niedziela, 6 maja 2012

Igor Ostachowicz „Noc żywych Żydów”

Miał być skandal, a tymczasem jest dobra, współczesna powieść obyczajowa z błyskotliwymi odniesieniami do historii, literatury, popkultury. Igor Ostachowicz, doradca i PR-owiec Donalda Tuska miał „namieszać” i rzeczywiście namieszał, ale zupełnie inaczej, niż można się było tego spodziewać. Napisał inteligentną, dowcipną, autoironiczną książkę, która wniosła sporo świeżości do polskiej literatury. Trzeba ją tylko czytać tak, jak została napisana – czyli z dystansem i rozumnie.  

Zacznę od postaci, gdyż są one esencją tej książki. Główny bohater, zblazowany 30-letni warszawiak, glazurnik z wyboru (z wyższym wykształceniem), który „kocha życie”, „lubi gotować i jeść”, „ma ochotę na normalne cycki, a nie ciągle to anorektyczne ożebrowanie”. Od pierwszych stron wzbudził moją sympatię i tak już było do końca.

Jest też Chuda o wspomnianych „anorektycznych  ożebrowaniach”, z którą nasz bohater chce się żenić, co nie przeszkadza mu tęsknić za wspomnianymi „normalnymi cyckami”, których szczęśliwą posiadaczką jest Kobieta z Podbitym Okiem, zwana też Kobietą z PO. Nie mogę nie wspomnieć o Zupełnie Złym, zwanym też ZZ, którego drogą do przejęcia władzy w mieście (cokolwiek "miasto" miałoby w tym przypadku znaczyć) ma być zdemaskowanie „Krypto-Żydów”: „Muszę zdemaskować te żydowskie trupy, pokazać je żywym. Uprzedzić, wyolbrzymić, przestraszyć, obronić, panować.”

I wreszcie wspomniani Żydzi, czyli Rachela, która woli żeby ją nazywać Rejczel i jej Tatuś zwany Kapitanem Ojcem. To zjawy, które pojawiają się w mieszkaniu naszego bohatera w bloku na Muranowie, pod którym, jak się okazuje, jest żydowski cmentarz.

Prawie wszyscy normalni poszli dawno do nieba. (...) Pod Warszawą zostali tylko ci, z którymi coś jest nie tak, najwięcej jest tych w szoku. Nie potrafią się pozbierać, niektórzy obrażeni na Boga nie chcą zrobić ani kroku dalej” – tłumaczy tę sytuację Rejczel.  „Tata by chciał, żebym poszła do nieba, tyle że tam przed wejściem trzeba się uśmiechnąć, no a ja nie umiem. On też przeze mnie utknął.”

W takim oto nietypowym towarzystwie (do Rejczel dołączają kolejni Żydzi) nasz bohater spaceruje po „mieście”, czyli po centrum handlowym „Arkadia”. Oryginalna grupka rozjusza warszawskich nazistów, którzy zaczynają na nich polowanie.  Zblazowany glazurnik, chcą niechcąc, musi stanąć po stronie „żywych Żydów”, by obronić ich przed nienawiścią i agresją „Hitlera” i jego ludzi. Wszystko nabiera przyspieszenia, gdy ZZ staje się kwintesencją zła, któremu trzeba się przeciwstawić.

Wyraziste postacie i dynamiczna akcja znakomicie budują tę powieść. I nie ma znaczenia, czy bohaterowie żyją „tu i teraz”, czy ich świat zatrzymał się pod gruzami getta w 1944 roku. Autor z dystansem, ale bez przekraczania cienkiej granicy dobrego smaku zestawia ze sobą bohaterów z różnych światów, tak by pokazać ich podobieństwa i swego rodzaju ponadczasowość. Ostachowicz za ich pośrednictwem mruży do nas oko, a oni dzięki temu budzą naszą sympatię i zrozumienie. Mimo swoich wad, niedoskonałości, ułomności, dziwaczności. A może właśnie dlatego.

Dawno nie czytałam tak inteligentnej książki o dzisiejszej Polsce, dotykającej – mimo wszystko – bardzo delikatnej materii. Autor prostymi środkami, takimi jak autoironia, dystans,  prosty język i lekkie skojarzenia potrafił obejść ciężką martyrologię, nie naruszając, moim zdaniem, żadnych granic. 

Ostachowicz nie poszedł o krok za daleko – w groteskę, banał, kicz. I za to wielkie brawa. W końcu nowa jakość w polskiej literaturze. Tyle że trzeba podejść do tej książki rozumnie i z dystansem – tak jak zrobił to sam autor.  

Igor Ostachowicz "Noc żywych Żydów", Wydawnictwo W.A.B., 2012 r.  

2 komentarze:

  1. Recenzja jest niezwykle pozytywna. Ja do takich książek podchodzę z wielkim dystansem, bo temat Żydów, dzisiejszych czy też wojennych, jest w mojej rodzinie bardzo kontrowersyjny, przez co nie miałam aż tak dużej styczności z powieściami związanymi z tym wyznaniem oraz ludźmi, którzy w nim "są". Obawiam się, że gdybym sięgnęła po tę książkę nie potrafiłabym podejść do niej z takim dystansem jaki podałaś - byłabym zbyt znudzona albo zbyt przejęta - w obu przypadkach nie wróży to dobrze.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ta książka rzeczywiście wymaga dużego dystansu, bo inaczej faktycznie może albo zdenerwoać, albo znudzic. Ja starałam się oddzielić osobiste emocje od spojrzenia na wyłącznie literacką płaszczyznę. Założyłam, że autor chciał sprowokować, więc pomyślałam, że właśnie nie dam sie sprowokować...

      Usuń

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...