety, mniej lub bardziej przypadkowe cały czas pojawiają się w jego życiu, gdyż niezobowiązujący i urozmaicony seks to, jak się okazuje, esencja życia Georga. Pierwszych kilkadziesiąt stron narratorka poświęca zresztą na szczegółowy i dość naturalistyczny zapis swoich erotycznych doświadczeń z mężem. I nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego (jak na prozę Roche oczywiście), gdyby nie fakt, że ponad przyjemność, którą bohaterka czerpie z seksu wybija się wewnętrzny przymus, by zaspokoić fantazję męża, nawet w imię własnych potrzeb, pragnień, czy wbrew zahamowaniom.

Elizabeth jest wewnętrznie rozdarta między tym, co powinna zrobić, by zatrzymać przy sobie ukochanego mężczyznę, a tym, czego zwyczajnie nie chce robić. Nie chce na przykład chodzić z nim do burdelu - a jednak to robi, żeby go nie rozczarować. Tak o tym pisze:
"Wie bardzo dobrze, że to wyzwanie, które podejmuję za każdym razem, przerasta moje siły, najpierw obłędne zdenerwowanie aż po strach, potem puszenie się, że znowu mi się udało, bo to przeżyłam. Mój mąż, chociaż uprawiał seks z inna, wciąż jest ze mną, co za cud! Juhuuu!"

Pokonując kolejne obyczajowe bariery i osobiste zahamowania, Elizabeth słyszy z tyłu głowy głos matki, która jest oburzona, zniesmaczona, zła. Ten głos jest tak naprawdę jej własnym, drugim "ja", które każdego dnia staje do konfrontacji z "wyluzowaną", "wyzwoloną", "fajną" Elizabeth. Ten rozkrok, w którym stoi bohaterka ma dużo głębsze, traumatyczne podłoże - o czym się wkrótce dowiadujemy. Ze swoimi demonami radzi sobie ona z pomocą psychoterapeutki, u której wizyty są także codziennym przełamywaniem lęków i fobii.

W tym świecie wewnętrznych sprzeczności i nieustannego poczucia winy, Elizabeth usiłuje być idealną matką, superfajną żoną, grzeczną córką. Ten perfekcjonizm graniczy z obsesją, aż do smutnej konkluzji; nie liczę się ja, liczą się tylko inni i mój obraz w ich oczach.

Ta proza niewątpliwie szokuje, ale nie jest bezmyślna; tu wszystko jest po coś i czemuś służy. W "Modlitwach waginy" Roche nie epatuje seksem sztuka dla sztuki, nie stara się za wszelką cenę zbulwersować, zniesmaczyć (a tak było trochę w "Wilgotnych miejscach"). Ta książka jest dojrzalsza; zarówno pod względem treści, jak i formy. Zachowała swój specyficzny, oryginalny styl, ale widać, że spojrzenie na świat autorki jest inne; dojrzalsze, zdystansowane, ostrożne, mniej bezkompromisowe.

Mój apetyt na prozę Charlotte Roche znów jest ogromny, czekam więc na trzecią książkę. Mając nadzieję na coś jeszcze bardziej ciekawego, odważnego, oryginalnego i świeżego. Może z lepszym tytułem? A nade wszystko wyłamującego się wszelkim schematom.

Charlotte Roche "Modlitwy waginy", Wydawnictwo Czarna Owca, 2012 r.

Moja ocena 4,9

środa, 8 sierpnia 2012

Renata Kosin "Mimo wszystko Wiktoria"

Do przeczytania tej książki zachęca apetyczna okładka oraz intrygujący tytuł - a to już dużo. Intuicja podpowiadała mi, że będzie to  lektura ciekawa i przyjemna - w sam raz na wakacyjny relaks. Rzeczywiście, nie zawiodłam się; było zabawnie, refleksyjnie, chwilami wzruszająco. I na pewno nie nudno.

Tę powieść tworzą kobiety, które różnią się od siebie wszystkim; sytuacją rodzinną, zawodową, temperamentem, wrażliwością, systemem wartości, życiowymi priorytetami. A jednak łączy je przyjaźń - głęboka, dojrzała, sprawdzona w trudnych sytuacjach, wystawiana niejednokrotnie na próbę.

Poprzez wzajemne relacje przyjaciółek wchodzimy w życie każdej z nich, poznajemy ich problemy, marzenia, sekrety. Przez ten pryzmat autorka pokazuje istotne społeczne zjawiska, które dotyczą kobiet: niespełnione macierzyństwo, samotne macierzyństwo, a w końcu macierzyństwo, które koliduje z pracą. Sporo jest w książce o rodzinie i tzw. partnerskich związkach. Ale, na szczęście, Renata Kosin nie idzie na łatwiznę i wychodzi poza utarte schematy, tworząc własną wizję kobieco-męskich relacji. Niełatwych, niebanalnych, ciekawych.

"Mimo wszystko Wiktoria" to niewątpliwie opowieść o przyjaźni opartej na zaufaniu, szacunku, trosce. Przyjaźni, bez której życie byłoby uboższe. Ale to również historia poszukiwania swojego miejsca w życiu; osobistym i zawodowym. O pogoni za szczęściem, za przyjemnością mylnie braną za szczęście, za własnym wyobrażeniem szczęścia, które ostatecznie okazuje się ułudą.

Bohaterki książki; niepokorne, młode kobiety chcą kochać i być kochane, pragną spełniać się w pracy, realizować swoje pasje, żyć pełnią życia; tu i teraz. Oczywiście, jak to w życiu bywa, potrzebują do tego mężczyzn... I ci również pojawiają się w powieści, co zdecydowanie ją uatrakcyjnia, bo oni także nie są banalni. Ale to kobiety grają tu pierwsze skrzypce i robią to naprawdę dobrze.

To kolejna książka, którą z przekonaniem polecam na wakacyjny wypoczynek. 

Renata Kosin "Mimo wszystko Wiktoria", Wydawnictwo Replika, 2012 r.

Moja ocena 4,5

wtorek, 7 sierpnia 2012

Zapowiedzi na sierpień cz. III: "Dziewczyna, która zniknęła", "KochAna", "Miejsce w słońcu"

Dziś o kilku książkach, które ukażą się jeszcze w sierpniu, a które zapowiadają się niezwykle obiecująco. Liza Marklund to solidna marka szwedzkiego kryminału, więc "Miejsce w słońcu" powinno zdecydowanie spełnić moje oczekiwania. Czekam także na książkę "KochAna", która jest zapisem walki z anoreksją młodej studentki ASP. Wielki apetyt mam również na „Dziewczynę, która zniknęła” autorstwa Alafair Burke, której prozę pokochali najlepsi twórcy thrillera na świecie.



Liza Marklund
„Miejsce w słońcu”
TU RECENZJA
Czarna Owca

Szwedzka rodzina z dziećmi zostaje zagazowana w swoim domu na hiszpańskiej riwierze. Annika Bengtzon ma z ramienia „Kvällspressen” śledzić dochodzenie na miejscu, w Marbelli. Przyjmuje zlecenie bardzo niechętnie. Jej stosunki z Thomasem, byłym mężem, są napięte, mimo to zostawia dzieci z nim i jego nową partnerką. Tajemnicze morderstwo całkowicie ją pochłania. W Hiszpanii zostaje wciągnięta w niebezpieczną intrygę, gdzie w grę wchodzi pranie brudnych pieniędzy, handel kokainą i chęć zemsty za czyny z przeszłości....
Akcja powieści rozgrywa się na przestrzeni ponad 70 lat − w nazistowskich Niemczech, w szwedzkiej Sörmlandii lat pięćdziesiątych, we współczesnym Sztokholmie, a także w Hiszpanii i w Maroku.


Marta Motyl
„KochAna”
Czarna Owca

KochAna to zapis walki z anoreksją młodej studentki ASP, dla której choroba stała się pretekstem do poszukiwań własnego „ja”.
"Wyobraź sobie krainę, w której mieszkańcy są anorektycznie szczupli. Sprowadzają jedzenie do minimum. Patrząc w lustra, nie widzą bladych twarzy, ogromnych oczu, wystających żeber, patykowatych nóg, tylko ciała spływające tłuszczem. Ważą się kilka razy dziennie, by upewnić się, że nie przytyli. Wymiotują zbędnymi kaloriami i emocjami. To kraina, w której Ana (anoreksja) i Mia (bulimia) roztaczają paranoiczny czar. Kolejne Alicje poddają się pod ich panowanie, by uzyskać wrażenie lekkości i przetestować siłę charakteru. Niedożywione ciała buntują się, ale one nie odpuszczają. Stają się adeptkami magii znikania. Odbyłam podobną wędrówkę. Niczym Alicja odkrywałam Krainę Czarów, aż zamieniła się w Krainę Złudzeń. Przeżycia, których doświadczyłam, stały się inspiracją do napisania tej książki". (ze wstępu, Marta Motyl)
                    

Alafair Burke
„Dziewczyna, która zniknęła”
Replika
                                                  
Jej prozę pokochali najlepsi twórcy thrillera na świecie - Harlan Coben, Dennis Lehane, Nelson De Mille, Karin Slaughter.
Po miesiącach bezowocnych poszukiwań Alice Humphrey wreszcie znajduje swoją wymarzoną posadę – będzie zarządzała nową galerią sztuki na Manhattanie. Galeria jest projektem anonimowego, bogatego i ekscentrycznego właściciela, a Alice – jak zapewnia jego przedstawiciel – ma ją prowadzić zupełnie samodzielnie. Przyjaciele dziewczyny sądzą, że to zbyt piękne, by mogło być prawdziwe, ale Alice widzi w tym znakomitą okazję, by wyjść z cienia sławnego ojca.
Pewnego poranka Alice odkrywa, że galeria nie istnieje, a pomieszczenia, w których się mieściła, są zupełnie puste, jakby niczego tutaj nigdy nie było. Na podłodze znajduje ciało Drew Campbella, mężczyzny, który ją zatrudnił. Wkrótce sama staje się obiektem zainteresowania policji. Kiedy śledczy wykrywają związek pomiędzy galerią a pewną porwaną dziewczyną, Alice wie, że została wrobiona. Teraz musi to udowodnić. Poszukiwanie dowodów wciągnie ją w mroczny świat przestępczych interesów i zmusi do odkopania długo skrywanych sekretów jej rodziny... Sekretów, za które – być może – zapłaci życiem.

 *notki ze stron wydawców

sobota, 4 sierpnia 2012

Violetta Sajkiewicz, Robert Ostaszewski "Sierpniowe kumaki"

Tę książkę wzięłam ze sobą na krótki urlop, który spędzałam na Helu. Nieprzypadkowo - akcja kryminału rozgrywa się bowiem w sierpniu na Półwyspie Helskim. Tu, do malutkiej i na pozór uśpionej Kuźnicy przyjeżdża na wakacje podkomisarz Adam Tyszka, ktory marzy tylko o tym, by napić się piwa, wyspać do woli i popatrzeć bezmyślnie w słońce. Oczywiście nic z jego planów nie wyjdzie. Młody policjant już na początku swojego urlopu wpakuje się w poważne kłopoty. Okaże sie, że spokojne nadmorskie miejscowości pełne są mrocznych tajmnic, a trup się w nich gęsto ściele.

Poza wspomnianym Tyszką w książce spotkamy jeszcze kilku innych stróżów prawa, których dość szybko możemy podzielić na dobrych (czytaj: bystrych, skutecznych, inteligentnych) i złych (leniwych, bezmyślnych, cwanych) gliniarzy. W tej pierwszej grupie, obok Tyszki, pojawi się jego szef nadkomisarz Edmund Polański. Przyjedzie on nad morze wyciągać swojego podwładnego z kłopotów, w których - nomen omen - swój udział mieli miejscowi policjanci. To właśnie ci "źli" gliniarze, wśród których prym wiedzie aspirant Jarosław Kluk z Pucka. Przyjdzie jednak moment, gdy obie grupy połączą siły, by rozwiazać tajemnicę kilku morderstw, porwań i innych tejemniczych zdarzeń, które skumulują się w ciągu zaledwie kilku dni na pełnym wczasowiczów Półwyspie Helskim.

Miejsce akcji to zresztą najjaśniejszy, moim zdaniem, punkt "Sierpniowych kumaków". Razem z bohaterami możemy bowiem poznać ciekawe miejsca na Helu, zajrzeć w fajne jego zakamarki, poznać ich historię. Dla mnie ta książka była swoistym przewodnikiem po Władysławowie, Juracie, Pucku, Kuźnicy i innych miejscowościach, które odwiedzałam czytając kryminał duetu Sajkiewicz-Ostaszewski.

Co do samej fabuły, to wydaje mi się ona niepotrzebnie zawikłana, miejscami niekonsekwenta i widać, że nie była pisana jedną ręką. Bohaterów jest zbyt wielu, podobnie jak zbyt wiele jest wątków w tej historii; urywanych, pozostawiający niedosyt. Być może każdy z autorów, pisząc swoją część książki, chciał ją możliwie uatrakcyjnić i wyszło tych "atrakcji" zbyt dużo. A wiadomo; lepsze jest wrogiem dobrego. Im prościej, tym lepiej.

Ale na wakacje na Helu zdecydowanie polecam; będzie i przyjemnie, i pożytecznie.

Violetta Sajkiewicz, Robert Ostaszewski "Sierpniowe kumaki", Wydawnictwo W.A.B., 2012 r.

Moja ocena 4,5

czwartek, 2 sierpnia 2012

PM Nowak "Ani żadnej rzeczy..."

Tak dobrego polskiego kryminału już dawno nie czytałam. W dodatku to debiut powieściowy; dojrzały warsztatowo, dopracowany w każdym szczególe, napisany świetnym językiem. Pozostają tylko domysły: kim jest PM Nowak? Nie mam wątpliwości, że to osoba, która na co dzień ma do czynienia z literaturą wysokiej klasy. Czyżby więc zapowiadała się nowa, kultowa seria kryminalna? 

Autor tej książki z pewnością wie, że sukces dobrego kryminału leży między innymi w bohaterze lub bohaterach, którzy zawodowo lub hobbystycznie zajmują się tropieniem sprawców zbrodni. I ze swojej wiedzy uczynił dobry użytek, bo w "Ani żadnej rzeczy..." dostajemy duet wyjątkowo oryginalny, wyrazisty i... skazany na literacki sukces. Tworzą go prokurator Kacper Wilk i komisarz Jacek Zakrzeński. O tych panach można w skrócie powiedzieć, że stanowią swoje przeciwieństwo. Zakrzeński to typ "twardego gliny"; nie przebiera w słowach, gdy trzeba potrafi być ostry, a nawet bezwzględny. Lubi swoją pracę i traktuje ją nad wyraz ambitnie.

Co do prokuratora Wilka, to nazwałabym go młodym człowiekiem starej daty. Wilk jest subtelnym romantykiem z filozoficznym zacięciem i dobrymi manierami. Cichy, skromny, wyważony, zdaje się ginąć w tłumie. Lekceważony, a nawet wykpiwany przez Zakrzeńskiego okaże się jednak nie mniej skuteczny niż komisarz. We dwóch będą się świetnie uzupełniać i rozwikłają mocno poplątaną zagadkę kryminalną z ciekawym psychologicznym tłem. Rozpisałam się o parze ekscentrycznych śledczych, ale tak naprawdę to oni byli dla mnie osią tej historii - co zresztą dobrze wróży zapowiadanej drugiej części serii.

A teraz kilka słów o samej fabule. Rzecz dzieje się w Warszawie, gdzie świeżo awansowany do "okręgówki" (i wcale tym nie zachwycony) prokurator Wilk wraz z komisarzem Zakrzeńskim z Komendy Stołecznej Ppolicji prowadzą śledztwo w sprawie zamordowania trzydziestodziewięcioletniej kobiety. Sprawa wydaje się mocno skomplikowana, gdyż krąg podejrzanych z każdą chwilą się poszerza, a - co ciekawsze - są w nim osoby z najbliższego otoczenia ofiary. Każdy z potencjalnych podejrzanych miał motyw, każdy z nich coś ukrywa, na jaw wychodzą kolejne rodzinne brudy. Nikt nie jest bez skazy i wygląda na to, że zabić mógł każdy. Sprawa, zamiast posuwać się do przodu, utyka w martwym punkcie, a komplikują ją dodatkowo tabloidy, które epatują każdego dnia sensacjami z "dziennikarskiego śledztwa".

Fabuła jest tak poprowadzona, że czytelnik jest tylko naprowadzany na pewne tropy i w sposób inteligentny zmuszany do dedukcji. Autor podsuwa mu wskazówki, daje podpowiedzi, ale nie odkrywa do końca żadnej z kart. Można powiedzieć, że wodzi nas za nos tak samo, jak morderca Wilka i Zakrzeńskiego. A trzeba przyznać, że przeciwnicy są siebie warci. Do ostatniej kartki powieści jesteśmy trzymani w niepewności, a na koniec, o ile bacznie przyglądaliśmy się wszystkim bohaterom, sami możemy podać rozwiązanie. Za to wielkie ukłony w stronę autora, który zarówno literackie postaci, jak i czytelników traktuje poważnie.

Bohaterowie dopracowani w każdym detalu, wysokiej klasy warszatat literacki, konsekwentna i logiczna fabuła, a do tego świetny pomysł na współczesną powieść kryminalną. Czyżby zapowiadała się kultowa seria kryminalna z prokuratorem Wilkiem i komisarzem Zakrzeńskim w rolach głównych? Bardzo w to wierzę i czekam na więcej.

PM Nowak "Ani żadnej rzeczy", Wydawnictwo Czarna Owca, 2012 r.

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...