niedziela, 29 kwietnia 2012

Dorothy Howell "Torebki i trucizna"

Długi weekend zaczął sie na dobre, dlatego tym razem książka, która może Wam go uprzyjemnić. Czyli obiecywana wczoraj lektura lekka i przyjemna. A cóż może być przyjemniejszego od kryminału z przymrużeniem oka? Jeśli w dodatku jego bohaterka jest "torebkoholiczką"? Dobra zabawa murowana.

Mam z bohaterką tej książki przynajmniej jedną wspólną cechę. Obie kochamy torebki. Mamy do nich bezgraniczną słabość, darzymy je uwielbieniem i są one przedmiotem naszego pożądania. Nad tą namiętnością trudno zapanować, a walka z nią wydaje się bezcelowa. "Jeśli nie zdoła cię pocieszyć i zadowolić ślicznie opakowana kopertówka wyszywana austriackimi sztrasami, z satynową podszewką i w wytwornej reklamówce, to czy jest jeszcze jakaś nadzieja dla rodzaju ludzkiego?" - pyta z rozbrajającą szczerością Haley, a ja - niestety - także podpisuję się pod tymi bezpretensjonalnymi słowami.

Halej, główna bohaterka książki, właśnie zobaczyła na wystawie piekielnie drogą torebkę Judith Leiber. I, oczywiście, nie może przestać o niej myśleć. A właściwie nie tyle o niej, co o tym, jak zdobyć na nią pieniądze. Choć wie, że samo myślenie na niewiele się zda, gdyż najpierw musi skończyć studia, znaleźć dobrą pracę, zrobić karierę itd, itd...

Tymczasem pracuje jako ekspedientka w sklepie odzieżowym, czego bardzo się wstydzi. Pewnego dnia zastępuje też kelnerkę na firmowym przyjęciu. Tak zaczynają się jej klopoty, gdyż podczas imprezy dochodzi do morderstwa, którego ofiarą pada niezbyt lubiana przez Halej dziewczyna "przepiękna, królowa piękności, top-modelka Claudia". Oczywiście nasza bohaterka staje się jedną z podejrzanych osób, a równocześnie rozpoczyna śledztwo na własną rękę. Nie zapominając ani na chwilę o torebce, która czeka na nią w szklanej gablocie ekskluzywnego butiku...

"Torebki i trucizna" nie zmęczą Was, a jeśli podejdziecie do tej książki z dystansem - również rozbawią. Autorka mruży do nas oko, a że robi to inteligentnie i dowcipnie, czyta się tę książkę z przyjemnością. No i te torebki...

Dorothy Howell "Torebki i trucizna", Wydawnictwo Bellona, 2012 r.

Komu polecam
Amatorom dowcipnych, lekkich kryminałów. I wszystkim "torebkoholiczkom"
Moja ocena 4,5 

sobota, 28 kwietnia 2012

Constance Briscoe "Brzydula. Historia niekochanej"

Szukałam lekkiej, łatwej i przyjemnej lektury na długi weekend i z takim zamiarem sięgnęłam po "Brzydulę". Okazało się, że od powieści Briscoe nie mogę się oderwać, ale nie jest ona ani łatwa ani przyjemna. To wstrząsająca historia dorastania w niekończącym się cierpieniu - psychicznym i fizycznym. To wreszcie opowieść o heroicznej próbie wyrwania się z kręgu przemocy i rozliczenia z przeszłością. Tak, by mimo głębokich ran, móc rozpocząć normalne życie. 

Lata 60. XX wieku, Anglia. W rodzinie emigrantów z Jamajki na świat przychodzi kolejna dziewczynka, Constance, zwana Clare. To właśnie ona opowiada nam historię swojego dzieciństwa i dorastania. Historię, w której na pierwszy plan wysuwa się przemoc, strach, cierpienie.

Clare, od najmłodszych lat jest w rodzinie "czarną owcą". Matka uważa ją za najbrzydsze dziecko, które do tego przysparza najwięcej klopotów, gdyż "moczy się w nocy". Autorka nie szczędzi nam najbardziej drastycznych przykładów sadystycznych zachowań ze strony matki, która w wymyślny sposób bije i kaleczy ciało córki, obrzuca wyzwiskami, publicznie upokarza i jasno daje do zrozumienia, że wolałaby, by nigdy się nie urodziła.

Spirala przemocy - fizycznej i psychicznej - nakręca się z każdym dniem, miesiącem, rokiem. Dziewczynka dorasta w poczuciu nieustannego zagrożenia, mając o sobie jak najniższe mniemanie. Chce umrzeć; chce przerwać krąg cierpienia, z którego nie widzi dla siebie możliwości ucieczki. Przybywa ran; tych na ciele i w duszy. Wydaje się, że w tej historii nic dobrego nie może się wydarzyć.

A jednak Clare znajduje w sobie nadzwyczajną wręcz siłę, by uwierzyć, że może wyrwać się z piekła i zacząć normalnie żyć. Własną pracą, determinacją i konsekwencją osiąga kolejne życiowe cele. Już nie jest "czarną, głupią suką", ale wykształconą, ambitną, mądrą kobietą.

Tyle że rany zadane przez matkę pozostaną na zawsze. Wciąż widać je na ciele dziewczyny, wciąż o sobie przypominają. Clare podejmuje heroiczną próbę rozliczenia z przeszłością. Z własnymi demonami i z demonami w ludzkich ciałach, które nieodwracalnie ją skrzywdziły.

Zapraszam do obejrzenia wywiadu z autorką Constance Briscoe





Polecam "Brzydulę", gdyż to wzruszająca, pokrzepiająca powieść przede wszystkim o nadziei i wielkiej sile, która tkwi w człowieku. Również o nadzwyczajnej odwadze, która pomaga na nowo się urodzić, odzyskać zabrane w dzieciństwie człowieczeństwo. Problem w tym, że tę odwagę i siłę trzeba w sobie odnaleźć - wbrew wszystkim i wszystkiemu - tak jak zrobiła to Constance Briscoe.

Constance Briscoe "Brzydula. Historia niekochanej, Wydawnictwo Bellona, 2012 r.

czwartek, 26 kwietnia 2012

Olga Morawska "Góry na opak, czyli rozmowy o czekaniu"

Ta książka powstała z wielkiej potrzeby serca po wielkiej stracie. Olga Morawska, której mąż Piotr zginął w Himalajach, postanowiła spotkać się z ludźmi, których najbliżsi zdobywali lub zdobywają najwyższe szczyty. Niektórzy z nich stracili swoich mężów, synów, braci w górach, inni wciąż drżą o ich życie. To niezwykle szczere i chwilami bardzo trudne rozmowy. O tęsknocie, życiowych wyborach, stracie. O bólu, który nie mija mimo upływu lat. To także rozmowy o pasji, która niesie ze sobą śmiertelne niebezpieczeństwo, a od której nie sposób uciec.  

Olga Morawska spotkała się z dziesięcioma osobami, na których życiu zaważyła pasja ich najbliższych. Tą pasją są góry. Jak zaznacza we wstępie do książki, nie chciała pisać "wspominków", dlatego na swoich rozmówców wybrała zarówno tych, których bliscy na zawsze zostali w górach, jak też tych, którzy wciąż się wspinają stawiając sobie kolejne cele. Morawska rozmawia m.in. z Michałem Błaszkiewiczem o jego siostrze Wandzie Rutkiewicz, z Pawłem Pustelnikiem o jego ojcu Piotrze Pustelniku, z Anną Milewską o jej mężu Andrzeju Zawadzie.

Wszystkie te rozmowy mają dość wyrazisty wspólny mianownik. Są nim bardzo silne emocje i uczucia: miłość, podziw, tęsknota, ale też strach, złość, smutek. Historie, które poznajemy w tych rozmowach są także  pod wieloma względami do siebie podobne, niezależnie od tego czy ich bohaterem jest mężczyzna, czy kobieta, mąż, syn, ojciec, siostra. Życie ich najbliższych zostaje podporządkowane górom, które są ich pasją, sposobem na życie, narkotykiem, największą miłością. Nie ma od nich ucieczki, nie ma odwrotu, nie ma alternatywy.
 
"Te spotkania wiele mi dały. Poznałam mądrych ludzi. Posłuchałam, jak pięknie można mówić o bliskich. Zobaczyłam, że po latach szacunek, pamięć i ciepło zostają" - pisze Olga Morawska.

I rzeczywiście - jest w tych rozmowach dużo życiowej mądrości, spokoju, choć nie zawsze pogodzenia z losem. Na mnie największe wrażenie  zrobiły słowa Konstantego Miodowicza o jego siostrze Dobrosławie Miodowicz-Wolf, która zginęła na K2 w 1986 roku. Jej ciało znaleziono dopiero po roku. Pięć lat później w Tatrach zginął jej mąż - Jan Wolf. Osierocili syna, Łukasza, który wybiera się teraz pod K2.

Przejmująca jest też opowieść Wandy Czok, której mąż Andrzej zginął podczas zimowej wyprawy na Kanczendzongę. Mimo że od jego śmierci minęło 25 lat w słowach Wandy jest mnóstwo emocji, a Andrzej zdaje się być wciąż obecny w jej życiu. Historia Czoków dotyka takich sfer, jak przeczucia, przeznaczenie, fatum; na granicy metafizyki.

Takich rozmów, które zostaną we mnie na długo jest w tej książce więcej. Każda inna, każda na swój sposób wyjątkowa, a wszystkie ważne, potrzebne, piękne, trudne. Chwilami wręcz nierzeczywiste, choć przecież - a może właśnie z tego powodu - dotykające spraw ostatecznych.

Gorąco polecam także "Od początku do końca" Olgi i Piotra Morawskich. Obie książki doskonale się dopełniają.

Co Was ujęło w tych książkach? Chętnie się dowiem, bo dla mnie są one pod wieloma względami niezwykłe. Bardzo jestem ciekawa i czekam na Wasze opinie.

Olga Morawska "Góry na opak, czyli rozmowy o czekaniu" , Wydawnictwo G+J Książki, 2012 r.

Komu polecam
Ludziom z pasją, dużą ciekawością świata i o wrażliwych sercach
Moja ocena 4,8

środa, 25 kwietnia 2012

Leif GW Persson "Umierający detektyw"

Trudno się od tej książki oderwać, choć - muszę przyznać - to zupełnie inny kryminał od tych, do których przyzwyczaili nas skandynawscy autorzy bestsellerów. Ale ta "inność" wychodzi książce na dobre. Czyta się ją bowiem nie tylko jak dobry kryminał, ale też powieść obyczajową ze świetnie nakreślonym obrazem szwedzkiego społeczeństwa.

Tym razem nie zaczyna się od morderstwa, ale od... wylewu. Były szef szwedzkiej policji, Lars Martin Johansson, kupując niezdrowe, ale pyszne kiełbaski z kiszoną kapustą i francuską musztardą, traci przytomność. Dzięki kolegom z dawnej pracy szybko trafia do szpitala, gdzie powoli dochodzi do siebie. Okazuje się, że jego serce nie ma się najlepiej: musi przejść na ścisłą dietę, unikać stresu i niepotrzebnych wzruszeń. Problem w tym, że już w pierwszych dniach rekonwalescencji łamie wszelkie zakazy. Dowiaduje się, że być może uda się rozwiązać zagadkę morderstwa małej dziewczynki sprzed 25 lat. Sprawę prowadzili jego koledzy z komendy.

Śledztwo, które rozpoczyna na własną rękę ze szpitalnego łóżka początkowo kręci się w miejscu. Ale z pomocą przychodzą niezawodni koledzy policjanci, którzy za punkt honoru biorą odnalezienie mordercy - jeśli w ogóle jeszcze żyje. Ponieważ od zdarzenia minęło ćwierć wieku sprawa jest wyjątkowo trudna. Trzeba polegać na starych zeznaniach (a, jak się okazuje, w śledztwie sprzed lat popełniono wiele błędów) i krok po kroku próbować dotrzeć do świadków. Determinacja Johanssona i jego przyjaciół powoli zaczyna przynosić efekt. Na jaw wychodzą nowe okoliczności morderstwa i...błędy policji. Wszystko zaczyna się układać w dość przerażającą całość. Tyle że im bliżej rozwikłania zagadki, tym gorzej czuje się Johansson. Wygląda na to, że za tę sprawę, którą traktuje wyjątkowo osobiście, może zapłacić najwyższą cenę.

Książka jest bardzo dobrze, dynamicznie napisana, wątki czytelne, postacie ciekawe, finał zaskakujący. Na mnie jednak największe wrażenie zrobiła nie sama intryga kryminalna, ale znakomicie przedstawiony obraz szwedzkiego społeczeństwa. Nie mogę nie wspomnieć o sztokholmskiej służbie zdrowia, której autor poświęca sporo miejsca, a która - w konfrontacji z polskimi realiami - jawi się jako idealna, wręcz nierzeczywista. Naprawdę jest czego zazdrościć :)

Leif GW Persson "Umierający detektyw", Wydawnictwo Czarna Owca, 2012 r.


Komu polecam
Miłośnikom oryginalnych kryminałów
Moja ocena 4,7

poniedziałek, 23 kwietnia 2012

Natasha Solomons "Powieść w altówce"

To piękna powieść o dorastaniu i dojrzewaniu, trudnych, życiowych wyborach, samotności, wyobcowaniu, pierwszej miłości. I nie ma znaczenia, kiedy i gdzie się dzieje. To powieść tak znakomicie napisana, tak dobrym językiem, że będą ją czytać ludzie dziś, jutro, za sto lat. Jest dobra - więc jest ponadczasowa.

Jest tu trochę z Jane Austin i Charlotte Bronte - choć w tej książce to już całkiem inne czasy. Mamy 1938 rok i dom wiedeńskiego pisarza, z całą jego żydowską tradycją i rodzinnymi przyzwyczajeniami - znakomicie przedstawiony z punktu widzenia młodej dziewczyny, Elise, która stoi trochę z boku i niekoniecznie dobrze się w nim czuje, choć równocześnie - a może właśnie dlatego - nie zna żadnego innego życia. Wyjeżdża w końcu do Anglii, pierwszą noc spędza w "zimnym Londynie", a ostatecznie trafia do starego dworu Tyneford, gdzie zostaje pokojówką.

Nowe zderza się ze starym. Wychowanie i tradycje wyniesione z rodzinnego domu  nijak mają się do tego, z czym dziewczyna styka się w Anglii. Tu - zamiast biblioteki pełnej książek i kuchni z dobrym jedzeniem są "jaśniepanienki" i |"panowie do obsługiwania, którzy siedzą po przeciwnych rogach stołu". A także "pan Rivers", który, wydaje polecenia i łaskawie pozwala czytać swoje książki.

Tak dorasta i dojrzewa Elise. W samotności, z daleka od rodziny; ciężko pracując, tęskniąc, marząc, snując plany na przyszłość.Wojna to kolejna rewolucja w jej życiu. Znów wszystko się zmienia, wywraca do góry nogami. Ale to również kolejna konfrontacja  z  życiem; trudna, ale ciekawa, budująca. Z każdej takiej sytuacji dziewczyna wychodzi inna: mocniejsza, może bardziej cyniczna, ale nie zapomina o rodzinie. Choćby o ojcu, który w podarowej jej altówce przemycił do Anglii swoją powieść. Powieść-opowieść. Powieść-historię. Powieść, która w jakiś sposób zmieni jej życie.

Rzadko to mówię, ale tym razem nie mogę inaczej: Natasha Solomons pisze znakomicie. Pokazała to w swojej debiutanckiej powieści "Lista pana Rosenbluma", a udowodniła ostatecznie w "Powieści w altówce".  Czekam na trzecią powieść.

 Natasha Solomons "Powieść w altówce", Dom Wydawniczy Rebis, 2012 r.

Komu polecam  
Miłośnikom prozy najwyższego gatunku. I pięknych opowieści

Moja ocena 4,9

niedziela, 22 kwietnia 2012

Ewa Woydyłło "Bo jesteś człowiekiem. Żyć z depresją, ale nie w depresji"

Ewa Woydyłło ma niezwykle cenną umiejętność pisania o sprawach trudnych w sposób bardzo przystępny i bliski zwykłemu człowiekowi. Czytelnik ma poczucie, że autorka zwraca się właśnie do niego i rozmawia nim, jak z najbliższym przyjacielem, który go rozumie i chce mu pomóc. W swojej najnowszej książce autorka dotyka wyjątkowo wrażliwej materii - depresji.

 Ale, co istotne, nie porywa się na skomplikowane, naukowe teorie, a pisze przede wszystkim o ludziach, którzy depresji doświadczyli lub doświadczają. Okazuje się, że ta dotyka każdego; niezależnie od wieku, płci, wykształcenia, pozycji społecznej i zawodowej. Powołując się na przypadek brytyjskiego pisarza Clive'a S. Lewisa, który cierpiał na depresję po śmierci żony, porównuje smutek, towarzyszący depresji do strachu: "Wyobraźmy sobie człowieka w kompletnej ciemności. Myśli on, ze znajduje się w piwnicy lub lochu".

Autorka wspomina również Willama Styrona, który zachorował na ciężką depresję bezpośrednio po tym, jak po wielu latach odstawił alkohol. Swoje doświadczenia z chorobą opisał w książce "Dotyk ciemności. Kronika obłędu" i są one naprawdę przejmujące. Takich przykładów podaje Woydyłło wiecej dając czytelnikowi jasny komunikat: jeśli cierpisz na depresję, nie jesteś w tym osamotniony. Ale skoro inni sobie poradzili, tym również możesz.


Ewa Woydyłło, jak na psychologa przystało, każe odróżnić depresję od chwilowego załamania, obniżenia nastroju, chandry, złego humoru. Ale też stwierdza, że zdiagnozowanie jej jest bardzo trudne. Kluczowa jest tu samoobserwacja, świadomość własnej psychiki, zachowań. Namawia przy tym do korzystania z pomocy psychologa lub psychiatry.

Autorka porusza jeszcze jeden niezwykle ważny aspekt depresji. Jest nim rodzina. Jak traktować chorego, w jaki sposób się do niego zwracać, a jakich zachowań bezwzględnie unikać? Jak uchronić dzieci przed traumą związaną z chorobą matki, czy ojca? To kluczowe kwestie, nie mniej ważne od przyczyn i istoty samej choroby.



Bazując na swoich doświadczeniach terapeuty Woydyłło stara się odpowiedzieć na te i wiele innych pytań. Podobnie jak w poprzednich swoich książkach, które polecam - "Rak duszy" i "Podnieś głowę" - robi to z dużym wyczuciem, wrażliwością, empatią.

Ewa Woydyłło "Bo jesteś człowiekiem. Żyć z depresją, ale nie w depresji", Wydawnictwo Literackie, 2012 r.

Komu polecam
Osobom zainteresowanym spojrzeniem w głąb siebie

Moja ocena 4,6

piątek, 20 kwietnia 2012

Emma Forrest "Twój głos w mojej głowie"

O tej książce zrobiło się w Polsce głośno ze względu na osobiste wątki (związek autorki ze znanym hollywoodzkim aktorem), w których nie zabrakło też polskich odniesień. Czy to książce pomogło, czy zaszkodziło? Pewnie pomogło w sensie marketingowym, ale też niesłusznie nadało jej opinię lekko skandalizującej opowieści o życiu celebrytów. Mogę zapewnić, że "Twój głos w mojej głowie" to zdecydowanie więcej niż tylko historia towarzysko-miłosnych układów. To brawurowo napisana powieść; przez kobietę, o kobiecie, dla kobiet. 

To bardzo osobista książka Emmy Forrest, którą poznajemy, gdy jako dziennikarka przyjeżdża do Nowego Jorku. Być może to właśnie ta życiowa zmiana doprowadza do jej kryzysu psychicznego. Trudno dojść jednoznacznej przyczyny załamania, mogło ich być zresztą wiele - na to pytanie nie dostajemy ostatecznej odpowiedzi. Mamy natomiast niezwykle szczery, wręcz ekshibicjonistyczny obraz piekła własnych lęków, obsesji, zahamowań, kompleksów. Autodestrukcyjne zachowania zdają się prostą drogą prowadzić bohaterkę do śmierci. Samookaleczenia, bulimia, toksyczne związki to tylko wierzchołek góry lodowej tego wszystkiego, co wyniszcza ją dzień po dniu. Emma jest swoim największym wrogiem. Śmiertelnym wrogiem, gdyż w końcu próbuje popełnić samobójstwo.

Wielomiesięczna terapia u "doktora R. który ocalił wielu ludzi" przynosi efekt. Dziewczyna zaczyna pracować, zakochuje się w hollywoodzkim gwiazdorze, którego nazywa swoim Cygańskim Mężem i mówi o nim, że "to w końcu ktoś uczciwy, który też swoje w życiu przeszedł". Ale nic, a już na pewno szczęście, nie trwa wiecznie. Jak na dobrą powieść przystało, mamy kolejne dramatyczne zwroty akcji i właściwie wracamy do punktu, z którego zaczynaliśmy.

Emma Forrest nie pozwala nam się w tej książce nudzić. Jej fenomen polega na tym, że opowiadając o sprawach trudnych, wręcz ostatecznych, robi to z wyjątkową lekkością i dystansem. Jej język jest prosty, oszczędny, wyważony. Ale też dowcipny, autoironiczny, celny. W połączeniu z dynamiczną akcją daje to brawurowy efekt i świadczy o dużym talencie pisarskim. To świetnie napisana, inteligentna książka, która chwilami przypominała mi kultowe powieści Erici Jong. A to, wydaje mi się, duży komplement dla autorki.

Emma Forrest "Twój głos w mojej głowie", Wydawnictwo G+J Książki, 2012 r. 

Komu polecam
Kobietom w każdym wieku. Mężczyznom, którzy lubią inteligentne książki o kobietach

Moja ocena 4,7

środa, 18 kwietnia 2012

Irving Stone „Pasje utajone”

Bardzo się ucieszyłam, że ukazało się nowe, piękne zresztą wydanie "Pasji utajonych", gdyż to, które mam - jeszcze z 1978 roku - jest już  dosłownie  w strzępach. Książka o życiu Zygmunta Freuda należy do tych, do których wracam bardzo często i za każdym razem z taką samą przyjemnością. Tym, którzy nie czytali, polecam z wielkim przekonaniem. To wyjątkowa biografia z kilku powodów. Po pierwsze dotyczy wyjątkowego człowieka, po drugie napisana jest w wyjątkowy, mistrzowski sposób.

Kim był Zygmunt Freud? Przede wszystkim niezwykle skromnym człowiekiem i bardzo dobrym lekarzem. I takiego go poznajemy od pierwszych stron powieści Stone’a. Studia i pierwsze lekarskie szlify zdobywał w Wiedniu, potem wyjechał na stypendium do Paryża. To był swego rodzaju przełom w jego spojrzeniu na pacjentów ze schorzeniami neurologicznymi i na metody ich leczenia, co później znalazło wyraz w jego medycznej działalności.

Po powrocie z Francji młody lekarz ożenił się i założył prywatną praktykę w Wiedniu. Błyskawicznie zdobył popularność, żeby nie powiedzieć sławę (ale nie pieniądze, gdyż wystawiał najniższe rachunki za swoje usługi). Miał znakomite podejście do pacjentów, każdy przypadek traktował indywidualnie i nie spoczął, dopóki nie doszedł do prawdziwej przyczyny choroby. W dodatku istoty dolegliwości zaczął dopatrywać nie tylko w ciele, ale również w psychice ludzi. I to okazało się strzałem w dziesiątkę. Freud dowiódł, że choroby o podłożu psychosomatycznym są tak samo, a może nawet bardziej dotkliwe, niże te somatyczne.

To była rewolucja. Starsi i bardziej doświadczeni lekarze zaczęli przysyłać do Freuda tzw. przypadki beznadziejne, z którymi nie potrafili sobie poradzić. Dla niego każdy taki "przypadek" stawał się wyzwaniem-zagadką, którą usiłował rozwikłać. I to skłaniało go do poszukiwania nowych metod, których doświadczał z powodzeniem na swoich pacjentach.

Jedną z pierwszych była hipnoza, którą leczył ludzi z lęków i histerii. To był tylko wstęp do zgłębienia istoty snów, odwołania się do podświadomości i wreszcie stworzenia przełomowej w psychiatrii teorii psychoanalizy.

Irving Stone dokonał w swojej powieści rzeczy niebywałej. Skomplikowaną naukową dziedzinę przedstawił nam w sposób wyjątkowo prosty i zarazem fascynujący. Na przykładach pacjentów, którzy trafiali do Freuda oraz jego życiowych, osobistych doświadczeń, pokazuje drogę geniusza do przełomowych odkryć. Co ciekawe, ów geniusz przedstawiony jest jako bardzo skromny, raczej zamknięty w sobie człowiek,, skupiony na własnych rozmyślaniach. Ale też kochający mąż, ojciec, wierny przyjaciel.

To powieść o zwyczajnym człowieku z wielką pasją, który miał odwagę sięgać tam, o czym inni bali się nawet myśleć, że sięgnąć mogą. W najgłębsze, najczarniejsze zakamarki ludzkiej duszy; przełamując tabu, przekraczając granice społecznej akceptacji, naukowej wiedzy i wyprzedzając swoją epokę.

Czyta się tę biografię, jak najbardziej fascynującą sensację. Mimo upływu lat nie traci ona nic ze swojej magii i aktualności.

Irving Stone „Pasje utajone”, Muza, 2012 r.

Komu polecam
Wszystkim - bez wyjątku

Moja ocena 5

wtorek, 17 kwietnia 2012

John Le Carre "Wierny ogrodnik"

Tytuł pewnie wydaje się Wam znajomy. Kilka lat temu mogliśmy oglądać filmową adaptację książki pod tym samym tytułem. Obsypany nagrodami film zrobił na mnie duże wrażenie. Z tym większą ciekawością sięgnęłam po najnowsze wydanie "Wiernego ogrodnika", które ukazało się na początku tego roku.
 
Tym, którzy nie oglądali filmu, przypomnę o czym jest ta historia. W Nairobi, na brzegu jeziora Turkana, w samochodzie zostaje znalezione ciało młodej kobiety. Zamordowaną, a wcześniej zgwałconą kobietą jest Tessa Quayle, żona brytyjskiego dyplomaty. Kierowca, z którym jechała, leży obok niej. Nie ma głowy.
Śledczy, którzy zajmują się brutalnym morderstwem "białej kobiety w czarnym kraju" bardzo szybko doszukują się w sprawie wątków osobistych. Świadkowie zeznają, że noc poprzedzającą zabójstwo Tess spędziła z mężczyzną, który nie był jej mężem.

Motyw osobistej zemsty staje się jednym z przewodnich. Mąż kobiety zostaje oskarżony o morderstwo. Policjanci usiłują wykazać, że żona dyplomaty prowadziła podwójne życie, zdradzała go, być może była nawet nimfomanką i miała nie jedną, ale wiele przygód. Justin Quayle miał ze pieniądze zlecić zabójstwo żony. Zrobił to z zazdrości i z chęci zysku, bo po śmierci Tess zostałby mu spory spadek - twierdzą śledczy.

Wszystko układa się w logiczną układankę. Ale tylko pozornie. Problem w tym, że mimo tajemnic związanych z Tess, Justin jest przekonany o jej uczciwości i lojalności. Nie mieści mu się w głowie, że mogła go oszukiwać. Dlatego rozpoczyna swoje własne śledztwo. Jego efekty są przerażające.  Tess, jak się okazuje, rzeczywiście prowadziła podwójne życie. Ale nie miało ono nic wspólnego z małżeńską zdradą...

Ta historia ma dużo głębsze dno.

W książce jest ono jeszcze bardziej pogłębione niż w filmie - i za to plus. Na rzecz filmu przemawiają jednakże znakomite obrazy. I tego szczególnego klimatu Afryki odrobinę mi w książce zabrakło. Ale sama historia na tym nie traci, odniosłam nawet wrażenie, że w filmie, siłą rzeczy, pewne wątki zostały nieco "spłycone". Tym bardziej zachęcam do lektury.

John Le Carre "Wierny ogrodnik", Wydawnictwo Sonia Draga, 2012 r. 

Komu polecam
Miłośnikom dobrej sensacji

Moja ocena 4,6

poniedziałek, 16 kwietnia 2012

Paulina Sołowianiuk "Ta piękna mitomanka. O Izabeli Czajce-Stachowicz"

Pamiętacie "Córkę czarownicy na huśtawce"? A "Króla węży i salamandrę"? Ja wychowałam się na tych książkach, więc mam do nich ogromny sentyment. Tym bardziej ucieszyłam się, gdy ukazała się biografia ich autorki. Słynnej Czajki, gwiazdy przedwojennych - warszawskich i paryskich - salonów.

Pochodziła z bogatej, żydowskiej rodziny Szwarców, z czego zresztą zawsze była dumna. W Warszawie odebrała staranne wykształcenie i już jako młodziutka dziewczyna pragnęła błyszczeć. Przepustką do wielkiego świata - intelektualistów, artystów, pisarzy - miał być jej pierwszy mąż Aleksander Hertz. Ale, jak szybko się okazało, stateczny naukowiec zupełnie nie nadążał za swoją pełną witalności żoną. Szybki rozwód uwolnił Belę od wszelkich zobowiązań i ...tak zaczęła się historia jej szalonych przygód, podróży, romansów.


W Paryżu, do którego przyjechała w latach 20. nazywano ją "Bellą z Montparnasse'u". W środowisku paryskich malarzy, rzeźbiarzy, architektów piękna Polka o oryginalnej urodzie i wielkim temperamencie była niekwestionowaną gwiazdą. W Paryżu bywali w tym czasie Julian Tuwim, Władysław Broniewski i Jarosław Iwaszkiewicz. Im również Bela zapadła w pamięć. Można ją było kochać, można było nienawidzić - ale mało kto pozostawał obojętny na jej urok.


Po powrocie do Warszawy, z nowym mężem Jerzym Gelbardem, Czajka rzuciła się w wir życia stolicy. Kolejne oczarowania, romanse, przygody... Mężczyźni zakochiwali się z niej bez pamięci, a ona zdawała się nie przywiązywać do tego zbyt wielkiej wagi. Dumna z tego, że zna najsłynniejszych w owym czasie poetów, pisarzy, malarzy, sama chciała być sławna.  Ale, na razie, prowadziła otwarty dom, bywała w najlepszych kawiarniach, uwodziła, rozkochiwała, porzucała.

Wojna zmieniła wszystko. Izabela musiała uciekać z Warszawy, cudem uniknęła śmierci (historia jej ucieczki przed hitlerowcami znalazła potem wyraz w autobiograficznej powieści "Ocalił mnie kowal"). Po wojnie jej sytuacja materialna i społeczna diametralnie się zmieniła. Bela nie była już ozdobą salonów, bo... salonów już po prostu nie było. Ale życie literackie zaczęło się powoli odradzać, a wraz nim do życia wracała Czajka. Swoje miejsce znalazła w Związku Literatów Polskich, zaczęła pisać. Wiersze, wspomnienia, powieści z podróży. Krytycy nie zostawiali na niej suchej nitki, a czytelnicy ją.. kochali. Historia zatoczyła koło - Bela znów była gwiazdą.


To niezwykła historia życia nieprzeciętnej, kolorowej kobiety, która nie znała tabu, przekraczała granice i w jakiś sposób wyprzedzała czasy, w których żyła. Dziś nazywano by ją skandalistką, prowokatorką, ekscentryczką albo... celebrytką. Ale żadne z tych określeń nie oddaje jednak niesamowitej istoty Czajki.


Polecam także fantastyczną biografię innej, wyjątkowej kobiety - Kaliny Jędrusik (Dariusz Michalski "Kalina Jędrusik", Iskry, 2010 r.). Myślę, że obie panie miały ze sobą wiele wspólnego: urodę, talent, witalność i to "coś", co jak magnez przyciągało do nich rzesze wielbicieli.

Paulina Sołowianiuk "Ta piękna mitomanka. O Izabeli Czajce-Stachowicz", Iskry, 2011 r., s.250

niedziela, 15 kwietnia 2012

Małgorzata Warda "Dziewczynka, która widziała zbyt wiele"

Czyta się tę książkę jednym tchem, ja pochłonęłam ją w noc. Po prostu nie mogłam odłożyć jej do następnego dnia, żeby doczekać się happy endu. A przynajmniej promyka nadziei, że z tej dramatycznej, opresyjnej sytuacji, jaką przedstawiła nam autorka jest jakieś wyjście. Doczekałam się, ale tej nocy (właściwie nad ranem) nie zasnęłam jednak spokojnie.

Zanim przejdę do meritum, napiszę o tym, co już na początku przekonało mnie, że tę książkę warto przeczytać. Tym czymś jest bardzo dobry język. Język pisarza, a nie amatora, który napisał książkę, czy nawet kilka książek. Jestem wielką miłośniczką polskiej prozy, więc książki polskich autorów; mniej i bardziej znanych, czytam z wielką ciekawością i jeszcze większym kredytem zaufania. Niestety, zaliczyłam do tej pory sporo rozczarowań, ale w tym przypadku mogę powiedzieć o ogromnym oczarowaniu. Małgorzata Warda potrafi pisać i ze swojego talentu robi dobry użytek.

I już o książce. Rzecz jest o nastoletnim rodzeństwie, Ani i Aaronie, których matka, mające problemy psychiczne, nie jest w stanie się nimi zająć. Po tym, jak kolejny raz trafia do szpitala, dzieci zabiera do siebie jej szwagierka, która mieszka ze swoim przyjacielem. I tu - choć to na pozór świetny dom; artystyczny, intelektualny, zamożny - zaczyna się piekło. Nie będę rozpisywać się o szczegółach, bo są one wyjątkowo drastyczne, ale wystarczą dwa słowa: przemoc i molestowanie.

Zostajemy wciągnięci w wyjątkowo bagnistą, grząską, wstrętną atmosferę. W sytuację, która wydaje się być bez wyjścia. Autorka wciąga nas w zagmatwane rodzinnie, społecznie, psychologicznie sceny w sposób wyjątkowo sugestywny, drastyczny, wręcz namacalny. Wydaje się, że z tej opresji nie ma ucieczki, że wszystkie drzwi są zamknięte. A jednak z każdej pułapki można wyjść - przekonuje Warda. Tylko: jaką trzeba za to zapłacić cenę?

Małgorzata Warda dotknęła w tej książce niezwykle trudnych i delikatnych tematów: przemocy w rodzinie, molestowania seksualnego. Strachu i wielkiej bezradności. Krzywdy dzieci. Mamy XXI wiek, a jednak wciąż są to tematy tabu. Ani nasze społeczeństwo, ani polski wymiar sprawiedliwości dotąd sobie z nimi nie poradziły.

Warda sobie poradziła. Nie spłaszczyła ich, nie prześliznęła się po nich, nie poszła na łatwiznę. Nie wymądrza się w tej książce, nie stawia w roli eksperta, czy wyroczni. Nie ocenia, nie osądza. Próbuje zrozumieć.  I za to brawo. Jedyne zastrzeżenie mam do nie do końca jasnych, choć pięknych i plastycznych wątków-obrazów, które wydają się niedokończone i niedopowiedziane. Ale to naprawdę szukanie dziury w całym. W tej, naprawdę dobrej książce, można sobie na to pozwolić.

Małgorzata Warda "Dziewczynka, która widziała zbyt wiele", Prószyński i S-ka, 2012 r., s. 317

Robin Derrick i Robin Muir "Modelki Vogue"

Ten album nie tylko z przyjemnością się ogląda, ale również jest co poczytać. W pięknej formie przedstawiona została historia życia i kariery światowych topmodelek, które począwszy od lat 40. ubiegłego wieku aż po czasy współczesne były twarzami kultowego "Vogue'a".

Pomysłodawcy i autorzy tego albumu dali nam do ręki nie lada gratkę. Ponad 200 sylwetek niezwykłych kobiet z całego świata: pięknych, utalentowanych, sławnych. Kobiet, których nazwiska przeszły do historii mody, fotografii, sztuki.

Ich zdjęcia autorzy pozyskali z najsłynniejszych, światowych studiów fotograficznych. A do tego prawdziwy rarytas: okładki "Vogue'a", których twarzami były supermodelki. Również te sprzed... osiemdziesięciu lat.


Mamy więc niepowtarzalną szansę podziwiać niesamowitą okładkę "Vogue'a" z 1951 roku z Amerykanką Jean Patchett w roli głównej, czy z 1963 roku z "nową pięknością" Angielką Jean Shrimpton. Mamy też takie perełki, jak fotografia z 1937 roku, na której jest Iya Adby, rosyjska arystokratka. Na emigracji stała się twarzą "Vogue'a" i "Harper's Bazaar". Ubierała ją osobiście Coco Chanell.


Wrażenie robią też słynne modelki z lat 90. W tym gronie nie mogło zabraknąć Naomi Campbell, Cindy Crawford, Kate Moss, czy Claudii Schiffer. I  nie mogę oczywiście nie wspomnieć o pięknych Polkach: Anji Rubik i Małgosi Beli, których zdjęcia i okładki również znalazły się w tym albumie.


Poza dotarciem do fantastycznych zdjęć autorzy "Modelek Vogue" zadali sobie sporo trudu, żeby pokazać historię każdej z przedstawionych supermodelek. Mamy więc portrety niezwykłych dziewczyn z całego świata, które wspięły się na sam szczyt. Na swój sukces ciężko zapracowały; nie tylko urodą, ale też determinacją, konsekwencją, osobowością, talentem. O tym także warto pamiętać oglądając i czytając tę przepiękną publikację.

Robin Derrick i Robin Muir "Modelki Vogue. Twarze mody", Dom Wydawniczy Rebis, 2011 r., s.272

Komu polecam
Estetom i... nie tylko
Moja ocena 4,9

sobota, 14 kwietnia 2012

Peter Toohey "Historia nudy"

Co można napisać o nudzie, żeby nie zanudzić czytelnika? Okazuje się, że można napisać całkiem sporo i, jak reklamuje się książka, przeczytać to wszystko bez ziewania. Nie gwarantuję nikomu, że po tej lekturze już nigdy nie będzie się nudzić, ale gwarantuję, że czytając "Historię nudy" będzie mieć dobrą zabawę.

Autor zaczyna od tego, że nuda to nie zjawisko, ale emocja. Powołuje się na eksperymenty neurologów, którzy wskazali nawet regiony w mózgu odpowiedzialne za powstawanie nudy.

Co decyduje o tym, że uznajemy coś za nudne? - pyta Toohey. I twierdzi, że to monotonia, przewidywalność i ograniczenie. I, na dowód, zabiera nas do domów, gdzie panuje duszna atmosfera. A także do sztuk Antoniego Czechowa, gdyż to jego zdaniem pisarz, który pisał o nudzie znacznie częściej niż jakikolwiek inny. Ale, jak się okazuje, i w Biblii nudy nie brakowało.

Dostajemy więc w tej książce literackie odwołania do nudy, malarskie i fotograficzne odniesienia do tego zjawiska (czy raczej emocji), a także przyrodnicze powiązania.

Autor testuje też bezpośrednio na czytelniku jego podatność na nudę. Odnosząc się do 28 stwierdzeń typu "Mam dużo cierpliwości", "Praca rzadko sprawia mi radość", czy "Chciałbym dokonać czegoś ambitnego", możemy zbadać, czy mamy objawy przewlekłej nudy. A ta, jak się okazuje, jest dużo poważniejsza, od tzw. nudy zwyczajnej, której nie sposób uniknąć.

Ciekawie wygląda też analiza symptomów nudy. Okazuje się, że ułożenie łokci na stole, czy dłoni na biodrze już może wskazywać, że ktoś jest znudzony. Pochylona szyja, patrzenie w przestrzeń, ziewanie... Tych "objawów" jest naprawdę dużo.

Ale kończę już tę recenzję, gdyż nie chcę nikogo nią zanudzić. Powiem tylko, że pomysł na książkę o nudzie uważam za przewrotny i... udany. Zostałam mile zaskoczona. A jeśli książka zaskakuje, to na pewno nie jest nudna.

Przy okazji polecam też "Historię burdeli".

Peter Toohey "Historia nudy", Wydawnictwo Bellona, 2012 r., s. 185

Komu polecam
Znudzonym i tym, którzy nie chcą się nudzić 

Moja ocena 4,7

piątek, 13 kwietnia 2012

Barbara Delinsky "Kiedy moja siostra śpi"

Ta książka - biorąc pod uwagę jej trudną tematykę - powinna przygnębiać. Dlatego sięgnęłam po nią bardzo ostrożnie. A okazało się, że jest w niej tyle ciepła, życiowej mądrości i wreszcie optymizmu, iż mocno stawia na nogi najbardziej przygnębionych. I naprawdę (jakkolwiek by to zabrzmiało) z przyjemnością się ją czyta. 


Skąd ten początkowy dystans? Powieść Delinsky zaczyna się dramatycznie. Robin, młoda, utalentowana biegaczka, podczas treningu ma zawał serca. Pomoc przychodzi zbyt późno, mózg dziewczyny przestał pracować, Robin jest w śpiączce, a lekarze nie dają najmniejszych szans na jej wybudzenie. To śmierć mózgowa, mówią. To koniec.

I w takich tragicznych okolicznościach poznajemy rodzinę bohaterki. Przede wszystkim jej młodszą siostrę, Molly, która całe dotychczasowe życie było w jej cieniu. Mniej zdolna, mniej potrzebna, mniej efektowna. Molly to była "ta gorsza". Tego feralnego dnia miała towarzyszyć starszej siostrze w treningu, ale ten jeden raz się zbuntowała. Wyobraźcie sobie, jak zabija ją poczucie winy.

Poznajemy także apodyktyczną matkę, dla której nie liczy się nikt poza Robin. I ojca, który, jako jedyny, zachowuje w tej sytuacji pewien dystans, choć w gruncie rzeczy jest obok.  I tak, dzień za dniem, tuż przy łóżku śpiącej Robin na wierzch wychodzą rodzinne sekrety, głęboko skrywane urazy, kompleksy, problemy. Okazuje się, że w tej rodzinie nic nie jest takim, jakim wydaje się być. 

Paradoksalnie, dramat najstarszej siostry staje się początkiem oczyszczenia, żeby nie powiedzieć - odrodzenia dla całej rodziny. Wszyscy przechodzą przemianę, począwszy od najmłodszej Molly (to ona zdaje się być, tak naprawdę, główną bohaterką tej książki), poprzez pogubionego brata Chrisa, aż po matkę, która po wielu latach musi wreszcie zdobyć się na szczerość wobec swoich bliskich. A ma im wiele do powiedzenia...

Barbara Delinsky "Kiedy moja siostra śpi", Świat Książki, 2012 r.

czwartek, 12 kwietnia 2012

Jean D'ormesson "Traktat o szczęściu"

To jedna z tych książek, które pożycza się innym niechętnie, albo wcale. Ją po prostu trzeba mieć. Pod ręką, blisko siebie. Po to, żeby zajrzeć w potrzebie, przeczytać dwa, trzy zdania i znów nabrać ochoty do życia.

Co takiego ma w sobie "Traktat o szczęściu", że stał się światowym bestsellerem? Nad tym zastanawiałam się, zanim sięgnęłam po tę lekturę. A potem nie miałam już wątpliwości. To się po prostu dobrze czyta. W pięknych słowach zawarte są proste, uniwersalne prawdy.

Nazwałabym to pop filozofią, ale pop filozofią w najlepszym tego słowa znaczeniu. Tej filozofii nie trzeba się po prostu bać, jest przystępna, prosta, zrozumiała. Jest jak najlepszy przyjaciel, który wesprze w potrzebie. Bez zbędnych słów. Bez wymądrzania się. Bez oceniania.

"Skąd pochodzimy, dokąd zmierzamy i co robimy na tej ziemi?" - pyta autor. Nie daje nam jednoznacznych odpowiedzi. Nie rozwiewa wątpliwości. Ale, prowadząc nas od momentu narodzin do śmierci, daje nam słowa-klucze, słowa-drogowskazy. Dzięki nim wszystko staje się jasne i oczywiste. Tak, jakbyśmy znali odpowiedź na wszystkie pytania, sami o tym nie wiedząc.

Tej książki na pewno nie puszczę w "obieg", bo chcę ją mieć zawsze wtedy, gdy spytam, jak autor: Co ja tu robię? "Traktat o szczęściu" szybko sprowadzi mnie na ziemię. Uspokoi i wyciszy.

W dodatku jest pięknie wydany, więc dostarcza także miłych wrażeń estetycznych. Dużą przyjemnością jest posiadanie tej książki.

Jean D'ormesson "Traktat o szczęściu", Znak, 2012 r., s. 302

Komu polecam
W szczególności tym pytającym i wątpiącym. Ale myślę, że przyda się każdemu

Moja ocena 4,9

środa, 11 kwietnia 2012

Olga i Piotr Morawscy "Od początku do końca"

Tej książki nie należy oceniać pod względem literackim, bo nie o walory literackie w niej chodzi. To rodzaj dokumentu, czy raczej dziennika. Dziennika wyjątkowego, bo będącego terapią po tragicznej stracie najbliższej osoby. Jest w nim miłość, spełnienie, ogromna pasja i wreszcie śmierć. Tragiczna, przedwczesna śmierć w górach. 

"Od początku do końca" to książka, która powstała po śmierci Piotra Morawskiego, młodego, wybitnego himalaisty. Zginął w 2009 roku w Himalajach. Miał 32 lata, zostawił żonę Olgę i dwóch synów. To właśnie Olga postanowiła napisać tę książkę. Opowiedzieć historię ich miłości, wspólnego życia, rodzicielstwa, wspólnych radości, pasji, jak też jej osobistego spojrzenia na pasję męża, która go jej zabrała. Jej osobistego dramatu. Drugi głos oddała Piotrowi, publikując jego dziennik, który prowadził podczas swoich wypraw, a który zamierzał wydać kiedyś w formie książki. Relacje Piotra są profesjonalne, dokumentują jego wyprawy, ale jej w nich też miejsce na ciepłe, osobiste słowa do żony. 

Dzięki temu dwugłosowi mamy spojrzenie na ich życie z różnych stron. Z jednej jest wielka pasja mężczyzny, która z czasem zaczyna być sensem jego życia, z drugiej samotność i strach kobiety, która chce żyć normalnie, bez codziennej, ogromnej dawki adrenaliny.

Ale jest w tym wszystkim wielka miłość, zrozumienie, szczęście z tych chwil, kiedy można być razem. Radość z sukcesów, wspólne dążenie do celu, wspieranie się w najtrudniejszych chwilach. Jest wreszcie śmierć, której nikt się nie spodziewał, choć przecież Himalaje to igranie ze śmiercią. Ale śmierci męża Olga długo nie przyjmowała do wiadomości, wypierała ją. Musiała sama pojechać w Himalaje, żeby na dobre pożegnać się z mężem. Zacząć żyć od nowa.

I o tym także jest ta przejmująca książka. Bardzo szczera, wręcz intymna. Chwilami  można odnieść wrażenie, że to rodzaj spowiedzi, która ma przynieść ulgę, oczyszczenie. Jest w tej spowiedzi wiele gorzkich słów, ale jest też wielka siła, która pozwala przetrwać.

Na mnie ta spowiedź na dwa głosy zrobiła ogromne wrażenie. Potęgowane przez zdjęcia; te rodzinne i te z wypraw w Himalaje. Wielkie ukłony dla Olgi, której charyzma zrobiła na mnie wielkie wrażenie.

Mocna lektura, która na długo zostaje w pamięci.

Gorąco polecam też "Góry na opak, czyli rozmowy o czekaniu" Olgi Morawskiej 

 Olga i Piotr Morawscy "Od początku do końca", G+J Książki, 2011 r., s. 349 

Komu polecam
Wszystkim - nie tylko tym, którzy lubią książki o górach 

Moja ocena 4,5

wtorek, 10 kwietnia 2012

Halina Korolec-Bujakowska "Mój chłopiec, motor i ja. Z Druskiennik do Szanghaju 1934-1936"

To jedna z najciekawszych i najbardziej oryginalnych książek, jakie przeczytałam w ostatnim czasie. Opowiada historię niezwykłej podróży, wielkiej miłości i jeszcze większej, niesamowitej przygody. Aż trudno uwierzyć, że to wszystko zdarzyło się naprawdę.

Ta przygoda rozpoczęła się w 1934 roku.  Świeżo poślubieni małżonkowie z bardzo dobrych, bogatych domów - Halina i Stanisław Bujakowscy - postanowili spełnić swoje młodzieńcze marzenie i pojechać w podróż poślubną do Szanghaju... motocyklem.

Dwucylindrowy motocykl marki B.S.A angielskiej produkcji prowadził Stanisław, natomiast Halina siedziała w koszu. Jej zadaniem było spisywanie na maszynie historii podróży, robienie zdjęć i wysyłanie kroniki podróży do polskich gazet. Początkowo wszystko wyglądało bajkowo. W skrojonych na miarę kombinezonach małżonkowie budzili ciekawość i sympatię spotykanych ludzi.


Ale sielanka szybko się skończyła. Piękny motocykl zbuntował się na górskich drogach, potem zaczęły się trudy pustynnej przeprawy, wreszcie przymusowy półroczny postój w dżungli... Głód, śmiertelne choroby, strach, niepewność jutra... To, co miało być życiową przygodą, stało się walką o przeżycie. Z tej walki Stanisław i Halina wyszli zwycięsko. 15 marca 1936 roku, po dwóch latach, małżonkowie dotarli do celu.


Zapiski z podróży miały ukazać się w formie książki po zakończonej wyprawie. Niestety, wojna pokrzyżowała te plany. Zapis niezwykłej przygody ukazał się dopiero po ponad 70 latach dzięki starej walizce odnalezionej na strychu przez kuzynów Haliny. Były w niej schowane setki zdjęć i zapiski z podróży. Praca nad nimi trwała 10 miesięcy. Ale opłaciło się. Powstała niezwykła historia opowiedziana pięknym, dowcipnym językiem przez Halinę i wzbogacona praktycznymi radami Stanisława. Do tego unikatowe zdjęcia z całego świata sprzed wojny.

Dla mnie to jedna z najciekawszych książek, jakie przeczytałam w ostatnim czasie. Do tego pięknie, bardzo starannie wydana. Gorąco zachęcam do tej lektury, gdyż dostarcza wielu wrażeń, również natury estetycznej. 


Halina Korolec-Bujakowska "Mój chłopiec, motor i ja. Z Druskiennik do Szanghaju 1934-1936", W.A.B, 2011 r., s. 367

Komu polecam
Amatorom przygód, mocnych wrażeń i... romantycznych historii
Moja ocena 4,9
 

poniedziałek, 9 kwietnia 2012

Stanisław Zasada "Wyznania księży alkoholików"

Największą wartością tej książki jest szczerość i prostota. Nie ma w niej gwałtownych zwrotów akcji, wykreowanych bohaterów. Są ludzie z krwi i kości. Księża, którzy zmagają się z alkoholizmem. To pierwsza taka książka w Polsce. Trudna, chwilami wstrząsająca, szczera do bólu. Mądra, ważna i potrzebna.

"Boże, jestem alkoholikiem. Trudno jest mi się do tego przyznać. Ta prawda wywołuje we mnie różne uczucia: bunt, przerażenie, złość, poczucie winy."

Takimi słowami z "Modlitwy alkoholika" rozpoczyna się ta książka. I właściwie można powiedzieć, że to książka o uczuciach. Bo, jak mówią fachowcy, alkoholizm to choroba uczuć, emocji. Polega na tym, że człowiek sobie z nimi nie radzi, że go przerastają, więc trzeba je znieczulić, wytłumić, oszukać. Najprościej sięgając po alkohol.

U księży tym pierwszym trudnym uczuciem jest zazwyczaj samotność, wyobcowanie, pustka. Rzuceni na drugi koniec Polski, do miasteczka, czy wioski, gdzie czują się jak na wygnaniu, zaczynają popijać. Najczęściej w samotności, żeby wieczór się nie dłużył, żeby przeżyć kolejny, pusty dzień. Zdarza się, że zaczynają pić u swoich parafian. Na wizytach duszpasterskich, podczas niedzielnych obiadów, na które są zapraszani. Nie wypada odmówić, bo ludzie się obrażą, bo to przecież "taki zwyczaj". Więc piją, potem wsiadają w samochód, jadą na kolejną wizytę, znowu piją. Bywa, że w takim stanie odprawiają mszę, bywa też, że w ogóle mszy nie odprawiają, bo już nie są w stanie. Bywa, że publiczne kompromitacje są znacznie bardziej spektakularne.

Takich historii; różnych, ale pod wieloma względami do siebie podobnych dostajemy w tej książce kilkanaście. Księża - w różnym wieku, z różnych stron Polski - opowiadają o tym, jak zaczęli pić, jak się uzależniali, jak się staczali tracąc godność osobistą, szacunek przełożonych i wiernych. Tracąc wreszcie swoją parafię, a nawet stan kapłański. To wstrząsające historie. Historie ludzkiego upadku, niemocy, wstydu, upokorzenia. Nie ma w nich wielkich słów. Są bezpretensjonalne, szczere wyznania. Niezwykle przejmujące w swojej prostocie.

To również książka o tym, jak wygląda podniesienie się z dna, wyjście z nałogu, albo wielokrotne, nieudane próby wyjścia z nałogu. "Każdy dzień to walka" - mówi jeden z bohaterów. To walka przede wszystkim ze sobą, walka, która nie zawsze kończy się zwycięstwem. Ale, mimo kolejnej porażki, wciaż można ją podjąć. I bohaterowie "Wyznań księży alkoholików" to robią. Jeśli wychodzą z niej zwycięsko, często pomagają innym w wyjściu z choroby. Choć publiczne wyznanie swoich grzechów nie zawsze kończy się dla nich tak, jak by się tego spodziewali. Ludzie tolerują skrywaną słabość, ale - jak się okazuje - nie wybaczają otwartego przyznania się do niej. Wolą nie wiedzieć.

To ważna, bardzo mądra książka. Mówi o wielkiej słabości, ale też o wielkiej sile, która tkwi w człowieku. Pokazuje, że w obliczu choroby alkoholowej wszyscy ludzie są sobie równi; tak samo bezradni, tak samo łatwo mogą sięgnąć dna. Ale mogą się z niego odbić. Jak bohaterowie "Wyznań". "Każdy chętnie rozmawiał" - pisze Stanisław Zasada. - "Jakby liczył po cichu, że jego opowieść pomoże komuś innemu. Tym kimś wcale nie musi być ksiądz."

Stanisław Zasada "Wyznania księży alkoholików", Znak, 2011 r., s.225

Komu polecam
Wszystkim, którzy nie boją się mądrych, trudnych książek

Moja ocena 4,8

czwartek, 5 kwietnia 2012

Marcin Wroński "Skrzydlata trumna"

Marcin Wroński miał świetny pomysł na serię kryminałów retro o Lublinie. Z każdą kolejną książką udowadnia, że za dobrym pomysłem idzie też solidne wykonanie. W "Skrzydlatej trumnie", czwartej części cyklu o komisarzu Zygmuncie Maciejewskim, poza ciekawą fabułą dostajemy też kawał porządnie napisanej prozy. No i ten Lublin... Choćby dla niego trzeba tę książkę przeczytać.

Tym razem Wroński zabiera nas do Lublina z 1936 roku. W Lubelskiej Wytwórni Samolotów zostaje znaleziony martwy strażnik. Wszystko wskazuje na samobójstwo z powodu nieszczęśliwej miłości. Świadkowie, jak jeden mąż, potwierdzają tę wersję, można zamknąć sprawę.

Czy rzeczywiście? Zyga Maciejewski, wbrew wszelkim naciskom i z wrodzoną sobie nieufnością drąży temat. I znów intuicja go nie zawodzi. Sprawa wygląda na znacznie poważniejszą, niż mogłoby się wydawać. Maciejewski pakuje się w sam środek  afery i to nie byle jakiej afery, bo w grę wchodzą duże pieniądze, przekręty na wielką skalę i wyjątkowo niebezpieczni ludzie. I, tym razem, nie jest to afera obyczajowa, ale przemysłowa. Przy okazji Zyga ładuje się też w kłopoty natury osobistej. Związek z Różą wisi na włosku, na horyzoncie pojawia się nowa kobieta. Oj, dzieje się, dzieje...
Akcja, o czym warto wspomnieć, toczy się dwutorowo; w 1936 i w 1945 roku. Po wojnie Maciejewski oskarżony o współpracę z hitlerowcami jest więźniem lubelskiego Zamku. Tu spotyka w celi jednego ze świadków w sprawie samobójstwa w wytwórni samolotów z 1936 roku. Długie rozmowy przywołują wspomnienia i rzucają nowe światło na tamtą sprawę.

Więcej o fabule nie napiszę, gdyż zdradziłabym zbyt wiele. Napiszę zaś o tym, co za każdym razem uwodzi mnie w książkach Marcina Wrońskiego. Chodzi oczywiście o Lublin. Piękny, mroczny, przedwojenny Lublin. Tym Lublinem zachwycam się, zaglądam w jego nieznane zaułki, chłonę nadzwyczajny klimat. Spaceruję ulicą Bronowicką, na której mieszkali moi przodkowie i patrząc na stare kamienice mam wrażenie, że czas zatrzymał się tu przed wojną, że za moment spotkam Zygę.

I właśnie za te niezapomniane wrażenia jestem gotowa ufundować Marcinowi Wrońskiemu prywatną nagrodę literacką. Wreszcie Lublin ma godnego siebie pisarza.

Polecam też gorąco "Morderstwo pod cenzurą" (pierwsza książka z serii, więc mam do niej największy sentyment), "Kino Venus" (napisana z pomysłem i dużym rozmachem) i "A na imię jej będzie Aniela" (moja ulubiona). 


Warto też, przy okazji, wspomnieć o "Officium Secretum" Marcina Wrońskiego z 2010 roku. W tej książce autor mocno osadza fabułę we współczesnym świecie, ale - na szczęście - nie ucieka z Lubelszczyzny. Mamy tu solidnie wymiksowaną politykę z historią, kulturę z popkulturą, a do tego wszechobecne media. Do tego fantastyczny klimat Kazimierza Dolnego. Z jego sekretami, uprzedzeniami  i - że tak powiem - swojską atmosferą, którą niekoniecznie znają turyści z Warszawy, odwiedzający to miasto w niedzielę.

Fajna historia, fajni bohaterowie, wielu rozpoznawalnych...  Nie tylko Maciejewski rządzi :) Choć, przyznam szczerze, czekam na kolejnego Maciejewskiego. Podobno ma się ukazać już niedługo...

Tymczasem postać komisarza żyje swoim życiem w kryminałach innych polskich pisarzy. Zachęcam do lektury "Ziarna prawdy" Zygmunta Miłoszewskiego, w której Maciejewski jest... młodym, lubelskim rabinem.

Marcin Wroński "Skrzydlata trumna", W.A.B., 2012 r, 305 stron

środa, 4 kwietnia 2012

Jodi Picoult "Tam gdzie ty"

O jakiej książce napisać tuż przed świętami? Pomyślałam o Jodi Picoult, autorce, która zawsze musi mieć ważny powód, żeby napisać powieść. I zazwyczaj coś dobrego z tego wynika dla czytelnika. Pisze tych powieści bardzo dużo, czytają je tysiące ludzi na świecie, więc powody ich napisania muszą być naprawdę ważne.   

Pierwszą książkę Picoult przeczytałam dobrych parę lat temu. To było "Świadectwo prawdy", historia dziewczyny z rodziny amiszów, która zostaje oskarżona o zabicie własnego dziecka. Mocna, bardzo dobra książka. Potem był "Dziesiąty krag", "Jesień cudów", "Dziewiętnaście minut" (moja ulubiona, choć jedna z trudniejszych), "W naszym domu".

Każda z tych książek była z jakiegoś powodu, była po coś. Sięgała głęboko, często głębiej, niż mamy na to ochotę. Dotykała delikatnej materii społecznej i etycznej: ułomności, chorób, inności. Losu, który przynosi problem, a nawet nieszczęście. Z którym trzeba się zmierzyć.

Z losem mierzy się bohaterka najnowszej powieści Picoult "Tam gdzie ty". Mierzy się  boleśnie i  - jak sadzę - nie jest w tym odosobniona. Wielokrotne, nieudane próby zajścia w ciążę, utrata nienarodzonego dziecka, wreszcie rozstanie z mężem,  który ma dosyć życia, w którym zostaje sprowadzony do dawcy nasienia. Tę historię poznajemy z punktu widzenia bohaterki, Zoe, i jej męża, Maxa. To jest fajne, bo daje nam i kobiecy, i męski pogląd na tak delikatne sprawy jak in vitro, rodzicielstwo zastępcze, niepłodność. 

Ale to tylko pierwsza część tej historii. W drugiej autorka serwuje nam nowy związek Zoe, która po rozstaniu z Maxem zaczyna spotykać się z kobietą. I, jak w każdej swojej książce, Picoult wystawia na próbę naszą wrażliwość, tolerancję, nasz system wartości. Robi to po swojemu, delikatnie, z dużym wyczuciem, ale też konsekwentnie i skutecznie.

Nawet jeśli nie jest to literatura z tzw. najwyższej półki, to nie pozostaje w odbiorcy bez echa. Myślę, że w każdym coś drgnie. I ważne, że Picoult w prosty, bezpretensjonalny sposób potrafi dotrzeć do ludzi. I tych ludzi jest naprawdę dużo.   

Do tej książki wydawnictwo załącza płytkę ze ścieżką dźwiękową napisaną specjalnie do "Tam gdzie ty". Miły, klimatyczny gest. W sam raz do tej historii.

Jodi Picoult "Tam gdzie ty", Prószyński i S-ka, 2012 r, s. 567


LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...